Bernard Tomic udowodnił niedowiarkom. Oby na tym nie poprzestał

Getty Images / Atsushi Tomura / Na zdjęciu: Bernard Tomic
Getty Images / Atsushi Tomura / Na zdjęciu: Bernard Tomic

W styczniu Bernard Tomic od gry w tenisa wolał udział w reality show. Ale wówczas zapowiedział też, że pokaże niedowiarkom, iż wciąż stać go na dobre wyniki. Teraz może powiedzieć, że to udowodnił - w niedzielę zdobył pierwszy tytuł od trzech lat.

Choć w ostatnich miesiącach Bernard Tomic nie brylował na tenisowych kortach, wciąż dawał powody, by było o nim głośno. Zdjęcia z jego hucznych imprezach często gościły na łamach bulwarowej prasy. Był w bliskich relacjach z ludźmi podejrzewanymi o handel narkotykami oraz toczył wojny z australijskimi dziennikarzami.

Pokąsany przez węża

Gdy nie przeszedł kwalifikacji do Australian Open, wystąpił w reality show "I’m a Celebrity...Get Me Out of Here". Biorą się w nim udział australijscy celebryci, którzy w afrykańskiej dżungli muszą wykonywać powierzone im zadania. Program opuścił po trzech dniach po tym, jak został pięciokrotnie pokąsany przez węża.

W maju spadł na 243. miejsce w rankingu ATP. Ale wziął się do pracy i zaczął sukcesywnie nadrabiać stracony czas. Dobrze prezentował się w sezonie gry na kortach trawiastych - dotarł do półfinału w Den Bosch i po przejściu eliminacji doszedł do II rundy Wimbledonu. Przed US Open na Majorce wygrał challengera organizowanego przez Rafaela Nadala. Następnie znów zanotował passę kilku słabszych występów, ale w minionym tygodniu pokazał się z najlepszej strony.

ZOBACZ WIDEO Polski tenis w kryzysie. Karol Drzewiecki: Brakuje nam ogrania i stabilności finansowej

Droga po tytuł jak jazda kolejką górską

Tomic wygrał bowiem turniej ATP w Chengdu. Zdobył tym samym czwarty w karierze tytuł głównego cyklu, ale pierwszy od lipca 2015 roku, gdy zwyciężył w Bogocie. Drogę po trofeum miał arcytrudną. Razem z kwalifikacjami rozegrał siedem spotkań. W dwóch (w II rundzie z Lloydem Harrisem i w finale z Fabio Fogninim) musiał bronić meczboli.

- Pięciokrotnie powinienem był odpaść z tego turnieju - przyznał. - W kwalifikacjach przeciwko Jegorowi Gierasimowowi w trzecim secie przy stanie 4:4 przegrywałem 0-40. W I rundzie z Bradleyem Klahnem przegrywałem 6:7(6), 1:3, a w 1/8 finału broniłem meczbola z Harrisem - wspominał.

Finał także był dla Tomicia niezwykle trudny. Wygrał 6:1, 3:6, 7:6(7), w tie breaku broniąc czterech meczboli. - To było jak jazda kolejką górską. Przy 3-6 w tie breaku on popełnił podwójny błąd serwisowy. Potem kort stał się śliski, ale obaj postanowiliśmy kontynuować mecz. Podczas moich pierwszych pojedynków tutaj także było ślisko, więc - mając to doświadczenie - inaczej ustawiałem się do returnów. Właśnie dzięki returnowi zdobyłem punkt na 4-6, a w kolejnej akcji miałem szczęście, bo zagrałem kończący forhend po taśmie - analizował przebieg pojedynku o tytuł.

Za przejście eliminacje i triumf w Chengdu Tomic łącznie zainkasował 262 punkty do rankingu ATP. Dzięki temu w klasyfikacji singlistów awansuje ze 123. na 76. miejsce. Tak wysoko notowany nie był od lipca zeszłego roku, gdy zajmował 73. lokatę. - To dla mnie coś ogromnego. Wygrałem jeden z największych turniejów rangi 250 i awansuję w rankingu - powiedział.

Udowodnił, że się mylili

Gdy w styczniu zaczęto sugerować, że Tomic jako tenisista jest "skończony", odparł: - Byłem w podobnej sytuacji przed kilkoma laty. Spadłem wówczas poniżej 150. miejsca w rankingu, ale udało mi się to zmienić i awansowałem na 17. pozycję. Dlatego wiem, że potrafię to zrobić. Moim celem jest udowodnienie wszystkim, jak bardzo się mylą.

Po niedzielnym sukcesie może powiedzieć, że udowodnił niedowiarkom, iż wciąż stać go na dobre wyniki. Ale teraz oby na tym nie poprzestał i przestał rozmieniać swój talent na drobne. A sukces w Chengdu niech będzie ku temu dobrą motywacją.

Zobacz pozostałe teksty autora ->>

Marcin Motyka

Komentarze (0)