Możemy być świadkami historii - zapowiedź męskiego Wimbledonu

Już wkrótce oczy tenisowej publiczności skupią swoją uwagę na występach największych gwiazd męskiego tenisa w trzeciej odsłonie tegorocznego Wielkiego Szlema. Zmagania na trawiastych kortach Wimbledonu zapowiadają się arcyciekawie i możemy być świadkami rzeczy niezwykłych.

W tym artykule dowiesz się o:

Uważany przez bukmacherów i znawców tenisa za głównego faworyta Szwajcar Roger Federer (nr 2) może w Wielkiej Brytanii dokonać rzeczy historycznej. Po upragnionym zwycięstwie na kortach Rolanda Garrosa ma na swoim koncie czternaście tytułów wielkoszlemowych, czym wyrównał rekord należący do Amerykanina Pete'a Samprasa. Jeśli wygra Wimbledon zostanie najbardziej utytułowanym zawodnikiem w imprezach Wielkiego Szlema. A ma na to wielkie szanse. Szwajcar jest na fali po French Open, gdzie w finale pokonał rewelacyjnego Szweda Robina Soderlinga (nr 13). Ponadto trawa to absolutny żywioł Federera, a w Wimbledonie czuje się on doskonale. Prestiżową imprezę wygrywał aż pięć razy pod rząd (w latach 2003-2007), jego supremacja skończyła się dopiero rok temu…

Kiedy to przegrał ze swoim "prześladowcą" - Hiszpanem Rafaelem Nadalem. Tyle tylko, że tenisista z Majorki tytułu nie obroni. Kontuzja kolan, która jest największą zmorą Nadala zazwyczaj ujawniała się przed US Open. W tym roku jednak kalendarz startów lidera męskiego rankingu był obciążony do granic możliwości. Ciało odmówiło posłuszeństwa już w turnieju na kortach ziemnych w Madrycie, gdzie w finale został pokonany przez Federera. Jeszcze gorsza rzecz dla Nadala zdarzyła się w jego twierdzy - na kortach Rolanda Garrosa. Grając kompletnie bezbarwnie przegrał ze wspomnianą wcześniej sensacją turnieju - Robinem Soderlingiem. Badania w klinice w Barcelonie, a także występy pokazowe pokazały, że utytułowany Hiszpan nie jest w pełni gotowy do rywalizacji na trawie, która nawiasem mówiąc jest nawierzchnią bardzo kontuzjogenną i szczególnie obciążającą stawy.

Nieobecność "sennego koszmaru" Szwajcara sprawi, że będzie on czuł się o wiele swobodniej, a jak wiadomo wtedy jest na korcie najgroźniejszy. Stąd też pytanie, kto może powstrzymać pięciokrotnego triumfatora tej imprezy? Wydaje się, że może to być tylko inny zawodnik, który ma na wimbledońskiej trawie coś do udowodnienia. Mowa tu oczywiście o ulubieńcu i największej nadziei gospodarzy Andy Murray'u (nr 3). Brytyjczycy czekają na triumf swojego reprezentanta już 73 lata – ostatnim triumfatorem był Fred Perry i uczynił to w 1936 roku. Młody Szkot przełamał ostatnio inną klątwę - po raz pierwszy do 71 lat został tenisistą z Wysp Brytyjskich, który zdołał zwyciężyć prestiżową imprezę rozgrywaną na kortach Queen's Clubu w Londynie. Zarówno Murray, jak i miejscowa publiczność mają nadzieję, że otwiera się wielka szansa na przełamanie tej istnej "brytyjskiej klątwy" w Wimbledonie.

Innych zawodników mogących rozdawać karty na Wimbledonie ciężko wskazać. Czwarty zawodnik rankingu ATP Serb Novak Djokovic (nr 4) we French Open przeżył zapaść formy. Odpadnięcie w trzeciej rundzie Roland Garros było dla bałkańskiej gwiazdy sporym rozczarowaniem, jednak trudno sobie wyobrazić, żeby miał on się odbudować właśnie w Londynie. Djokovic nie jest bowiem mistrzem trawiastych nawierzchni, co może potwierdzić fakt, że w ubiegłym roku pożegnał się z imprezą już w drugiej rundzie.

Niewiadomą jest postawa Argentyńczyka Juana Martina Del Potro (nr 5). Od zeszłego roku poczynił on ogromne postępy, świetnie zaprezentował się w przywoływanym tu French Open (przegrał w półfinale z późniejszym triumfatorem). Jednak Del Potro nie pokazał się w obecnym sezonie w żadnej imprezie przed Wimbledonem, z którym notabene ma niemiłe wspomnienia. W dwóch poprzednich edycjach nie wyszedł dalej niż poza drugą rundę. Może więc szansy na niespodziankę należy upatrywać w osobie Amerykanina Andy'ego Roddicka (nr 24)? Gra najlepszego zawodnika USA predestynuje go do dobrych występów na trawiastej nawierzchni, którą zresztą Roddick bardzo lubi - cztery razy wygrywał w Queen's, a dwa razy był finalistą Wimbledonu.

Przy analizie potencjalnych "przeszkód" Federera i Murraya warto zwrócić uwagę na Niemca Tommy'ego Haasa (nr 24) oraz wspomnianego na początku Szweda Robina Soderlinga. Obaj pokazali się z bardzo dobrej strony w paryskim Wielkim Szlemie i bez wątpienia złapali wiatr w żagle. Haas przeżywa swoją drugą, a jak niektórzy twierdzą trzecią młodość. 31-latek z Hamburga na trawie prezentuje się naprawdę solidnie, co udowodnił wygrywając turniej ATP w Halle. Z kolei Soderling w Paryżu wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności. Jedyne co zastanawia to myśl czy był to jednorazowy wyskok, jakich historia tenisa zna wiele, czy może jest to początek naprawdę wielkich wyników zawodnika z Tibro.

Zapewne kilkoma niezwykłymi akcjami serve & volley popisze się w londyńskich zawodach Francuz Jo-Wilfried Tsonga (nr 9). Także chorwacki olbrzym Ivo Karlovic (nr 22) może sobie "wyserwować" miejsce w wysokiej fazie turnieju. Nie można również zapomnieć o Chilijczyku Fernando Gonzalezie (nr 10) czy też młodym Chorwacie Marinie Cilicu (nr 11). Raczej na pożarcie skazani są przyzwyczajeni do gry na mączce Hiszpanie: Fernando Verdasco (nr 7) oraz David Ferrer (nr 16).

Oczywiście to tylko papierowe dywagacje i już pierwsze piłki turnieju zweryfikują te czysto teoretyczne przewidywania, tak jak uczynił to Roland Garros. Ale przecież za nieprzewidywalność kochamy "białą" dyscyplinę sportu.

Komentarze (0)