Marcin Motyka - Break point: Trudna miłość (felieton)

PAP
PAP

Hołdujący wyższości nad pozostałymi nacjami tworzącymi Zjednoczone Królestwo Anglicy długo nie mogli przekonać się do tenisisty pochodzącego z kraju przedstawionego w jednym ze skeczów Monty Pythona jako kolebka narodu, który najgorzej gra w tenisa.

Kiedy w 2005 roku Tim Henman podejmował kolejną, już 12. nieudaną próbę uszczęśliwienia Wielkiej Brytanii i sięgnięcia po tytuł w Wimbledonie, w swoim debiucie na kortach All England Clubu swój ponadprzeciętny talent zademonstrował niejaki Andy Murray. Henman odpadł wówczas w II rundzie, a mało komu wtedy znany 18-latek z Dunblane przebrnął o jeden szczebel turniejowej drabinki więcej. I zawędrowałby jeszcze dalej, gdyby nie kryzys fizyczny, jaki go dopadł w meczu III rundy, gdy prowadził 2-0 w setach z Davidem Nalbandianem. Murray ostatecznie przegrał to spotkanie w pięciu partiach, ale w głowach Brytyjczyków zaświtała myśl: "Ten chłopak może być kiedyś wielki".

Utalentowany, ale z niewyparzoną buzią

Po latach niepowodzeń Henmana, który nigdy nie zagrał w finale Wimbledonu, Brytyjczykom objawił się ktoś, na kogo mogli przelać swoją miłość i pragnienia. Ale nie od razu pokochali Murraya. Czupurny, z bujną rudą fryzurą, poruszający się na nogach cienkich jak szczudła i dodatkowo z niewyparzonym językiem, przeklinający na czym świat stoi tenisista z Dunblane był całkowitym przeciwieństwem Henmana - dystyngowanego, świetnie prezentującego się na salonach oksfordczyka, który grał w tenisa w sposób zachwycający. Problem w tym, że nie był w stanie odnieść spektakularnego triumfu i zdobyć wielkiego tytułu.

Z kolei Murray mężniał, rozwijał swój talent, zdobywał pierwsze tytuły i jednocześnie... zrażał do siebie Anglików, którzy z trudem akceptowali fakt, że ich chlubą ma stać się pyskacz z kraju przedstawionego w jednym ze skeczów Monty Pythona jako kolebka narodu, który najgorzej gra w tenisa. Sam Murray bowiem dawał przesłanki Anglikom, by traktowali go z niechęcią.

Na przełomie czerwca i lipca 2006 roku uwagę sympatyków sportu w równym stopniu co Wimbledon przykuwały piłkarskie mistrzostwa świata w Niemczech. Anglicy, tradycyjnie, mieli chrapkę na tytuł, a skończyło się, jak zawsze, rozczarowaniem. Dumni Synowie Albionu odpadli w ćwierćfinale z Portugalią, ponieważ zarabiający absurdalnie wielkie kwoty gwiazdy Premier League w serii rzutów karnych nie były w stanie trafić do siatki. Murray, zapytany podczas mundialu, komu kibicuje, odparował: "Wszystkim, tylko nie Anglii". Jeżeli myślał, że te słowa pozostaną bez echa, był bardzo naiwny. - Popełniłem błąd. Błąd, który spowodował ośmioletni ból głowy i wiele obelg - kajał się wiele lat później.

Zamieszkały z furią

Cięty język Andy odziedziczył po mamie. "Furia mieszka w moim domu od zawsze" - stwierdza w książce autorstwa Marka Hodgkinsona, która w Polsce została wydana pt. "Andy Murray. Niezwykła historia". Gdy jako nastolatek postanowił porzucić rodzimych szkoleniowców i wyjechać do Hiszpanii, w strukturach brytyjskiego związku niemal wybuchła awantura. "Co on robi?" - pieklili się działacze. Na co pani Judy Murray odpowiedziała: "Chcę, aby mój syn był szczęśliwy".

Sytuacja Murraya była nie do pozazdroszczenia. Z jednej strony musiał dźwigać na swoich barkach brzemię oczekiwań całego narodu. Z drugiej - walczył z mylnym przekonaniem, że nienawidzi Anglików i Anglii, co oczywiście było nieprawdą, ale słów i czynów nie da się cofnąć. A Murray dał zbyt wiele powodów, by Anglicy nabrali takiego przekonania.

Lepsza wersja Henmana

Wszystkie złe zdarzenia z przeszłości zaczęły znikać za kotarą niepamięci, gdy Murray na dobre wszedł do światowej czołówki i stał się liczącym graczem na wielkiej scenie. Niemniej wciąż był rozliczany z każdego gestu czy słowa. Tak samo jak jego matka.

Rok 2008 przyniósł Murrayowi finał US Open. Był to pierwszy wielkoszlemowy finał brytyjskiego tenisisty w Erze Otwartej. W 2009 roku Szkot wspiął się na drugie miejsce w rankingu ATP. 2010 - finał Australian Open. 2011 to znów mecz o tytuł w Melbourne. Były wielkie wyniki, ale nie było najważniejszych triumfów. Wtedy pojawiły się nowe zarzuty. Że Murray, owszem, dochodzi do wielkoszlemowych finałów, ale nie potrafi ich wygrywać. Ot, taka lepsza wersja Henmana.

Wszystko odmieniło się, gdy Murray nawiązał współpracę z Ivanem Lendlem. Wprawdzie finał Wimbledonu 2012 przegrał z Rogerem Federerem, ale kilka tygodni później zrewanżował się Szwajcarowi, deklasując go w finale igrzysk olimpijskich. Po tym sukcesie przyszedł pierwszy wielkoszlemowy triumf - w US Open 2012. I choć w finale z Novakiem Djokoviciem porywający był tylko wiatr, Murray zapisał się w historii jako pierwszy brytyjski mistrz wielkoszlemowy w Erze Otwartej. Z trybun Arthur Ashe Stadium oklaskiwali go inni wielcy Szkoci - Alex Ferguson i Sean Connery.

Wyczekiwany dzień

Do pełni szczęścia brakowało tylko zwycięstwa w Wimbledonie. I w 2013 roku w końcu tego dokonał. Został pierwszym od 77 lat i sukcesu Freda Perry'ego brytyjskim triumfatorem The Championships. Droga po tytuł nie była łatwa. W ćwierćfinale wygrzebał się ze stanu 0-2 w setach z Fernando Verdasco. W półfinale do wysiłku zmusił go Jerzy Janowicz. Jednak Murray przezwyciężył wszystkie trudności i pokonując w finale Djokovicia, dokładnie 7 lipca 2013 roku o godz. 18:24 ziścił marzenie swoje i milionów rodaków.

Po tym sukcesie wszystko, co kiedyś uwierało, całkowicie odeszło w niepamięć. Nikt nie chciał nawet przywoływać słów Murraya o tym, że nie kibicuje angielskim piłkarzom czy że jak wygra spotkanie w Wimbledonie, to jest Brytyjczykiem, a jeśli przegra - to wyłącznie Szkotem. Swoje za to zrobili politycy. Alex Salmond, wówczas premier Szkocji i wielki orędownik odłączenia kraju od Wielkiej Brytanii, na trybuny podczas finału przemycił szkocką flagę, którą machał nad głową premiera Wielkiej Brytanii, Davida Camerona, łamiąc tym samym regulamin All England Clubu. Na koniec zaś wypalił: - Wielka Brytania czekała 77 lat na wimbledońskie zwycięstwo, ale Szkocja nie miała mistrza od czasów Harolda Mahoneya w 1896 roku.

Tytuł szlachecki czeka

Murray dał swoim rodakom wszystko, czego pragnęli - wielkoszlemowy tytuł, mistrzostwo Wimbledonu, złoty medal olimpijski i triumf w Pucharze Davisa.

Przed wimbledońskim sukcesem w przeprowadzonej sondzie aż 52 proc. Anglików widziało w nim wyłącznie Szkota. Paradoksalnie dziś ci sami ludzie kochają go i chcą mu przyznać szlachecki tytuł. Podobno jest to tylko kwestią czasu. I traktują go jako dumę całego narodu. Choć jest ze Szkocji.

Tak, to była trudna miłość.

Marcin Motyka 

Zobacz więcej komentarzy Marcina Motyki ->

Komentarze (5)
avatar
rysiu962
6.12.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Panie Marcinie ,przeczytałem z ciekawością do końca,fajnie napisane.:)) 
avatar
Muzza
4.12.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Widać że autor czytał biografię Murray'a, bo jest to teks nią "inspirowany" 
avatar
basher
4.12.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Nieźle napisane, Redaktorze, przeczytałam z przyjemnością :) 
avatar
jadro ciemnosci
4.12.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Taki trochę współczesny Filip II Macedoński ;) 
Seb Glamour
4.12.2015
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
A ja tam zawsze lubiłem Andy'ego za to,że nigdy nie udawał kogoś kim nie jest.....chce sobie poprzeklinać na korcie to przeklina.....jakoś ciężko by mi było wyobrazić go sobie z manierami James Czytaj całość