Break point: Fair play inaczej

- Gracze uważają, że tenis to biznes, nie zwracają uwagi na ideę fair play - mówił Joao Sousa po meczu z Jerzym Janowiczem. Czy w dzisiejszym zawodowym tenisie jest jeszcze miejsce na grę fair play?

Dziesiąty gem trzeciego seta pojedynku Jerzego Janowicza z João Sousą w II rundzie turnieju ATP w Winston-Salem. Portugalczyk prowadzi 5:4, ale Polak ma break pointa. Dochodzi do wymiany, której rytm łodzianin stara się złamać dropszotem. Tenisista z Półwyspu Iberyjskiego dobiega do zagrania, odgrywa, ale piłka wylatuje w aut, co oznacza przełamanie na korzyść Janowicza i remis 5:5.
[ad=rectangle]
Jednak Sousa wybucha gniewem i wcale nie ma to związku z tym, że nie trafił w kort. Jego zdaniem piłka otarła się o Janowicza i zgodnie z przepisami powinien mu zostać zaliczony punkt. Opinię Portugalczyka podzielają zasiadający na trybunach kibice, którzy krzyczą, że Polak dotknął piłki. Pomiędzy tenisistami nawiązuje się kłótnia i omal nie dochodzi do bójki. 25-latek z Guimarães stara się dochodzić swoich racji u arbitra, ale nic nie udaje mu się wskórać. Decyzja sędziego jest ostateczna: punkt i gem dla Janowicza.

Polak przyznał się Sousie, że dotknął piłki, o czym poinformował sam Portugalczyk, mówiąc już po meczu: - On rzeczywiście przyznał, że dotknął piłki, ale nie chciał oddać mi tego punktu. Sędzia słyszy słowa Polaka, ale nie może już zmienić swojej decyzji. Jedynym ratunkiem dla Sousy jest dobra wola Janowicza. Łodzianin mógł poprosić arbitra, aby punkt powędrował na konto Portugalczyka. Dbając o swój interes, nie zrobił tego.

Najlepszy polski tenisista po zakończeniu spotkania powiedział, że była to forma rewanżu na arbitrze za jego decyzje z drugiej partii, co do których 23-latek miał wielkie wątpliwości. - Byłem bardzo wkurzony na sędziego, bo popełniał ogromne błędy. W tej sytuacji popełnił kolejną pomyłkę. Joao zapytał mnie, czy dotknąłem piłkę, więc odpowiedziałem mu prawdę - że dotknąłem. Nie jestem zadowolony ze zwycięstwa, bo nienawidzę, gdy sędziowie się mylą. Współczuję Joao i rozumiem jego rozczarowanie, bo to nie powinno się wydarzyć, ale to jest przede wszystkim wina sędziego - mówił Janowicz, dodając, że w drugim secie sędzia robił wszystko, by zrujnować jego grę.

Ostatecznie pojedynek zakończył się zwycięstwem Janowicza 6:1, 3:6, 7:6(5), a Sousa nie ukrywał, że ma żal do naszego tenisisty. - Moje wartości są większe od jego. Niektórzy gracze uważają, że tenis to tylko biznes. Nie zwracają uwagi na ideę fair play - komentował tenisista z Guimarães, niejako wsadzając kij w mrowisko.

Niegdyś tenis dumnie nazywany był białym sportem. Dziś, w obliczu tak wielkich pieniędzy, jakie są w tej dyscyplinie, to określenie brzmi wręcz absurdalnie. Większość graczy nie waha się stosować wszelakich, bardzo często nieczystych metod, które mogą doprowadzić ich do wygranej, a co za tym idzie - do coraz większych pieniędzy. Tenisiści (w tym przypadku o wiele częściej tenisistki) bywają zmanierowani niczym największe gwiazdy muzyki. Z tą różnicą, że ci drudzy podczas estradowych występów przybierają maskę i chowają swoje wybujałe ego gdzieś głęboko, a ci pierwsi przeciwnie - właśnie podczas gry ukazują swoje najgorsze oblicza.

Wtorkowa sytuacja nie jest pierwszą kontrowersją z udziałem Janowicza. Każdy, kto widział mecze łodzianina w Cincinnati i Winston-Salem, zapewne dobrze pamięta wszystkie niepotrzebne kłótnie Polaka z sędziami w zupełnie prozaicznych sytuacjach w czasie meczu, a nawet i po zakończeniu, jak w Cincinnati, gdy po ostatniej piłce spotkania z Grigorem Dimitrowem, Janowicz miał jeszcze do przekazania kilka zdań sędziującemu wówczas Mohamedowi Lahyaniemu.

Janowicz traci wiele w oczach kibiców przez takie wybuchy złości. I nie tylko wśród polskich sympatyków tenisa po słynnej warszawskiej konferencji prasowej. Także i zagraniczni fani nie szczędzą Polakowi sarkazmu i krytyki. Janowicz rozkochał w sobie tenisową widownię fantastycznym występem w 2012 roku w paryskiej hali Bercy. Pisano i mówiono, że łodzianin wniósł do skostniałego światka ATP powiew świeżości, doceniano jego grę i to, że nie wstydzi się własnych emocji. Janowicz był na fali, miał swój prime time, był postacią pożądaną. A w ostatnim czasie to wszystko zniweczył.

Szukając w pamięci podobnego wydarzenia, jak to pomiędzy Janowiczem a Sousą, przypomniał mi się sierpień ubiegłego roku i mecz turnieju Rogers Cup Milosa Raonicia z Juanem Martínem del Potro. Kanadyjczyk, uznawany przez wielu za wzór dobrych manier na korcie, w jednej z akcji dobiegł do piłki zagranej przez Argentyńczyka, odegrał ją, a następnie dotknął stopą siatki, nim piłka dwa razy odbiła się od nawierzchni kortu po stronie rywala. Zgodnie z przepisami, punkt powinien należeć się Del Potro, jednak sędzia główny, Mohammed Lahyani, nie zauważył występku Raonicia i błędnie przyznał mu punkt.

Raonić, tak jak Janowicz we wtorek, skorzystał z pomyłki sędziego, ale w przeciwieństwie do Polaka nie przyznał się do złamania przepisów. - Czy dotknąłem siatki? Hipotetycznie tak, praktycznie nie. Miałem szczęście, że sędzia liniowy tego nie widział, oczywiście w rozumieniu, że moje szczęście oznacza jego pecha. Na pewno to, co się stało, nie jest niczym dobrym, jednak trudno było podjąć tę kwestię w tak ważnym punkcie tego meczu - tłumaczył się.

Zachowanie Raonicia odbiło się głośnym echem w całym świecie tenisa, ponieważ miało miejsce w 1/8 finału turnieju ATP Masters 1000, a jego rywalem był jeden z najlepszych tenisistów w rozgrywkach. Zdarzenie z udziałem Janowicza tak chętnie i szeroko komentowane nie będzie, bo raz, że wydarzyło na bocznym korcie w małej imprezie rangi ATP World Tour 250, a dwa, że większość ludzi związanych z tenisem jest myślami przy US Open i wygodniej jest pisać o wizycie Novaka Djokovicia w programie Davida Lettermana czy o promującej swoje słodkości Marii Szarapowej.

Oglądając regularnie mecze tenisa, nietrudno dojść do wniosku, że tenisiści mają swój sposób postrzegania zasad fair play. To tak, jak w słynnym cytacie z kultowej polskiej komedii: "Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie". Zwłaszcza gdy stawką są olbrzymie pieniądze i wielka sława.

Marcin Motyka

Źródło artykułu: