James Blake: Harvard to za mało

Podczas US Open karierę zakończył Amerykanin James Blake. Nie ukrywam jeden z moich ulubieńców w męskim Tourze. Wyróżniał się pod każdym względem na tle swoich kolegów z kortu.

Anna Niemiec
Anna Niemiec
Był na pewno jednym z najinteligentniejszych tenisistów, w końcu nie każdy dostaje się na Harvard. Uroda jak wiadomo jest kwestią gustu, ale James próbował swoich sił jako model i niejedna dziewczyna miała jego plakat nad łóżkiem. Przede wszystkim jednak porywająco grał w tenisa. Na korcie zawsze dawał z siebie wszystko. Zrezygnował ze studiów na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni świata, żeby uprawiać dyscyplinę, którą kochał. Mało kto mógł mieć tak atrakcyjne drogi kariery do wyboru. Tak samo jak mało kogo było stać, żeby posyłać forhend z prędkością 125 mil na godzinę. Wielu tenisistów marzy o liście sukcesów, jaką może się pochwalić James Blake, była czwarta rakieta świata. Wygrał 10 turniejów ATP, w zawodach Wielkiego Szlema trzykrotnie dochodził do ćwierćfinału. Wziął udział w turnieju Masters dla ośmiu najlepszych zawodników sezonu. Zdobył Puchar Davisa oraz dwukrotnie był najlepszy w Pucharze Hopmana. Potrafił pokonać zarówno Rogera Federera, jak i Rafaela Nadala.
James Blake w ciągu swojej długoletniej kariery wygrał 10 turniejów ATP (foto: si.robi) James Blake w ciągu swojej długoletniej kariery wygrał 10 turniejów ATP (foto: si.robi)
Dwanaśce lat temu podczas US Open 2001 z wypiekami na twarzy oglądałam pojedynek drugiej rundy pomiędzy Lleytonem Hewittem, a grającym w turnieju dzięki dzikiej karcie 21-letnim Amerykaninem. Nieznany szerszej publiczności tenisista postawił twarde warunki rozstawionemu z numerem czwartym Australijczykowi, zresztą późniejszemu triumfatorowi. Przystojny, z fantazyjną fryzurą, szelmowskim uśmiechem, charakterystycznie poruszający się po korcie, grał fantastycznie. Niejednej dziewczynie szybciej zabiło serce. W meczu przeciwko Hewittowi walczył dosłownie do upadłego. Kolejne punkty zdobywał najczęściej piorunującym forhendem. Grał z ułańską wręcz fantazją, czym zdobywał serca kibiców. Lleyton swoim mało sympatycznym zachowaniem wręcz przeciwnie. Szczytem była dyskusja z sędzią, podczas której Hewitt zasugerował, że jeden z liniowych faworyzuje Blake'a ze względu na kolor skóry. Były lider rankingu ATP musiał potem odpierać zarzuty o rasizm. W piątym secie organizm odmówił posłuszeństwa faworytowi publiczności. Amerykanin słaniał się na nogach. Nie było chyba osoby, która by mu nie współczuła. Pomimo tego, że przegrał ostatnią partię do zera, żegnała go owacja na stojąco. Tak właśnie wyglądało moje spotkanie z Jamesem Blakiem i była to miłość od pierwszego wejrzenia.

Tenis na SportoweFakty.pl - polub i komentuj nasz profil na Facebooku. Jesteś fanem białego sportu? Kliknij i obserwuj nas także na Twitterze!

James Blake rozpoczął karierę zawodowego tenisisty w 1999 roku. Zrezygnował ze studiów na Harvardzie, gdzie był podporą uniwersyteckiej drużyny. Systematycznie piął się w rankingu. W 2002 roku wygrał swój pierwszy turniej ATP, w Waszyngtonie, a na koniec 2003 roku zajmował już 37. miejsce na świecie. Potem zatrzymała go ciężka kontuzja. W maju 2004 roku na treningu podczas turnieju w Rzymie Amerykanin poślizgnął się i uderzył szyją w słupek od siatki. Doznał złamania kręgu szyjnego. Miał dużo szczęścia, bo po kilku tygodniach mógł wrócić do gry. Niestety, krótko po powrocie na korty, na Jamesa spadły kolejne dwa nieszczęścia. Najpierw jego tata przegrał walkę z chorobą nowotworową, a zaraz potem tenisistę zaatakował półpasiec. Połowa jego twarzy została sparaliżowana. Groziła mu nawet utrata wzroku. Jak sam przyznał kilka lat później, że w tym czasie jego kariera mogła się zakończyć dwukrotnie. Szczęśliwie dla siebie i fanów tenisa Blake nie poddał się i podjął walkę o powrót na tenisowy szczyt. Zaliczył duży spadek w rankingu i musiał odrabiać straty. W kwietniu 2005 był notowany na miejscu 210. Wrócił do grania w imprezach niższego szczebla. W turniejach ATP mógł grać tylko dzięki uprzejmości organizatorów, którzy od czasu do czasu przyznawali mu dzikie karty. Powoli zaczął odbudowywać formę. Końcówkę sezonu miał bardzo dobrą. Wygrał dwa turnieje, w Hew Haven i Sztokholmie oraz doszedł do ćwierćfinału US Open. Sezon skończył na 26. miejscu w rankingu. Później było już coraz lepiej. James wygrał kolejne siedem turniejów, był w finale prestiżowego turnieju w Indian Wells. Dotarł do czwartego miejsca w rankingu. Przez kilka kolejnych lat cały czas utrzymywał się w czołówce. Niestety, w 2009 roku tenisista zaczął mieć problemy ze zdrowiem i nie był w stanie uzyskiwać regularnie tak dobrych rezultatów jak wcześniej. Od czasu do czasu miewał przebłyski dawnej formy, ale za rzadko, żeby utrzymywać się bez przerwy w czołowej setce. W przeddzień US Open 2013 James ogłosił, tak jak wcześniej Sampras, Agassi czy Roddick, że US Open będzie jego ostatnim turniejem w karierze.

Na specjalnie zwołanej z tej okazji konferencji prasowej amerykański tenisista przyznał, że najbardziej zadowolony jest z tego, że kończy karierę na własnych warunkach, a nie dlatego, że okoliczności go do tego zmusiły.

Wspomniał kilka momentów, które przez te wszystkie lata gry w tenisa najbardziej zapadły w mu w pamięci. Jego najbardziej słodko-gorzkim wspomnieniem pozostanie US Open 2005. Podczas tego turnieju dwóch faworytów gospodarzy, Andre Agassi i Blake znalazło się na kursie kolizyjnym. Do ich ewentualnego spotkania mogło dojść w ćwierćfinale. Młodszy z Amerykanów wracał właśnie do wysokiej dyspozycji, a starszy, wielki mistrz, zbliżał się ku końcowi kariery. Wszyscy ostrzyli sobie zęby na mecz, podczas którego mogłoby dojść do zmiany warty w amerykańskim tenisie. Pozostało tylko jedno "ale". Blake w trzeciej rundzie trafił na Rafaela Nadala, drugiego tenisistę świata. James niesiony fantastycznym dopingiem zgromadzonych kibiców oddał co prawda drugiego seta Hiszpanowi, ale w trzech pozostałych był wyraźnie lepszy. W kolejnej rundzie Blake pokonał Tommy'ego Robredo i wymarzony ćwierćfinał stał się faktem. Dwa pierwsze sety gładko dla Blake'a, który grał zdecydowanie za szybko i dokładnie dla starszego rodaka. W dwóch kolejnych partiach młodszy z Amerykanów zaczął popełniać trochę więcej błędów, co Agassi od razu wykorzystał i wyrównał stan meczu na 2-2. W decydującej partii obaj tenisiści pokazali swój najlepszy tenis. Blake prowadził już 5:3, ale Agassi zdołał odrobić straty i wyrównać na 5:5. Potem obaj wygrali swoje podanie i o losach meczu zadecydował tie break, który był kulminacją ich pojedynku. Obaj grali kosmiczny tenis. Pierwszą piłkę meczową wywalczył Agassi. Blake obronił ją niesamowitym forhendem. Andre po latach wspominiał o tym uderzeniu nawet w swojej autobiografii. Nie mógł uwierzyć, że jego rywal może posłać tak ryzykowne uderzenie przy piłce meczowej. Nie dał się jednak wytrącić z równowagi, wygrał dwie następne piłki i cały mecz. James przyznał, że oczywiście żałuje, że nie wygrał dwóch piłek więcej i to nie on znalazł się w półfinale, ale ze względu na poziom tenisa, jaki wtedy zaprezentowali, zawsze dobrze będzie wspominał ten mecz. Rok później Andre Agassi kończył karierę podczas US Open. James Blake, żeby wyrazić swój szacunek i podziw dla starszego kolegi w drugiej rundzie wystąpił w stroju, w którym Agassi prezentował się na korcie na początku lat 90-tych, co wyglądało oczywiście dosyć "oldschoolowo". Oprócz tego po meczu Blake pozdrawiał publiczność w sposób, w jaki zwykł robić to Agassi. Był to oryginalny i miły sposób na pożegnanie starszego kolegi.

Jednym z jego największych sukcesów w karierze był awans do kończącego sezon turnieju Masters w Szanghaju. Do zawodów załapał się jako ostatni, ale ze swojej grupy wyszedł na pierwszym miejscu. Przegrał co prawda z Tommym Robredo, ale pokonał Rafaela Nadala i Nikołaja Dawidienkę i dzięki temu wyszedł z grupy jako najlepszy. W półfinale pewnie pokonał Davida Nalbandiana. W finale za mocny dla Amerykanina po raz kolejny okazał się Roger Federer. Blake podczas konferencji, na której ogłosił koniec swojej kariery, określił szwajcarskiego mistrza mianem swojego nemezis. Roger stanął na drodze Blake'a w kilku ważnych momentach kariery, m.in. w ćwierćfinałach US Open 2006 i Australian Open 2008. Szwajcar pokonał go również w finałach turniejów z serii ATP World Tour Masters 1000 w Indian Wells i Cincinnati. Blake'owi tylko raz udało się zrewanżować Federerowi za wszystkie porażki. Miało to miejsce podczas Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Amerykanin pokonał Szwacjara w ćwierćfinale, odbierając mu nadzieje na medal w singlu. W meczu półfinałowym spotkał się z Fernando Gonzalezem. Był to pojedynek chyba dwóch najszybszych wtedy forhendów w męskim Tourze. Pierwszego seta wygrał Blake, drugiego Goznalez. W trzecim secie Blake przy stanie 6:5 nie wykorzystał trzech piłek meczowych z rzędu przy serwisie Chilijczyka. Na Igrzyskach Olimpijskich nie ma tie breaka w decydującej partii, tenisiści wygrali jeszcze po trzy gemy. Przy po 9 Fernando przełamał serwis rywala. Pierwsza piłka następnego gema wzbudziła kontrowersje. Blake przy próbie minięcia Gonzaleza przy siatce wyrzucił piłkę na aut. Amerykanin był przekonany, że Chilijczyk przedtem dotknął piłki rakietą. Sędzia niczego jednak nie zauważył. Po meczu Blake miał pretensję do Gonzaleza, że się nie przyznał do dotknięcia piłki i zarzucił mu niesportowe zachowanie. To była chyba jedyna kontrowersyjna sytuacja z udziałem Jamesa Blake'a, który przez całą swoją karierę uważany był za jednego z najsympatyczniejszych tenisistów. Uchodził za prawdziwego dżentelmena na korcie i poza nim.

Był bardzo lubiany przez swoich kolegów i koleżanki z amerykańskiej reprezentacji. Przez długi czas bronił barw Stanów Zjednoczonych w Pucharze Davisa. Największy sukces odniósł w 2007 roku, kiedy to razem z Andym Roddickiem i braćmi Brayanami zostali triumfatorami całych rozgrywek. Pokonali wtedy w Portland reprezentację Rosji. Finał był już rozstrzygnięty drugiego dnia, kiedy to USA objęło prowadzenie 3-0. James przyczynił się do zwycięstwa pokonując po zaciętym meczu Michaiła Jużnego. Z koleżankami z reprezentacji również potrafił stworzyć zgraną drużynę. Udowodnił to dwukrotnie zwyciężając w Pucharze Hopmana. W 2003 roku z Sereną Williams, a rok później z Lindsay Davenport. Obie tenisistki wypowiadały się o swoim koledze w samych superlatywach. Blake przyznał, że jednym z jego marzeń po zakończeniu kariery byłoby objęcie stanowiska kapitana drużyny w Pucharze Davisa. Byłoby to bardzo dobre uzupełnienie jego kariery tenisowej.

Ostatni turniej Jamesa Blake'a na pewno nie wyglądał tak, jak sobie tego wymarzył. Na pewno w ostatnim US Open chciał wygrać co najmniej kilka pojedynków, żeby w piękny sposób pożegnać się ze swoimi fanami. Stało się inaczej. James już w pierwszej rundzie musiał uznać wyższość Chorwata Ivo Karlovicia. Amerykanin poległ po pięciosetowej batalii pomimo tego, że prowadził już 2-0 w setach. Blake nie ukrywał rozżalenia. Nadal była w nim sportowa złość, że nie wykorzystał szansy, żeby wygrać ten pojedynek. Wyraził również nadzieję, że ta bolesna porażka nie przyćmi jego dotychczasowej kariery, z której zawsze będzie zadowolony. W przeciwieństwie do niektórych kolegów, cieszy się na to, co go czeka w przyszłości.

W historii tenisa było wielu wybitniejszych zawodników niż James Blake. Amerykanin nigdy nie wygrał Wielkiego Szlema, nie został liderem rankingu. Prawdopodobnie nigdy nie trafi do Galerii Sław, ale na pewno całkiem spora grupa tenisowych kibiców zapamięta tę nietuzinkową, niezwykle barwną i sympatyczną postać. W młodości miał wiele atrakcyjnych możliwości życiowych, ale postanowił zostać zawodowym tenisistą. Pięknych wspomnień związanych z tym graczem pozostanie wiele, ale ja zawsze będę go pamiętać, jako młodego chłopaka z dredami, który do upadłego walczył na Louis Armstrong Stadium z Lleytonem Hewittem.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×