Trzecie życie Haasa?

Po dwóch latach cierpień spowodowanych problemami z barkiem Tommy Haas dał o sobie znać raz jeszcze. Pytanie czy turniej w Halle był jednym z ostatnich podrygów nękanego kontuzjami Niemca, czy to jednak zwiastun narodzin nowego Tommy'ego?

W tym artykule dowiesz się o:

Dla wielu przeklęte, dla niego ukochane Melbourne

Jego droga niemal na sam szczyt rozpoczęła się w 1996 roku. Wtedy to uzyskał profesjonalną licencję. W sierpniu zaliczył wręcz wymarzony debiut w cyklu ATP Tour. Notowany wtedy na 390 miejscu Tommy w Indianapolis doszedł do ćwierćfinału pokonując dwóch tenisistów z czołowej 30: Renzo Furlana i dużo bardziej znanego z sukcesów deblowych Marka Woodforde'a. Przegrał dopiero z wielkim Petem Samprasem. Rok później Niemiec po raz pierwszy wystąpił w turnieju z cyklu Masters Series. Rzucony na głęboką wodę Tommy w Miami doszedł do trzeciej rundy pokonując po drodze Hiszpana Javiera Sancheza, ówczesną 38. rakietę świata. Niespełna dwa miesiące później notowany na 126 miejscu Niemiec doszedł aż do półfinału prestiżowego turnieju w Hamburgu. Odniósł swoje pierwsze zwycięstwo nad zawodnikiem z czołowej 10 (Carlos Moya), a także pokonał Alberto Berasatequi, ówczesnego 19. tenisistę świata. Haas od początku zrobił dobre wrażenie na obserwatorach i kibicach. Niespełna 19-letni Tommy wszedł do cyrku o nazwie ATP Tour bez żadnych kompleksów wobec znacznie wyżej notowanych rywali i z miejsca zyskał sobie sympatię.

Jego wielkoszlemowy debiut miał miejsce w US Open 1996. Odpadł w pierwszej rundzie, ale urwał seta rodakowi Michaelowi Stichowi, który wtedy był 18 tenisistą świata. Pół roku później osiągnął drugą rundę Wimbledonu. Wreszcie rok po swoim debiucie na kortach Flushing Meadows dotarł do trzeciej rundy przegrywając po pięciosetowym boju ze znakomitym Chilijczykiem Marcelo Riosem.

Gdy w 1999 roku przystępował do drugiego w karierze Australian Open był już notowany na 33 miejscu. Przez turniej szedł jak burza. Fakt, że aż do półfinału nie trafił na wyżej notowanego tenisistę, ale on temu szczęściu umiał pomóc. Dopiero w półfinale zatrzymał go Jewgienij Kafielnikow, późniejszy mistrz. Na kolejny tak dobry występ w Wielkim Szlemie Tommy czekał całe trzy lata. Znowu w Melbourne znalazł się w najlepszej czwórce, ale tym razem nie było mu tak łatwo. Już w trzeciej rundzie rozegrał pięciosetową batalię z Amerykaninem Toddem Martinem. W kolejnej stoczył niesamowity bój z Rogerem Federerem. Szwajcar dwa lata później rozpoczął swoje kilkuletnie panowanie w światowym tenisie, ale wtedy musiał uznać wyższość Niemca (8:6 w piątym secie po dwóch godzinach i 35 minutach morderczej walki). Czwarta kolejna pięciosetówka? To było ponad siły Tommy'ego. Prowadził 2-1 w setach z Maratem Safinem, ale w dwóch decydujących partiach był tylko tłem dla Rosjanina.

Kontuzje go nie złamały

Pomiędzy pierwszym, a drugim półfinałem Australian Open w jego życiu wydarzyło się tyle rzeczy, że można by tym obdzielić całe życie nie jednego sportowca. Wygrał swój pierwszy turniej z cyklu Masters Series (Stuttgart, 2001), został wiceliderem światowego rankingu (13 maj 2002), a wcześniej zdobył srebrny medal na igrzyskach olimpijskich w Sydney.

Ale te radosne momenty przeplatały się ze smutnymi, zupełnie jak w życiu każdego człowieka. Po tragicznym wypadku jego ojciec znalazł się w śpiączce. Dla Niemca, który ledwo doszedł do pozycji numer dwa na świecie, mógł to być koniec tenisowej kariery. Sporą część 2002 roku poświęcił opiece nad rodziną. Do tego doznał poważnej kontuzji ramienia i konieczna była operacja. Te liczne problemy spowodowały, że kariera Niemca się załamała. Drugi rok z rzędu utrzymał się w czołowej 10, ale większość sezonu 2002 i cały 2003 najchętniej by wykreślił ze swojego tenisowego życiorysu.

Można powiedzieć, że w 2004 roku rozpoczęło się drugie tenisowe życie Haasa. Sezon ten Tommy rozpoczął w lutym. To co wydarzyło się wcześniej, mimo że było tak piękne, oddzielił grubą kreską i na nowo rozpoczął budowanie swojej pozycji. Już w marcu doszedł do czwartej rundy prestiżowego turnieju w Indian Wells. Miesiąc później święcił pierwszy triumf po powrocie. W finale turnieju w Houston pokonał Andy'ego Roddicka, ówczesną drugą rakietę świata. A Tommy znajdował się wtedy na 349 pozycji.

Niemiec pokazał klasę godną największego sportowca, bo nikt zwyczajny nie wraca do formy tak szybko. W lipcu w Los Angeles Haas święcił drugi triumf. W drodze do finału pokonał po zażartym boju Andre Agassiego, a w walce o tytuł uporał się ze swoim rodakiem Nicolasem Kieferem. Wtedy Tommy był już w czołowej 100 rankingu. Kilka tygodni później doszedł do ćwierćfinału US Open pokazując całemu światu charakter niezłomnego sportowca bardzo szybko przezwyciężając lęki i niepokoje związane z powrotem. Można powiedzieć, że on podszedł do tego jako nowego rozdziału. Pogodził się z tym, że w życiu sportowca czasem zdarzają się poważne kontuzje. A przecież tak wielu jest sportowców, którzy po wyleczeniu ciężkich kontuzji nigdy nie wrócili do dawnej formy. Tommy pokazał, że upór i konsekwentne dążenie do celu przynosi efekt, ale warunkiem koniecznym jest tutaj mocna psychika.

Wielu by się poddało, ale nie on

W 2006 roku wygrał trzy turnieje i wrócił do czołowej 20 rankingu ATP. W US Open powtórzył swój wynik z 2004 roku. A mogło być jeszcze lepiej. Prowadził 2-0 w setach z Nikołajem Dawidienko, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Sfrustrowany Tommy uderzał rakietą o te przeklęte nogi, ale tym ich nie uzdrowił i przegrał trzy kolejne partie. Pod koniec października doszedł do półfinału w Paryżu (Masters Series), ale po raz kolejny problemy zdrowotne pokrzyżowały mu szyki. W meczu o finał z Dominikiem Hrbatym musiał skreczować i do końca sezonu nie wystąpił już w żadnym turnieju.

Początek sezonu 2007 był dla niego wymarzony. W Australian Open osiągnął swój trzeci wielkoszlemowy półfinał przegrywając z pierwszym w historii Chile finalistą Wielkiego Szlema Fernando Gonzalezem. Ten wynik pozwolił Niemcowi wrócić do czołowej 10 rankingu po raz pierwszy od 2002 roku. Niespełna miesiąc później przeszedł on do historii turnieju Regions Morgan Keegan Championships rozgrywanego w Memphis. Został drugim tenisistą, który w tej imprezie wywalczył trzy tytuły. Przed nim dokonał tego tylko Jimmy Connors.

Jednak już nie raz się przekonał, że szczęście nie trwa wiecznie. W czerwcu po raz pierwszy w karierze doszedł do czwartej rundy Wimbledonu. Niestety kontuzja mięśni brzucha zmusiła go do wycofania się z turnieju dzień przed meczem z Rogerem Federerem. Ale Tommy już tyle w życiu przeszedł, że kolejna kontuzja nie mogła tak od razu doprowadzić go do ostateczności, czyli do powiedzenia stop. Wielu z pewnością zakończyło by swój sportowy żywot, po tylu zdrowotnych problemach. Tommy dał przykład, że jeśli się głęboko wierzy i kocha tenis to żadna kontuzja nie zniszczy ducha walki i nie odbierze nadziei na realizowanie sportowych marzeń. On zawsze wracał wzmocniony. W ostatnim w roku turnieju wielkoszlemowym na kortach Flushing Meadows osiągnął swój trzeci ćwierćfinał. W drodze do najlepszej ósemki rozegrał dwie emocjonujące pięciosetówki z Sebastienem Grosjeanem i Jamesem Blakem. US Open to jedyny wielkoszlemowy turniej, w którym o wyniku piątego seta decyduje tie-break. I tak też było w spotkaniu z Amerykaninem. Zanim Tommy odniósł zwycięstwo obronił kilka piłek meczowych.

Melbourne to dla Tommy'ego miejsce szczególne. Tam osiągnął swój trzeci i ostatni wielkoszlemowy półfinał w 2007 roku. W US Open poza 2007 roku wcześniej dwukrotnie doszedł do ćwierćfinału (2004, 2006).

Z powodu urazów w 2008 roku opuścił Australian Open i French Open. To spowodowało, że stracił mnóstwo punktów, bo przecież rok wcześniej w Melbourne doszedł do półfinału. W Indian Wells zanotował obiecujący start. Doszedł do ćwierćfinału pokonując w trzech setach Andy'ego Murray'a. Wydawało się, że Tommy znowu będzie zapewniał swoim licznym kibicom na całym świecie pozytywne emocje. Niestety do meczu ćwierćfinałowego z Rogerem Federerem nawet nie podszedł, bo znowu dały o sobie znać problemy zdrowotne. Później jeszcze doszedł do trzeciej rundy Wimbledonu, a latem przed US Open zaliczył półfinał w Waszyngtonie. W Nowym Jorku najpierw pokonał po emocjonującej pięciosetówce Richarda Gasquet, ówczesną 12 rakietę świata. W drugiej rundzie prowadził 2-0 w setach ze znanym specjalistą od dreszczowców Gillesem Mullerem z Luksemburga. Jednak przegrał trzy kolejne sety i pożegnał się z turniejem. To był ostatni turniej Tommy'ego w 2008 roku.

W Paryżu narodził się na nowo?

I wreszcie sezon 2009. Już na kortach Rolanda Garrosa można było zauważyć, że Tommy wreszcie odzyskuje świeżość. Oczywiście na tyle, na ile to jest możliwe w przypadku tenisisty mającego za sobą tak przykre doświadczenia. Poruszał się sprawnie po paryskiej mączce, walczył dzielnie tak jak dawniej. I gdyby miał trochę więcej zdrowia to mogło nie być wielkiego triumfu Rogera Federera w Paryżu. Przecież w czwartej rundzie Niemiec prowadził ze Szwajcarem 2-0 w setach, ale zabrakło mu sił i trochę cierpliwości, by dobić późniejszego mistrza.

A potem przyszedł ten niesamowity turniej w Halle, gdzie Niemiec pokazał lwi pazur i nie był w stanie go powstrzymać nawet Novak Djokovic.

Czy to może oznaczać, że Tommy Haas rozpoczął swoje trzecie tenisowe życie? Wszyscy fani tenisa wiedzą, że los nie oszczędzał tego znakomitego zawodnika. Tommy, który jest wychowankiem słynnej Akademii Tenisowej Nicka Bollettieriego już od małego uznawany był za ogromny talent. W wieku 13 lat wyjechał na Florydę i tam podjął treningi. Doszedł do numeru dwa na świecie. Śmiało można zaryzykować tezę, że gdyby nie kontuzje wygrał by znacznie więcej. Mimo że nie udało się mu wygrać turnieju wielkoszlemowego to jednak na zawsze zapisał się w pamięci milionów kibiców jako niezłomny Niemiec obdarzony potężnym forhendem i niesamowitym jednoręcznym bekhendem. Najwięksi na świecie obawiają się jego returnów, które potrafi grać z najtrudniejszych pozycji. No i słynne są te jego rozmowy z samym sobą i emocjonalne reakcje na korcie. Tommy to postać bardzo wyrazista, tenisista potrafiący się odnaleźć na każdej nawierzchni.

Na Wimbledonie tylko raz doszedł do czwartej rundy. Teraz podbudowany wspaniałym sukcesem w Halle i wcześniejszym dobrym startem w Paryżu na występ przy All England Club może spoglądać z optymizmem. Jeżeli tylko wszystko będzie dobrze z jego zdrowiem to pokaże nam, że ostatniego słowa jeszcze nie powiedział.

Źródło artykułu: