Tuż przed wtorkowym starciem pomiędzy Sereną Williams a Belindą Bencić w Melbourne wspominano ich ostatnią konfrontację, która miała miejsce w 2015 roku w Toronto. Wówczas Szwajcarka pokonała Amerykankę 3:6, 7:5, 6:4 i została najmłodszą pogromczynią młodszej z sióstr od ponad dekady. Warto podkreślić, że w tamtym meczu reprezentantka USA popełniła aż 12 podwójnych błędów, pierwszym podaniem trafiała na poziomie 49 proc., a w sumie w całym pojedynku zanotowała 59 pomyłek.
Tegoroczny Australian Open napisał jednak zupełnie inną historię. Williams nie popełniała tyle błędów, a do tego popisała się sporą liczbą winnerów - 30 piłek bezpośrednio wygranych i tyle samo pomyłek - i zwyciężyła 6:4, 6:3.
- Nie czułam rozczarowania po swoim występie - przyznała Bencić. - Wiedziałam, że zaprezentowałam dobry poziom tenisa. W starciu z Sereną nie wystarczy jednak grać tylko dobrze. Trzeba wspiąć się na wyżyny. Robiłam, co mogłam, ale nadal było to za mało. Serena sprawiała wrażenie bardzo skoncentrowanej i dobrze grała. Ponadto nie miała słabszych momentów, a wszystko, co wykonywała, robiła nieco lepiej ode mnie.
Bencić z pewnością nie mogła mówić o szczęściu w losowaniu zarówno w grze pojedynczej, jak i podwójnej. W singlu zmierzyła się z wiceliderką rankingu, Sereną Williams, natomiast w deblu ona i Ana Konjuh trafiły na najwyżej rozstawione Kristinę Mladenović i Caroline Garcię.
- Niełatwo wylosować rywalkę rozstawioną z numerem drugim w grze pojedynczej oraz przeciwniczki występujące z najwyższym numerem w grze podwójnej. Wyjdziemy jednak na kort i będziemy walczyć - dodała.
ZOBACZ WIDEO Prezydent Andrzej Duda: jestem szczęśliwy i ogromnie wdzięczny panu Kamilowi