Czuję respekt zawodniczek z Top 10 - rozmowa z Andżeliką Kerber, dziewiątą tenisistką świata

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

- W zeszłym roku to ja nie miałam nic do stracenia w większości spotkań, a teraz moje rywalki są w tym położeniu - mówi Andżelika Kerber w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.

W tym artykule dowiesz się o:

Robert Pałuba: Na co położyła pani nacisk podczas przygotowań w Puszczykowie do letnich rozgrywek na kortach twardych?

Andżelika Kerber: - Skupiłam się na całej mojej grze, żeby znowu wejść na korty twarde, odnaleźć swoją grę na tej nawierzchni po występach na trawie i kortach ziemnych. To jest jednak zupełnie co innego. Próbowałam skupić się głównie na serwisie i agresywnej grze.

Jakie korekty wprowadza pani w swojej grze podczas przejścia na korty twarde?

- U mnie akurat nie ma zbyt dużych różnic, raczej chodzi o detale. Najważniejszy jest serwis, gdzie i jak podaję, bo jestem leworęczna. Muszę także bardziej wchodzić w kort, na nawierzchni twardej jest to znacznie istotniejsze niż na mączce, gdzie mogę więcej biegać i spokojnie przebijać. Chcę grać agresywniej i nie spędzać za dużo czasu za linią końcową, niepotrzebnie biegając. Nad tymi dwoma elementami pracujemy.

Zmiana nawierzchni musi być także wyzwaniem dla całego organizmu.

- Bardzo muszę uważać na bark, obciążają go głównie serwis i piłki grane z góry. Kolana też są bardzo ważne, ale tak naprawdę o wszystko trzeba się troszczyć, uwzględniając bieżące problemy. Po kilku dniach treningu na hardkorcie najbardziej jednak czuć nogi.

- Jeśli wywieram na sobie zbyt dużą presję, to równie dobrze mogę zostać w domu, bo nic mi wtedy nie wychodzi - mówi Kerber o dodatkowych oczekiwaniach
- Jeśli wywieram na sobie zbyt dużą presję, to równie dobrze mogę zostać w domu, bo nic mi wtedy nie wychodzi - mówi Kerber o dodatkowych oczekiwaniach

Podkreśliła pani znacznie serwisu tenisistki leworęcznej. Jakie inne korzyści przynosi granie inaczej niż większość Touru?

- Trzeba zapytać praworęcznych [śmiech]. Na pewno daje, bo sama to czuję, jak gram z rywalką leworęczną, których w końcu nie jest tak dużo. Przede wszystkim serwis jest inny, piłka inaczej się kręci. W sumie cała gra jest odwrotna, jak ja gram z leworęczną, to też muszę inaczej myśleć. Wydaje mi się zatem, że w meczach ze mną praworęczne muszą trochę inaczej planować taktykę.

Co zaważyło na zmianie terminarza i dodaniu do niego imprezy w Waszyngtonie?

- Szybka porażka na Wimbledonie miała na to wpływ. Chciałam także mieć już kilka spotkań treningowych na koncie przed dużymi imprezami w Toronto i Cincinnati. Nawet podczas pierwszego meczu, czułam się inaczej niż na treningu, grając na punkty. Mecz w turnieju to zupełnie inne doświadczenie. Dwa tygodnie temu z trenerem zadecydowaliśmy, że może dobrze będzie zagrać jeden mniejszy turniej przed tymi większymi. Oczywiście, przyjechałam, żeby wygrać, ale turniej traktuję także jako dodatkowy trening.

Jak reaguje pani na takie porażki jak z z Kaią Kanepi podczas Wimbledonu? Jakie wnioski płyną ze spotkań przegranych mimo wysokiego prowadzenia?

- Dwa-trzy dni po meczu wciąż o nim myślałam. Zastanawiałam się, co zrobiłam źle i w których momentach mogłam zagrać lepiej. Jednak takie pojedynki też uczą. Teraz widzę także pozytywne rzeczy i jakbym zagrała ten mecz jeszcze raz, to na pewno w niektórych momentach zachowałabym się inaczej. Prawda jest taka, że jak się przegra na Szlemie, zwłaszcza wcześnie, to trochę to siedzi w głowie.

A trener?

- Po meczu najpierw daje mi trochę spokoju, żebym sama ochłonęła. Potem zaczynamy od rozmowy o spotkaniu, a później, po kilku dniach, jak mamy na płycie, to analizujemy mecz lub jego wybrane momenty.

Jakie konsekwencje mogą mieć sensacyjne rozstrzygnięcia w Londynie? To wyjątkowy turniej, czy można zacząć myśleć o nowych tendencjach?

- To się jeszcze okaże, ale wnioski z takiego turnieju na pewno płyną. Z każdą tenisistką można wygrać, niezależnie od tego, kto z kim gra. Ten Wimbledon mnie jeszcze bardziej zmotywował do pracy, chcę z siebie dawać jeszcze więcej.

Pani Akademia w Puszczykowie intensywnie się rozwija. Skąd pomysł na taką działalność?

- Sama idea i Akademia mają już kilka lat, ale z czasem wszystko robi się coraz większe. Bardzo często teraz sama się tam pojawiam, więc przy okazji poodbijam trochę z dziećmi. Pomysł był mój, ale też i całej rodziny. Jak widzę, ile dzieci gra, to sama chcę przekazać im trochę mojego doświadczenia. Wiadomo, że inaczej potraktują uwagi i wskazówki ode mnie niż od trenera, który nie przeżył tego sam na korcie. Czuję się z tym bardzo dobrze, czerpię z tego też satysfakcję. Widzę, że dzieci naprawdę lubią grać w tenisa.

Widać już pierwsze talenty?

- To są na razie trochę młodsze dzieciaki, 10-12 lat, ale spokojnie da się z nimi poodbijać. Trudno na tym etapie mówić o prawdziwym talencie, to tak naprawdę widać dopiero w wieku 15 lat, ale można już powiedzieć, kto ma smykałkę.

Przełomowy sezon z pewnością był także rewolucją w sferze psychologicznej. Jakie różnice odczuwa pani na korcie i w szatni?

- W zeszłym roku to ja nie miałam nic do stracenia w większości spotkań, a teraz moje rywalki są w tym położeniu. Czuję też respekt czołowych zawodniczek, tych z Top 10. Pokazałam, że umiem grać i wygrywałam z nimi. Każdą rywalkę traktuję jednak wciąż tak samo, czy jest dziesiąta, czy setna w rankingu.

Z punktu widzenia obciążeń fizycznych, miniony sezon był zdecydowanie najcięższym w pani karierze. Jak organizm zareagował na takie zmiany? Wprowadziła pani jakieś zmiany w sztabie?

- Na początku tego roku poczułam, że w zeszłym sezonie zagrałam bardzo dużo spotkań. Podstawową zmianą jest zatrudnienie fizjoterapeuty, teraz ze mną jeździ na turnieje. W zeszłym roku go nie miałam, a bardzo mi teraz pomaga. Po meczach nie masuje mnie 30 czy 40 minut, tylko to trwa już ze dwie godziny, wszystko po kolei. Dużo mi to daje i możliwe, że błędem było, że nie zdecydowałam się na to jeszcze w minionym sezonie, ale wyciągnęłam z tego wnioski. Zdrowie jest najważniejsze.

Jak tak szybki awans wpłynął na pani oczekiwania?

- W zeszłym roku było całkiem inaczej. W tym sezonie oczekiwania są większe, ale raczej ze strony mediów i osób spoza mojego kręgu. Oczywiście, sama od siebie wymagam, chcę jak najlepiej grać i wygrywać turnieje, ale nie chcę też przesadzać. Jeśli wywieram na sobie zbyt dużą presję, to równie dobrze mogę zostać w domu, bo nic mi wtedy nie wychodzi. Wolę myśleć mecz po meczu i turniej po turnieju.

W związku ze świetnymi rezultatami musiały pojawić się także dodatkowe obowiązki poza kortem. Odpowiada to pani?

- Taki awans w rankingu wiąże się z większą ilością obowiązków podczas turniejów, ale podoba mi się to. Ludzie zaczynają też mnie rozpoznawać w mieście i na lotniskach, ale to bardzo przyjemne. Nie jest to dla mnie jeszcze stresujące, ale wiele się zmieniło. Pojawiło się też znacznie więcej obowiązków medialnych niż dwa lata temu, choć nie osiągnęło to takiego stopnia, żebym nie miała czasu dla siebie. Wszystko jest jeszcze pozytywne.

wtorek, 30 lipca 2013

Robert Pałuba
z Waszyngtonu
robert.paluba@sportowefakty.pl

Źródło artykułu: