Beata Tarnowska: Polsko, jesteś im ciężarem...?

Czy żądza pieniądza, pęd do sławy i kariery są tak silne, że spychają reprezentowanie ojczyzny na dalszy plan? Okazuje się, że tak bywa. Ostatnio przekonaliśmy się, że dla sióstr Radwańskich gra w barwach Polski to tylko wypełnianie zobowiązań wobec PZT, zobowiązań będących im zupełnie nie na rękę.

Dotychczas w mediach Radwańscy przedstawiani byli jako fantastycznie prosperująca "firma rodzinna" o niemalże nieskazitelnym obliczu. Nikt nie kwestionuje, że tenisowy biznes ma się dobrze, ale na ich wizerunku pojawiła się spora rysa? Krytyczne wypowiedzi o występach w kadrze narodowej i zachowanie tenisowego teamu sprowadziły na nich gniew wrażliwych na tym punkcie polskich kibiców. Fora tenisowe aż trzeszczą od złośliwych komentarzy, nawet dotąd łaskawa w opiniach prasa zaczęła patrzeć mniej przychylnym okiem.

- Tenis to sport indywidualny - przekonuje w "Przeglądzie Sportowym" do swoich racji Robert Radwański. I temu zaprzeczyć nie można. Ale czy to właśnie m.in. nie dlatego, że uprawiając tą dyscyplinę sportu tak rzadko można ubrać barwy narodowe, dres z napisem Polska i wysłuchać hymnu, występy w kadrze powinny być czymś wyjątkowym? Z jednej strony nie można mieć siostrom za złe, że są nastawione wyłącznie na własną karierę, zdobywanie punktów i zarabianie pieniędzy, ale z drugiej ciężko pojąć, że grając niemalże cały rok wyłącznie na własne konto, przez te kilka dni nie chcą podjąć trudu dla drużyny.

Nie one pierwsze przecież muszą zmagać się z niedogodnym terminem rozgrywania Pucharu Federacji. Swoje przygody wspomina m.in. Joanna Sakowicz: - Niestety często bywało tak, ze terminy reprezentacyjnych spotkań Fed Cup, czy Drużynowych Mistrzostw Europy pokrywały się z ważnymi startami w turniejach indywidualnych. Mam na myśli m.in. J&S Cup. Nie było problemu wtedy, jeśli w Warszawie któraś z nas grała w turnieju głównym. Komplikacje zaczynały się wtedy, kiedy wracałyśmy z Fed Cupu w środku nocy, nie raz bez bagaży, a rano albo ja, albo koleżanki z reprezentacji musiały się stawić na meczu eliminacyjnym. Raz doszło do takiej sytuacji, ze wróciłyśmy z rozgrywek Pucharu Federacji do Warszawy, moje koleżanki pojechały na korty Warszawianki, a ja wsiadałam do samolotu do Krakowa, gdyż nie zdążyłam na eliminacje. Jednak gra w reprezentacji zawsze była dla mnie wyróżnieniem i zaszczytem.

Za winnych takiej sytuacji krakowianka uważa międzynarodowe organizacje tenisowe - Niestety nie pierwszy raz wyszło na jaw, że ITF (organizator Pucharu Federacji) i WTA lubią sobie wchodzić w drogę. Jakże inaczej można wyjaśnić fakt, że w okresie, w którym turnieje tej drugiej organizacji, są rozgrywane niemal na całym świecie, zaraz po bardzo wyczerpującym Australian Open, ni z gruszki, ni z pietruszki trzeba się stawiać na mecz reprezentacji. Od kilku lat pierwsza runda Federation Cup rozgrywana była na wiosnę, kiedy cały tenisowy świat na długie miesiące zjeżdżał się w jedno miejsce: do Europy. To było optymalne rozwiązanie, gdyż zawodniczki rozgrywające swój reprezentacyjny mecz, gdzieś na końcu globu wiedziały, że prędzej czy później zawitają na Stary Kontynent i mogą się skupić na grze dla swojego kraju.

Spójrzmy jednak prawdzie w oczy, w której dyscyplinie sportu łatwo dziś zawodnikowi przychodzi godzenie gry w klubie, gry indywidualnej, z występami w reprezentacji? Prawie w żadnej. Kalendarze sportowców są maksymalnie napięte, a jednak czas dla kadry można wygospodarować i rzadko kiedy ktoś strzela fochy jak najlepsza obecnie polska tenisistka. Mało tego, w całej tej przykrej sytuacji dostało się także Bogu ducha winnej Marcie Domachowskiej, której absencja w Budapeszcie wywołała burzliwą dyskusję. Tak się składa, że warszawianka po powrocie z Melbourne też miała prawo być zmęczona, a mimo to chęć do występu w barwach biało-czerwonych przejawiała olbrzymią. Powołania jednak nie otrzymała. Skoro PZT uczynił Roberta Radwańskiego kapitanem kadry, to mógł on decydować o obsadzie miejsc ? to nie podlega żadnej dyskusji, jednak pełniona funkcja nie upoważniała pana Roberta do obrażania innych.

Postępowanie rodziny Radwańskich próbuje wytłumaczyć nam inna polska tenisistka Marta Leśniak: - Jeśli uprawianie tenisa ma być zawodem, to trzeba patrzeć przez pryzmat tego, co jest najlepsze dla zawodniczki - przyznaje Leśniak. - Rozumiem reakcje pana Radwańskiego, który patrzy na tenisowe dobro córek. Jeśli PZT chce, aby grały w reprezentacji (bo maja to w kontrakcie), to niech już skorzystają na tym obie. To związkowi na tym zależy przede wszystkim a nie im. Mają więc prawo postawić warunki ? kontynuuje zawodniczka. - Ja grę w reprezentacji, choć w niższych kategoriach, wspominam bardzo miło i nie uważałam tego za stracony czas. Zawsze się cieszyłam, gdy mogłam reprezentować swój kraj na arenie międzynarodowej - dodaje na zakończenie.

Zawsze wydawało mi się, że gra w reprezentacji Polski, bez względu na to w jakiej dyscyplinie i jakim prestiżem cieszą się dane rozgrywki, jest wielkim honorem i zaszczytem. Że drużyna jest zjednoczona w jakimś celu; że nie ma tu miejsca na prywatę, że gra się dla kraju, nie tylko dla siebie. Widocznie coś przegapiłam, bo w Budapeszcie dało się odczuć, że niektórzy są wyłącznie po to, aby spełnić jeden z zapisów w kontrakcie z PZT. Absurdem w działaniach związku jest uszczęśliwianie kogoś na siłę i kazanie mu grać w kadrze narodowej wbrew jego woli, wszak sukcesu to nie wróży. I tego na Węgrzech nie było. Panny Agnieszka i Ula nie zbawiły Polski. Najpierw zlała nas przeciętna Rumunia, potem Serbia, na szczęście udało się pokonać słabą Gruzję i uchronić się przed degradacją. Oczywiście do porażek polskiej ekipy w decydującym stopniu przyczynili się sędziowie, zła nawierzchnia, nieodpowiednia godzina rozgrywania meczu... itd. - przynajmniej tak informowała redakcję ?Super Expressu? Isia.

- Mówiliśmy od samego początku, że to gra na siłę. Ja z tego startu nic nie mam, nic na nim nie zyskuje, a wręcz przeciwnie - oceniła w wywiadzie dla ?Dziennika? reprezentacyjny niewypał Radwańska. Agnieszko, czas najwyższy uświadomić sobie, że większość fanów w kraju dopinguje Cię nie dlatego, że jesteś Agnieszką Radwańską, ale dlatego, że jest Polką. Z tego startu powinnaś wynieść dumę, że było Ci dane reprezentować ojczyznę. Teraz to czynisz z przymusu i z wielką łaską, czy na igrzyskach, gdzie dla siebie jest coś do ugrania występ z orzełkiem na piersi nie będzie już takim kłopotem?

W podobnym tonie pyta trenera "Życie Warszawy" - A co się stanie, jeśli przyjdzie Polsce walczyć o awans do grupy światowej? Czy nie wystawi Pan wtedy swoich córek, bo będą miały inne plany? - Oczywiście, że jest taka możliwość. Przecież w kadrze jest pięć miejsc i każdy może w niej się znaleźć - pada odpowiedź. Nie musi każdy, niech będzie to ktoś komu na grze dla Polski naprawdę zależy i wszelkie przeciwności nie są mu straszne. Ktoś taki jak chociażby Klaudia Jans. - Dla mnie gra w kadrze to zawsze było duże wyróżnienie i zaszczyt. Z niecierpliwością czekałam na Fed Cup lub DME. Świadomość, że jest się w reprezentacji i gra się nie tylko dla siebie podwójnie mobilizuje. I myślę, że dla każdego sportowca reprezentowanie kraju powinno być tak samo ważne - mówi Sportowym Faktom nasza eksportowa deblistka. Opinie Klaudii podziela Dawid Olejniczak: - Reprezentowanie barw narodowych to dla mnie ogromny zaszczyt. Zawsze z chęcią przyjeżdżam na kadrę i w każdym meczu daje z siebie wszystko - przyznaje.

- Reprezentowanie barw polski jest dla nas zaszczytem - twierdzą także Radwańscy. Jak wielkim, przekonaliśmy się w poprzednim tygodniu. A to już niestety nie pierwszy raz, gdy gra w kadrze staje się dla sióstr złem koniecznym. Może wreszcie nadszedł czas, aby zwolnić obie panny z przykrego dla nich obowiązku reprezentowania kraju. Ba, trener Radwanski jest gotów nawet za to zapłacić: - Chętnie dopłaciłbym, żeby tu grały inne dziewczyny - przyznaje w ?Dzienniku?. Wniosek nasuwa się sam: to zaszczyt grać z literkami POL po nazwisku, ale tylko wtedy gdy korzyści spływają do własnej kieszeni?

Komentarze (0)