Robert Pałuba: Podczas halowego turnieju w Paryżu nie kryła pani rozczarowania pierwszym miesiącem sezonu. Jak ocenia pani swoje wyniki po nieco dłuższej części sezonu?
Petra Kvitova: - Przede wszystkim bardzo poprawiłam swoją grę w stosunku do tego, jak prezentowałam się w Australii, gdzie miałam słabe wyniki i nie grałam najlepiej. Dobrze zagrałam w Pucharze Federacji, a potem, w Dausze, zagrałam bardzo zacięty mecz z Sereną Williams, który dodał mi dużo pewności siebie. Turniej w Dubaju był dla mnie wspaniały, a poza tym zawsze dobrze jest mieć na koncie jakiś tytuł. To było niezwykle ważne zwycięstwo. Byłam zaskoczona moim wynikiem w Indian Wells, wcześniej zawsze się tam męczyłam. Ćwierćfinał był satysfakcjonującym rezultatem i choć w meczu z Karoliną [Woźniacką] miałam swoje szanse, to nie mogłam narzekać na swój występ. Na chwilę obecną jestem całkiem zadowolona z moich wyników.
Na początku sezonu zmieniła pani specjalistę od przygotowania fizycznego. Jest pani zadowolona z efektów?
- To była duża zmiana, zmieniliśmy całe przygotowanie fizyczne. Zamiast jeździć wysoko w góry, jak w latach poprzednich, zostaliśmy w domu. Bardziej pracujemy nad moim ciałem, mięśniami. Nie chcę powtórzyć historii z 2012 roku, kiedy męczyły mnie kontuzje i dlatego skupiamy się głównie na zdrowiu. Staram się wzmacniać i poprawiać szybkość na korcie, choć nie jest to łatwe i wprowadzenie tego w życie trochę trwa.
Za to niezmiennie od lat pani głównym trenerem jest David Kotyza.
- Zaczęliśmy współpracować w 2009 roku. Wtedy współpracował jeszcze z Ivetą Benešovą, więc opiekował się naszą dwójką, z pewnością nie miał lekko [śmiech]. Byłyśmy dobrymi przyjaciółkami, więc wszystko dobrze się układało. Pamiętam, że swój pierwszy finał, w Hobart, grałam właśnie przeciwko niej. Ta wygrana to piękne wspomnienie, zwłaszcza, że był to nasz pierwszy wspólny turniej.
Co jest kluczem do tak zdrowych relacji na linii trener-podopieczna?
- Doskonale się znamy i rozumiemy, to w relacji z trenerem jest najważniejsze. Spędzamy razem mnóstwo czasu. Jest bardzo bystry, dużo widzi, poprawia moją grę zarówno na korcie jak i poza nim. David ma też świetne poczucie humoru, nigdy się z nim nie nudzę, a przy okazji jest spokojny i zrelaksowany.
Jaki wpływ na zainteresowanie sportem w Czechach mają dekady tradycji i wielkich sukcesów?
- Tenis w naszym kraju ma wspaniałą historię, wszyscy w Czechach chcą grać w tenisa lub hokeja. Pomagają w tym liczne legendy dyscypliny, których sama niestety nie miałam okazji oglądać, jestem za młoda. Gdy byłam dzieckiem, tata zaprowadził mnie na korty, bo nie uprawiałam żadnego sportu. W naszym przypadku padło właśnie na sport narodowy, tenis. Mam dwóch starszych braci, którzy ciągle grali z tatą w tenisa - w ten sposób wylądowałam na kortach w Fulneku.
Zawsze ciepło wypowiada się o pani Martina Navrátilová. Jak wyglądają pani relacje z rodaczką?
- Nie mogę powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółkami. Spotykamy się głównie w oficjalnych okolicznościach: na Wielkich Szlemach lub gdy komentuje, ale nie należy do mojego sztabu i nie utrzymujemy bezpośredniego kontaktu.
Jak z dwuletniej perspektywy ocenia pani triumf w Wimbledonie? W których sferach życia doświadczyła pani największych zmian?
- Po zwycięstwie w Wimbledonie zmieniło się wszystko, zarówno na korcie, jak i poza nim. Na początku pomyślałam "Wygrałam turniej wielkoszlemowy, więc zawsze muszę grać bardzo dobrze" i czasem trudno mi było udźwignąć presję, którą sama na siebie narzuciłam. Zmieniło się też podejście moich przeciwniczek, które do spotkań ze mną zaczęły przystępować czując, że nie mają nic do stracenia i mogą prezentować swój najlepszy tenis. Pamiętam, że gdy wcześniej sama byłam 50-60. w rankingu i grałam z rywalkami z Top 10, to wychodziłam na kort bez oczekiwań, żeby tylko zagrać najlepiej jak potrafię. Dokładnie tak czują się teraz moje rywalki.
A poza kortem?
- Poza kortem też wszystko jest inne. Oczywiście, mam więcej zobowiązań medialnych czy sponsorskich, ale także ludzie zaczęli mnie wszędzie rozpoznawać, to duża zmiana. To część naszego życia, nie mogę jednoznacznie powiedzieć, czy lubię to, czy nie. Nic nie jestem w stanie na to poradzić, więc po prostu mierzę się z tym.
[nextpage]
Była pani największą gwiazdą turnieju w Katowicach. Jakie były pani odczucia związane z imprezą?
- To był bardzo dobry turniej, zwłaszcza jak na jego pierwszą edycję. W moim odczuciu wszystko było należycie przygotowane. Korty były starannie wykonane, zarówno turniejowe, jak i treningowe, piłka nie odbijała się na nich krzywo. Jedzenie też było dobre, byłam bez trenera, więc tego nie widział [śmiech]. Wszystko odpowiednio się ułożyło.
Skąd pomysł, by jeździć bez opieki trenera, nawet na wielkie imprezy?
- David musi czasami pobyć w domu, ma dziewczynę i dzieci. To ważne dla wszystkich trenerów, by czasami byli z rodziną. Dlatego od czasu do czasu sama jeżdżę na turnieje i nawet mam dobre wyniki [Kvitová wygrała bez trenera turnieje w Paryżu, Montrealu i Dubaju - przyp. red.]. Przyznam, że czasami nawet to lubię, ale z drugiej strony nie można przesadzać, trener jest potrzebny.
W kraju, w którym tenis jest tak popularny, brak turnieju WTA musi być niezwykle dokuczliwy.
- Turniej wciąż się odbywa, choć jest mniejszy [ITF o puli 100 tys. dolarów - przyp. red.]. Nie wiem wszystkiego, jak wyglądają kwestie sponsorskie i finansowe. Szefem imprezy jest mój czeski menedżer i stara się przyciągnąć jak najlepsze tenisistki. W tym roku wystąpią Lucie Šafářová i Klára Zakopalová, sama grałam w nim dwa lata temu. Teraz nie mogę, bo jestem w Top 10 i nie pozwalają na to przepisy. Sytuacja finansowa turnieju w Pradze była trudna, więc wypadł z kalendarza.
Namiastką takiej rywalizacji jest czeska liga? Czołowki czescy tenisiści zawsze chętnie w niej występują.
- To duża i silna liga, w której występuje sporo silnych zawodników i zawodniczek. Agnieszka [Radwańska] też gra w naszym klubie w Prościejowie i zawsze chcemy wygrać. Gra przed własną publicznością do zawsze dobre wyzwanie i niezła zabawa, na rozgrywki ligowe przychodzą też moi rodzice. To świetna inicjatywa, bo poza tym fani mogą nas zobaczyć tylko podczas tych meczów Pucharu Federacji, które gramy u siebie.
Czescy fani białego sportu mają doskonałą opinię. Ich entuzjazm udziela się też zawodniczkom na korcie?
- Kibice są niesamowici. Gdy gramy u siebie, można naprawdę poczuć atmosferę, bardzo nam to pomaga. Ale nawet teraz, gdy grałyśmy w Palermo [mecz półfinałowy Pucharu Federacji z Włoszkami - przyp. red.], kibice przyjechali za nami. Zawsze dobrze widzieć fanów na trybunach, którzy są z nami punkt po punkcie w meczu, niezależnie od tego, czy się przegrywa, czy prowadzi, to zawsze jest miłe. To bardzo dla nas ważne.
Podczas finału turnieju w Dubaju na trybunach pojawił się Lukáš Rosol. Jak blisko siebie są kobieca i męska reprezentacja narodowa?
- Wiedziałam, że na trybunach był też Jan Hájek. Za to, gdy Lukáš wygrał niedawno swój pierwszy turniej w Bukareszcie, wysłałam mu SMS-a. Utrzymujemy kontakty z męską reprezentacją, ale też nie za często. Choć oczywiście świetnie jest mieć tak silną drużynę także wśród mężczyzn.
niedziela, 5 maja 2013
Robert Pałuba
z Madrytu
robert.paluba@sportowefakty.pl
Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!