Tenis to najprostszy sport na świecie, jeśli chodzi o zasady gry, o najbardziej czytelnym sposobie punktowania. Zawsze wygrywa ten zawodnik lub ta zawodniczka, który/która zdobędzie ostatni punkt. Nie liczy się czas gry, nie ważne kto ile punktów zdobędzie w całym spotkaniu i iloma efektownymi akcjami się popisze oraz ile błędów popełni. Liczy się ten ostatni punkt dający awans, zapewniający największą wiktorię w karierze, przejście do chwały. Możesz przegrywać 2:6 0:5 i wygrać mecz, bo nic nie ugasiło w twoim sercu ognia nadziei. Tenis to najbardziej mentalny sport na świecie, a największą niszczycielką umysłów rywalek jest Serena Williams, która w styczniu i w marcu na kortach twardych wywalczyła dwa tytuły. Teraz czeka ją ogromne wyzwanie, bo tak dobrego sezonu w Europie na kortach ziemnych, jak w zeszłym roku nigdy wcześniej nie miała (tytuły w Madrycie, Rzymie i Rolandzie Garrosie, do tego wygrała mały turniej w Båstad).
Amerykanka nie zachwycała w Miami, ale miała coś, oprócz serwisu, co poniosło ją po siódmy już triumf w Sony Open Tennis. Tym czymś jest wciąż niezaspokojony głód nieśmiertelności i naturalny gen zwycięstwa, które pozwalają jej brać w dłonie ster własnej przyszłości, pokonywać fale własnej niemocy, budować własne pomniki w postaci tytułów, które kolekcjonuje. Obroniła trzy piłki setowe w meczu z Jarosławą Szwiedową (do tego z rzędu, przy 3-6 w tie breaku I seta), Caroline Garcia urwała jej seta, z Marią Szarapową przegrywała ze stratą przełamania w każdym z dwóch setów, a w finale z Na Li odrodziła się ze stanu 2:5 w I secie i do końca meczu straciła jeszcze tylko jednego gema. Trochę sporo tych rys na tenisie Williams jak na jeden turniej, ale nie pierwszy raz Amerykanka pokazała, jak kluczowa w tenisie jest głowa, kto wie czy nie najważniejsza. Samymi muskułami do wielkich osiągnięć się nie dojdzie, jeśli głowa odmawia posłuszeństwa.
[ad=rectangle]
Nawet, gdy wygrywa duże turnieje rzadko, kiedy jest w pełni zadowolona ze swojej postawy. Raczej myśli o tym, co jeszcze może udoskonalić w swojej grze i to jest postawa, jaka powinna przyświecać każdemu zawodowemu sportowcowi. Bo, gdy w głowie po raz pierwszy pojawia się myśl o satysfakcji ze swoich dokonań, jest to pierwszy krok w kierunku wypalenia emocjonalnego. - Jest w porządku, ale zdecydowanie można zrobić jeszcze więcej. Zawsze chodzi mi o to, by ciągle się poprawiać i nigdy nie powiem, że zrobiłam coś wielkiego i mogę być z siebie zadowolona. Spisałam się bardzo dobrze, ale w takich chwilach myślę o tym, co mogę zrobić jeszcze lepiej? Co mogę poprawić? Zawsze do tego dążę - mówiła Amerykanka w ubiegłym sezonie, gdy wygrała turniej w Toronto, w pięciu meczach tracąc tylko 22 gemy, z czego 10 w półfinałowym meczu z Agnieszką Radwańską. A co najbardziej chciałaby zmienić? - Moją postawę na korcie. Reaguję bardzo emocjonalnie i czasem to działa na moją niekorzyść. Ale chcę poprawić również wiele innych rzeczy.
Amerykanka uważa, że jeśli przyjdzie taki dzień, gdy nie będzie odczuwała zdenerwowania podczas wychodzenia na kort, wówczas będzie musiała na nowo zacząć myśleć o tym, co robi. I to jest chyba klucz do niezaspokojenia głodu nieśmiertelności przez długie lata trwania kariery. To ciągłe nienasycenie powoduje, że Serenie ciągle się chce wygrywać, bo przecież gdy poczuje się spełniona, wówczas przejdzie na emeryturę. Nawet tak wielka mistrzyni nie może sobie pomyśleć, że zwycięstwo przyjdzie jej szybko, łatwo i przyjemnie, bo to pierwszy krok do samounicestwienia. W dzisiejszym tenisowym świecie mnóstwo jest przypadków samozadowolenia. Zawodniczka zdobywa duży tytuł, czuje przypływ mocy i wydaje się jej, że już potrafi wszystko, zamiast najpierw zastanowić się nad tym, jak wiele jeszcze rzeczy musi poprawić w swojej grze. Skoro sama Serena Williams sprowadza się na ziemię takimi słowami, to tym bardziej powinny to robić Ana Ivanović czy Petra Kvitova. Wiele tenisistek stawia znak równości między pewnością siebie a brakiem pokory. Przenosić góry to jedno, a zdać sobie sprawę, że nie zawsze wszystko będzie się układać tak różowo to zupełnie inna sprawa. Przykłady, gdy Serena powstawała z kolan, kiedy wielu przewidywało już jej koniec (szczególnie po klęsce w Rolandzie Garrosie 2012), świadczą dobitnie o tym, że ta tenisistka zna swoją wartość, ale jednocześnie ma w sobie dużo sportowej pokory.
Przed turniejem w Madrycie, którym rozpocznie europejski sezon na kortach ziemnych, Williams powiedziała, że aktualnie w WTA jest więcej dziewczyn dysponujących ogromną mocą niż jakieś 10 lat temu. I trudno się z tym nie zgodzić, a wręcz trzeba otwarcie przyznać, że aktualnie zdecydowana większość tenisistek posiada wręcz niszczycielską moc, która jednak często obraca się przeciwko nim, bo brakuje im siły mentalnej i strach sprawia, że wytrenowane muskuły stają się bezużyteczne. Siostry Williams wyznaczyły nowe trendy - teraz bez morderczej pracy na siłowni ciężko odnosić sukcesy największej wartości, co nie znaczy, że jest to absolutnie niemożliwe. Moim zdaniem w tym bezdusznym świecie tenisa siłowego jest też miejsce na koncepcję romantyczną. Jest to maszerowanie pod prąd, narażanie się na liczne kolizje, ale takie buntowanie się przeciwko schematom poprzez postawienie na tenis finezyjny w świecie, gdzie siła wiedzie prym może zapewnić wyjątkowe poczucie spełnienia, jeśli doprowadzi do upragnionego celu. Tym bardziej, że jest to droga wydłużona, wymagająca dużo większej cierpliwości. Oczywiście od siły już nie ma ucieczki, ale nikt nie powiedział, że mięśnie nie mogą być tylko niewielką częścią całości, jeśli inne elementy są odpowiednio wykorzystywane.
Nie mam nic przeciwko siostrom Williams, choć daleko mi do kochania ich tenisowej koncepcji. Ich droga oczywiście jest słuszna, w końcu przyniosła im niezliczoną ilość tytułów. Osobiście jednak jestem wyznawcą filozofii prezentowanej przez Agnieszkę Radwańską, gdzie siła umysłu to kluczowy element całej układanki. Spójrzmy do czego doprowadziły bezmyślne próby naśladowania sióstr Williams. Do wyprodukowania całej masy bezpłciowych tenisistek, które nie potrafią nic innego poza masakrowaniem piłki. W ten oto sposób mamy całe mnóstwo nudnych, obfitujących w niezliczoną ilość błędów, pojedynków, w których po jednej stronie siatki stoi zawodniczka X, a po drugiej zawodniczka Y i kompletnie się między sobą niczym nie różnią (czasem nawet są ubrane w takie same stroje).
Siostry Williams są tylko dwie i nikomu jeszcze nie udało się stworzyć ich udoskonalonej wersji. One poza siłą fizyczną mają też odpowiednią technikę uderzeń oraz siłę umysłu, bo by taki tenis oparty na miażdżących piłkach po linii i po krosie był skuteczny wymagana jest doskonała praca głowy, a nie tylko mechaniczna, surowa, bezmyślna strzelanina, w której nie ma żadnego ładu taktycznego. Trzeba teraz szukać nowych koncepcji, bo jeśli zabraknie świeżości, nowoczesnego podejścia, tenis kobiecy pogrąży się w czeluściach jednowymiarowej gry. Próby tworzenia zawodniczek na wzór sióstr Williams nie doprowadziły do podniesienia poziomu WTA. I takim światełkiem w tunelu jest Agnieszka Radwańska, ale także tenisistki nowego pokolenia, jak Hiszpanki Garbine Muguruza i Maria-Teresa Torro-Flor, Słowaczki Anna Karolina Schmiedlova i Jana Cepelova oraz najmłodsze w tym gronie Madison Keys, Donna Vekić i Belinda Bencić.
Williams jest jak marynarz, który zawsze potrafi znaleźć dla swojego okrętu bezpieczną przystań na przeczekanie burzy. No może prawie zawsze, bo jednak trochę kontuzji w swoim tenisowym życiu przeszła, ale tego w zawodowym sporcie już po prostu uniknąć się nie da. Jednak dzięki temu, że od lat starannie dobiera sobie turnieje, w których występuje, wciąż jest w stanie grać na niebotycznie wysokim poziomie, podczas gdy wiele innych tenisistek wypala się fizycznie i mentalnie jeszcze przed ukończeniem 30. roku życia. W Charleston Serena poległa już na pierwszej przeszkodzie, ale śmiało można postawić tezę, że był to jeden z tych meczów, w których nie miała ochoty się szarpać, gdy poczuła jakiś mały niedostatek sił fizycznych. Tenis zawodowy ma to do siebie, że czasem warto ponieść stratę na krótkim dystansie na rzecz długofalowego zysku.
Serena zdaje sobie sprawę, że nie będzie w stanie obronić wszystkich punktów z ubiegłego sezonu. Nie jest to myślenie minimalistyczne, tylko po prostu trzeźwa ocena sytuacji. Tak kosmiczny sezon, jaki miała rok temu, nie zdarza się często nawet tak wybitnej zawodniczce, jak Amerykanka, szczególnie że jest coraz starsza i musi coraz częściej ładować akumulatory, także w trakcie sezonu, opuszczając jakieś turnieje, a inne traktując trochę ulgowo. Może sobie przecież na to pozwolić, nikt o to nie będzie miał pretensji do żywej legendy kobiecego tenisa, chociaż sama się za taką oczywiście nie uważa. Jej cel jest zatem jasny: obronić jak najwięcej punktów w turniejach rangi Premier i zachować jak najwięcej sił na te najważniejsze imprezy: Roland Garros, Wimbledon, w którym akurat dużo punktów bronić nie będzie, oraz US Open i Mistrzostwa WTA.
Po Charleston Serena potrzebowała odpoczynku, by zregenerować przede wszystkim głowę. Jak powiedziała w Madrycie, ciągle czuje głód zwycięstwa i nie myśli o tym, co już zrobiła i dlatego pragnie jeszcze więcej i więcej. Każdy kolejny sezon przybliża ją do upragnionego przez wszystkie inne tenisistki zakończenia kariery przez Amerykankę. Ale jak długo będzie miała apetyt na wygrywanie, tak długo inne zawodniczki będą musiały być uzbrojone w cierpliwość w oczekiwaniu na kryzys Williams, który prędzej czy później nastąpi. I kto wie czy wówczas na naszych oczach nie narodzi się autentyczna gwiazda, która będzie wyznaczać nowe standardy, bo choć jest pełno bezosobowych zawodniczek w głównym cyklu, to są też takie, m.in. te wspomniane przeze mnie wyżej, które być może już wkrótce będą w stanie wyplenić nijakość z kobiecego tenisa.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!
Unforced errors 31 13 19 15 15 24Bo mitem jest to,ze Agnieszka preferuje grę defensywna, ona po poprostu nie do końca ma możliwości by grać ofensywnie szczególnie na wolniejszych nawierzchniach. Nie raz pokazywała irytację gdy nie może skończyć. Czytaj całość