Timea Bacsinszky była zdecydowaną faworytką w starciu z 93. obecnie na świecie Alison van Uytvanck. Pomimo znaczącej różnicy rankingowej Szwajcarka odłożyła na bok numerki i skupiła się na swojej grze.
[ad=rectangle]
- Zdaje sobie sprawę z tego, że ludzie lubią się rozpisywać o tym, kto jest faworytem, a kto gra pod większą czy mniejszą presją - powiedziała na konferencji prasowej Timea Bacsinszky. - Kiedy wchodzimy na kort, mamy jednak równe szanse. Ona zasłużyła na miejsce w ćwierćfinale, a to oznacza, że gra bardzo dobrze. Nie czułam się dzisiaj faworytką. Właśnie dlatego tak jak w poprzednich spotkaniach prezentowałam swój tenis i szukałam drogi do zwycięstwa. To było świetne doświadczenie dla mnie.
Bacsinszky jeszcze nigdy w swojej karierze nie przebrnęła bariery III rundy w turnieju wielkoszlemowym, więc gra w drugim tygodniu jest dla niej czymś zupełnie nowym.
- Niecodziennie ma się okazję wystąpić w półfinale turnieju wielkoszlemowego, więc naprawdę doceniam tę chwilę i to, co zrobiłam. Dopiero wieczorem zacznę rozmyślać o kolejnym dniu.
Na drodze Szwajcarki do spełnienia marzeń stanie w czwartek liderka rankingu, która wcześniej w Paryżu triumfowała dwukrotnie. Bacsinszky zdaje sobie sprawę, jak trudny sprawdzian ją czeka, ale zamierza walczyć do ostatniej piłki.
- Serena jest bez wątpienia wielką mistrzynią. 19 najważniejszych tytułów to dowód na to, jak świetnie gra. Ale z drugiej strony za każdym razem, kiedy stawiam stopę na korcie, staram się wygrać ostatni punkt. Nie ma wówczas znaczenia, kto stoi po przeciwnej stronie siatki. Chcę mieć przygotowane dwie, a nawet trzy taktyki i spróbować wykorzystać jedną z nich.
- Kiedy grasz z Sereną, musisz być w stanie z nią rywalizować. Sprawiłam jej sporo kłopotów w naszym ostatnim pojedynku i mam nadzieję, że jutro pokażę się z jak najlepszej strony i pokonam ją, wygrywając ostatni punkt - dodała.
Żadnej nadziei! Kurde, żadnej!
Bo Serena już nie będzie się bawić na tym levelu szlema na trzysetówki.