Dziadek Ernestsa to były mistrz Europy w koszykówce w barwach Związku Radzieckiego. Jego matka, Milena, aktorka, zaprosiła go w dzieciństwie do wystąpienia w sztuce wyreżyserowanej przez drugiego dziadka, a ojciec, Ainars, bogaty bankier i biznesmen, jeszcze kilka lat temu użyczał ponoć swojemu synowi prywatnego odrzutowca, aby ułatwić mu podróżowanie między juniorskimi turniejami. Ich pierwszy syn został nazwany na cześć Ernesta Hemingwaya. – Moi rodzice czytali bardzo dużo książek. Mój ojciec ma w domu bibliotekę, razem z matką kolekcjonują książki. Bardzo lubili Hemingwaya, więc pomyśleli: czemu nie? – tłumaczył pochodzenie swojego imienia.
Łotysz rozpoczął grę w tenisa w wieku pięciu lat, kiedy jego babcia zaprowadziła go na korty. Jako nastolatek dołączył do akademii Nikiego Pilicia w Monachium, którą jego matka znalazła, przeszukując strony internetowe. Od początku miał bardzo dobry kontakt z Novakiem Djokoviciem, jednak znając język rosyjski, zaprzyjaźnił się z Maratem Safinem, z którym długo pozostawał w bardzo dobrym kontakcie.
Przez długi czas wszyscy zastanawiali się, czy to Safin nauczył Gulbisa rozładowywania emocji poprzez doszczętne niszczenie rakiet. 24-latek zaprzeczył jednak, dodając, że próbował zmienić swoje nastawienie po odwiedzeniu fabryki rakiet w Austrii.
- Łamałem od 60 do 70 rakiet rocznie. Poczułem się trochę źle, kiedy poszedłem do fabryki i zobaczyłem ile pracy ludzie wkładają w ręczne wytwarzanie tych narzędzi. Robią wszystko dla zawodników, myślą o tym, czego gracze potrzebują, po czym przychodzi taki idiota jak ja i po prostu, w ułamku sekundy, je łamie. Na chwilę zdałem sobie sprawę, że to nie w porządku, po czym uświadomiłem sobie, że nie ma w tym nic złego. To ich praca, a rakiety nie są wcale takie drogie. Co więcej, to reklama dla producentów. Wszystkie kamery skierowane są na rakietę, kiedy ją łamiesz.
W lutym 2010 roku Gulbis wygrał swój pierwszy turniej, zwyciężając w Delray Beach. Zaskoczył wszystkich w Rzymie, docierając aż do półfinału. Mimo że nie udało mu się pokonać króla mączki Rafaela Nadala, zwycięstwo nad Rogerem Federerem w II rundzie budziło podziw. Po kilku tygodniach dobrej gry, Łotysz ponownie na długie miesiące usunął się w cień, pokazując przebłysk geniuszu tylko w Los Angeles. Szerszej publiczności znów ujawnił się niedawno. Ponowne zwycięstwo w Delray Beach i IV runda w Indian Wells dały razem passę 13 meczów bez porażki (w obu turniejach zmuszony był przedzierać się przez kwalifikacje). Jego pewność siebie ponownie wzburzyła kibiców.
- Byłem coraz bardziej wkurzony, kiedy patrzyłem na to, kto jest w Top 100. Znajdują się tam zawodnicy, o których nie mam pojęcia, kim są. Przepraszam, z całym szacunkiem, ale oni nie umieją grać w tenisa. Nie mam pojęcia, jak dostali się do Top 100. Myślę, że jestem od nich dużo lepszy. To jest motywacja.
Grający oburęcznym bekhendem Gulbis, uważa korty twarde za swoją ulubioną nawierzchnię. Posiada mocny serwis i forhend, który często ułatwia mu zdobywanie punktów. Głównym celem Ernestsa jest agresywna i zróżnicowana gra, pełna slajsów i skrótów, która nie nudzi widowni. Kiedy gra źle i defensywnie, często sam porównuje się do gry południowców.
- Biegałem jak hiszpański gracz, świetnie czujący się na kortach ziemnych, stojący dwa metry za liną końcową, nie robiący nic, tylko przebijający piłkę z powrotem na stronę przeciwnika. Kobiecy tenis – powiedział pewnego razu po porażce z Alejandro Fallą.
Wszyscy jednak wiedzą, że najsłabszym ogniwem w grze Łotysza jest jego psychika. Bardzo często łatwo przegrywa niemal wygrane mecze lub poddaje spotkania prawie bez walki, lekceważąco pokazując swoją złość i niezadowolenie zebranej publiczności.
- Naprawdę cieszę się, że nie zepsułem wszystkiego w końcówce jak zawsze. Jestem bardzo dobrze znany ze słabości mentalnej. Zapytajcie wokoło, obejrzyjcie moje poprzednie spotkania – mówił po pokonaniu podczas Wimbledonu Tomáša Berdycha. – Kiedy nie jestem w formie, mogę przegrać w zasadzie z każdym.
Ernests uważa, że poza kortem jest normalną osobą. Uwielbia czytać, szczególnie dzieła rosyjskich autorów poleconych mu przez ojca, oraz grać na gitarze. Przez pewien czas studiował historię sztuki, jednak po kilku wykładach zrezygnował, twierdząc, że mógłby znaleźć na to czas tylko przez dwa tygodnie, po sezonie. 24-latek uwielbia również skandale. W 2009 roku został aresztowany w Szwecji za rzekome zabieganie o... damy do towarzystwa. Z przyjemnością odwiedza również nocne kluby.
- Jeśli zaczynam pić, piję do rana. Nie umiem iść do klubu i wypić tylko kilka piw. Jeżeli wychodzę, to na całą noc. Bardzo lubię czystą wódkę popitą mlekiem. Mleko jest bardzo dobre na żołądek, uspokaja go, nie czujesz pieczenia. Uwielbiam też przebywać w towarzystwie przyjaciół i zapraszać dziewczyny.
Gulbis przyznaje również, że były chwile, kiedy poważnie rozważał rezygnację z tenisa. Zmęczony podróżami, nie radził sobie również ze skupioną na sobie uwagą i ciążącą presją. Z drugiej strony nie wiedział jednak, co mógłby dalej robić. Wizja gry w tenisa i konkurencji była dla niego ciekawsza niż siedzenie w domu, nauka lub życie z pieniędzy rodziców.
Niezależnie od tego czy zdobywa punkty powalającym forhendem, czy łamie w furii wszystkie swoje rakiety, Ernests Gulbis skutecznie przyciąga uwagę kibiców. Jego osoba jest niemal tak irytująca jak intrygująca, a przebłyski świetnej gry w najmniej spodziewanych momentach sprawiają, że momentalnie jest o nim głośno. Jak na razie niewiele jednak wskazuje na to, aby Łotysz na stałe wdarł się do światowej czołówki.
Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!
Coś czuję, że jeszcze poprawi swoją najlepszą pozycję w rankingu