Iga Świątek: W głębi serca nie zmienia się nic

Getty Images / Clive Brunskill / Na zdjęciu: Iga Świątek
Getty Images / Clive Brunskill / Na zdjęciu: Iga Świątek

Żaden zawodnik w Polsce nie był chyba w takiej sytuacji. Robert Lewandowski, najlepszy polski sportowiec, największe sukcesy zaczął odnosić później niż w wieku 19 lat. Nie jestem więc w stanie zaczerpnąć doświadczenia od innych – mówi Iga Świątek.

Paweł Kapusta: - Pamiętasz swoją pierwszą myśl, gdy położyłaś się do łóżka w sobotę w nocy po wygraniu Rolanda Garrosa?

Iga Świątek: - Byłam wykończona, usnęłam niemal od razu. Gdy się jednak kładłam, wciąż byłam w szoku, przepełniona emocjami. Miałam też w sobie dużo niepokoju. Zastanawiałam się, co dalej z moim życiem.

Jak to?

Bo sukces, jakiego w Polsce w mojej dyscyplinie nie osiągnął jeszcze nikt, sprawił, że stałam się bardziej popularna. Zainteresowanie mediów jest o wiele większe. Nie wiedziałam, jak Polska przywita mnie po moim powrocie. Obawiałam się tego trochę, bo to dla mnie nowa sytuacja. Nie wiedziałam, co się wydarzy, a jestem osobą, która lubi mieć wszystko pod kontrolą. Po finale w niektórych sytuacjach czułam się trochę zagubiona. Cieszę się jednak, że mój sukces ma pozytywny odbiór. Nie spotkałam na swojej drodze nikogo, kto by mi nie gratulował. Jestem bardzo wdzięczna, że Polska tak mocno mi kibicowała.
 
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: była gwiazda narciarstwa szaleje na wakeboardzie

Jak dziś układasz sobie to wszystko w głowie?

Na sukces osiągnięty w Paryżu patrzę najbardziej ze sportowej perspektywy. Może mi otworzyć wiele dróg. W głębi serca nie zmienia się jednak nic. Mam nadzieję, że w spokoju będę mogła wrócić niedługo do pracy i przygotować się do nowego sezonu.
Wielkim zaskoczeniem było dla mnie, że dwa tygodnie grałam na tak wysokim poziomie i tak dobrze czułam się na korcie. A pozasportowo - pozostaje niepokój. Potrzebuję tygodnia wakacji, żeby doszło do mnie, co tak naprawdę się wydarzyło. Bo wciąż nie do końca jestem tego świadoma. Nie było jeszcze chwili, żeby odsapnąć. Wywiady, konferencje, inne aktywności. Siedzę w pokoju, rozmawiamy kilka dni po powrocie i widzę, że w kącie wciąż stoi nierozpakowana walizka.

Zdajesz sobie sprawę, że przekroczyłaś granicę, zza której nie ma powrotu? Przeszłaś do powszechnej świadomości, co może dawać korzyści, ale z drugiej strony ma też swoje cienie, na przykład zabiera prywatność.

Trudno przewidzieć, jak to będzie. Możemy gdybać. Nigdy w takiej sytuacji nie byłam. Chyba żaden zawodnik w Polsce nie był, bo na przykład Robert Lewandowski, czyli nasz najlepszy polski sportowiec, największe sukcesy zaczął odnosić trochę później niż w wieku 19 lat. Nie jestem więc w stanie zaczerpnąć doświadczenia od innych. Postaram się być gotowa na wszystko. Kluczem będzie dystans do sytuacji.

Już na samym początku kariery zawiesiłaś sobie poprzeczkę niebywale wysoko. To dla ciebie duży ciężar?

Przez całą karierę mój rozwój szedł stopniowo. Krok za krokiem. Robiłam postępy, ale nie doświadczyłam szoku związanego z pozytywnym wynikiem. To pierwsza taka sytuacja. Na pewno pojawią się duże oczekiwania, jak na przykład dojście do finału i wygrana w każdym szlemie. Wiem jednak, że nie jestem jeszcze zawodniczką na tyle stabilną, by tak się działo. Mam dopiero 19 lat. Nie na każdym turnieju będzie kolorowo. Oczekiwania będę musiała trzymać w ryzach.

A nie jest tak, że z dużym ciężarem na barkach żyjesz od dłuższego czasu? Już cztery lata temu media mówiły o tobie: "największa nadzieja polskiego tenisa".

Ale to nie jest sprawa, do której bym się przywiązywała. Jasne, schlebia mi to i świetnie, że ludzie we mnie wierzą, ale nie przeszkadza mi to w pracy.

Jesteś zmęczona tym zamieszaniem wokół ciebie?

Zmęczona tak, ale zirytowana nie. Zmęczona wystąpieniami, wywiadami. Wczoraj cały dzień - od dziewiątej do dziewiątej - poświęciłam na dbanie o wizerunek. To jednak nie irytacja, bo naprawdę doceniam, że w ostatnich dniach w kraju jest tak ogromne zainteresowanie tenisem. Mam świadomość, że moja wygrana w Paryżu może kogoś zainspirować, więc nie mogę zmarnować takiej okazji.

Zaskoczył mnie jednostronny, pozytywny odbiór tego sukcesu. I to, że mimo faktu iż tenis nie jest w Polsce najpopularniejszą dyscypliną, mnóstwo osób oglądało moje mecze. Że były transmitowane w największych stacjach telewizyjnych, a to dla mnie też nowość. Moje życie wywróciło się do góry nogami. Ale o czym my w ogóle mówimy - wszystko było dla mnie zaskoczeniem, nawet sam fakt, że wygrałam ten turniej!

Kiedy tak naprawdę zdałaś sobie sprawę ze skali zainteresowania? Bo w trakcie turnieju okno do ciebie było zamknięte. Kiedy je otworzyłaś i wyjrzałaś na zewnątrz?

Dopiero w środę, podczas konferencji prasowej w Warszawie. Ten moment uświadomił mi, jak ogromne zainteresowanie budzi mój sukces. Przełom jednak dopiero nadejdzie, jeśli ludzie zaczną mnie rozpoznawać na ulicy.

Teraz stawiam sobie jednak pytanie: co dalej? Bo ludzie się zainteresowali, ale czy będzie to zainteresowanie długofalowe? A ja przez kolejne dwa miesiące, aż do końca grudnia, nie mam żadnych turniejów! Nie będę grać, a ludzie nie będą oglądać moich meczów. No i pytanie, co się będzie działo w te dwa miesiące. Czy zainteresowanie ludzi gdzieś uleci?

Już teraz pojawiają się porównania Igi Świątek z Agnieszką Radwańską.

To naturalne, że jesteśmy porównywane, bo nie było w Polsce wielu tenisistek na takim poziomie. Znamy się, pogratulowała mi nie tylko publicznie, ale też prywatnie. To bardzo miłe. Przyjaciółkami jednak nie jesteśmy, nie rozmawiamy codziennie. Większy kontakt mam z jej mężem, który jest kapitanem reprezentacji w Fed Cup.

Podziwiam Agnieszkę za to, że przez ponad 10 lat była w czołówce rankingu WTA i miała niezachwianą pozycję. Potrzebuję jeszcze czasu, żeby ją prześcignąć w rankingu najlepszych polskich tenisistek. Według mnie najlepsza wciąż jest ona. A ja będę dążyła teraz do tego, by stać się bardziej stabilną zawodniczką.

Nie masz wrażenia, że ludzie mogą nie do końca sobie zdawać sprawę, jak wiele poświęcenia kosztowało cię dojście do miejsca, w którym jesteś?

Moje życie przez kilka ostatnich lat wyglądało tak samo. Szkoła, treningi, mało czasu na spotkania ze znajomymi.

W okresie przygotowawczym, podczas przerwy koronawirusowej, wstawałam o 8, jadłam śniadanie, o 9:30 zaczynałam rozgrzewkę. Od 10 do 12 grałam. Później prysznic, obiad, powrót do domu około 13:30. O 15 jazda na kolejny trening, ogólnorozwojowy albo technikę tenisa. Od 15:30 do 17:30 czas na korcie albo na siłowni. Później rozciąganie. W domu o 19:30 i dopiero chwila dla siebie. Zresztą, wieczorami zawsze pojawiają się inne aktywności - media, konsultacje lekarskie. Do tego trzy razy w tygodniu praca z fizjoterapeutą, odnowa biologiczna.

Gdy zaczyna się sezon, czas spędzam przyjemniej. Na turniejach trenuje się już mniej. Czytam bardzo dużo książek. W Stanach Zjednoczonych czytałam na przykład jedną z książek Kena Folleta, teraz czytam zresztą inną, najnowszą. Z kolei w Rzymie i Paryżu przeczytałam pięć książek Johna Grishama. Relaksuje mnie też muzyka, mam kilka playlist, które mnie uspakajają, są bardziej jazzowe.

O poświęceniu mogłabym pewnie powiedzieć wiele. Sport wiąże się na przykład z kontuzjami. Bardzo trudno mi zaakceptować, że aby się realizować i sprawiać przyjemność sobie i kibicom, muszę poświęcać własne zdrowie. Poświęceń było sporo, ale z drugiej strony robię coś, co uwielbiam. Moje szczęście polega na tym, że znalazłam pracę, którą kocham. No, może poza momentami, w których gra mi nie idzie i nie chcę być już na korcie.

Nie ma w tobie poczucia straty beztroskiego czasu nastolatki?

Nie chodziłam na imprezy, nie mogłam zarwać nocy. Wiedziałam, że nie mogę tego zrobić, bo rano mam trening. Ale poczucia straty we mnie nie ma. Ja wolę rutynę, spokój i kontrolę. Nie jestem z tych szalonych osób. Nie miałam też chyba okresu buntu, nie postępowałam na przekór rodzicom. Zamiast poczucia straty mam odczucie, że dzięki grze w tenisa dużo zyskałam. Wprawdzie nie miałam czasu na życie towarzyskie i nie mam przez to wielu przyjaciół, ale z drugiej strony - poznałam ważnych dla siebie ludzi, z którymi dogaduję się przez sport. Tu mam praktycznie drugą rodzinę. Perspektywy można mieć dwie, ja patrzę na tę pozytywną.

Co dziś robią koleżanki z klasy?

Moja najlepsza przyjaciółka jest w szkole muzycznej. Liceum skończy dopiero w przyszłym roku, więc niewiele się u niej zmieniło. Reszta koleżanek poszła na studia. Stały przed ważnymi życiowymi decyzjami. Cieszę się, że nie stałam teraz przed tymi wyborami. Mam obraną moją ścieżkę, wiem, jaki będzie mój zawód. A mając 19 lat trudno decydować, co się chce robić w przyszłości.

A co z twoimi studiami?

Ojej, to teraz ostatnia rzecz, o której myślę. Chcę sobie zrobić tzw. gap year i zobaczyć, jak będzie wyglądał mój tenis, gdy nie będę miała dodatkowych, związanych z edukacją obowiązków. Gdy moja głowa będzie trochę czystsza. Teraz, gdy wiem, że mogę stać się osobą publiczną i będę mogła na przykład założyć fundację, by próbować realnie zmieniać świat, to zastanawiam się, czy znajdę czas na studia.

Kto tak naprawdę stoi za twoim sukcesem?

Taką osobą jest mój tata, który mi i mojej siostrze poświęcił ogrom czasu. Nie byłyśmy dziećmi rzuconymi samopas, zawsze czekał na nas po szkole, by nas przewieźć na drugą stronę Warszawy na trening. Jemu zawdzięczam najwięcej. Mama z kolei nie ma bezpośredniego, dużego wpływu na moją sportową karierę. W tym temacie zawsze stała trochę z boku. Należy tylko do mojego życia prywatnego.

W twojej karierze, na jej początkowym etapie, były już momenty, w których wszystko stanęło pod znakiem zapytania.

Gdy w wieku 16 lat miałam zabieg i przez miesiąc nie mogłam wstawać z łóżka, to było naprawdę wymagające. Tym bardziej że wtedy nie grałam jeszcze profesjonalnie, nie zaczęłam poważnej przygody. Wtedy pojawiły się wątpliwości, czy w ogóle wrócę do grania. Już wtedy miałam jednak profesjonalną opiekę, swój team. Sprawili, że wciąż byłam aktywna fizycznie, choć przez siedem miesięcy nie brałam udziału w turniejach w normalnych okolicznościach. Pracowaliśmy wtedy nad rzeczami, nad którymi byśmy nie popracowali za wiele ze względu na rytm turniejowy. Kontuzja była trudnym momentem również pod innym względem. Miałam zabieg na początku wakacji i przez miesiąc siedziałam w domu. Nie miałam kontaktu z rówieśnikami.

Zawsze trudno mi było zaakceptować, że muszę poświęcać zdrowie, żeby wejść na najwyższy poziom. Rok temu miałam zmęczeniowe złamanie kości stopy. Nie spodziewałam się tego, z dnia na dzień nie byłam w stanie chodzić. To było dla mnie trudne do zaakceptowania. Ale to jest właśnie życie sportowca. Kontuzje dały mi większą świadomość siebie i swojego ciała. Tego, jak moje ciało odbiera wysiłek, trening. Gdy się miesiąc chodzi o kulach, jest trudno. Ważne jest wtedy wsparcie i to, kto jest obok ciebie.

Jaka w twoim sukcesie jest rola Darii Abramowicz? Bo z tego, co wiem, jest ona dla ciebie kimś więcej, niż członkiem sztabu.

To profesjonalna relacja. Daria bardzo dobrze mnie zna. Oprócz tego, że jest psychologiem i potrafi "czytać w myślach", to my się po prostu rozumiemy bez słów. Jest dla mnie ogromnym wsparciem. Wiem, że nawet jeśli o godzinie 23 będę się źle czuła, mogę zadzwonić do Darii, a ona mi na pewno pomoże. Zresztą, nie tylko Daria, ale wszyscy członkowie teamu oprócz wsparcia typowo merytorycznego dają mi poczucie stabilności.

Miałam wcześniej kilku psychologów, ale oni koncentrowali się na samym treningu mentalnym i poprawieniu mojej jakości na korcie. Daria jako pierwsza wyjaśniła mi, że jeśli nie uporządkuję swojego życia prywatnego i nie będę miała komfortu z samą sobą, będzie miało to wpływ na wyniki.

Jak dokładnie wygląda wasza współpraca?

Współpracę zaczęłyśmy w lutym 2019 roku. Do lipca umawiałyśmy się na zwykłe sesje. Gdy wyjeżdżałam na turnieje, Daria ze mną nie jeździła, a ja rzadko do niej dzwoniłam. Umawiałyśmy się po prostu na godzinne spotkania. Teraz kontaktujemy się już na bieżąco. Poza tym jestem jej bardzo wdzięczna, że ma dla mnie tyle przestrzeni. Ma przecież wielu innych zawodników, a wyjeżdża na turnieje ze mną. Nasza praca wygląda tak, że obecnie nie ma sztywnego schematu. Bardzo dużo rozmawiamy i Daria na bieżąco dopasowuje plan do moich potrzeb. Po prostu ze mną rozmawia, spędzamy dużo czasu razem. Problemy, które wcześniej zabierały mi bardzo dużo uwagi i energii, ona pomaga mi rozwiązać w 10 minut. Rozumie mój sposób myślenia.

Idealnie dobrany sztab to klucz do zwycięstwa? Świetnie się dogadujecie, widać chemię.

Gdybym nie miała takiego teamu, nie czerpałabym takiej przyjemności z tego, co robię. Z trenerem Piotrkiem Sierzputowskim znamy się od czterech lat. Też zna mnie bardzo dobrze i też jest dla mnie wielkim wsparciem. Wychodzi na to, że mam wielkie szczęście do ludzi.

Pieniądze, które wygrałaś, duża część Polski zaczęła już przeliczać na wszystkie możliwe sposoby. Kręci ci się w głowie od tych zer?

Nie kręci. Zarabiałam pokaźne pieniądze już na wcześniejszych turniejach. Dostawałam je, ale ja do nich nie przywiązuję wielkiej wagi. I naprawdę tak jest, to nie jest czcze gadanie. Pieniądze to nie temat, o którym myślę codziennie. Choćby dlatego, że tak dużo się wokół mnie dzieje. Choć prawdą jest, że pieniądze dają możliwość realizacji marzeń. Jednym z nich jest kupno jachtu. Ale tu spokojnie, po głębszym zastanowieniu odłożyłam to w czasie, bo zdobycie patentu żeglarskiego oraz utrzymanie tego wszystkiego nie będzie takie łatwe. W czwartek pokazałam na instastory, co kupiłam sobie jako pierwsze za nagrody z Paryża (zestaw gumowych kaczek do kąpieli – przyp.red.). I to dużo mówi, jaki mam stosunek do tych spraw.

Pamiętasz pierwsze pieniądze podniesione z kortu?

Gdy wygrałam mistrzostwa Europy do lat 14, miałam bonus z kontraktu. Jak dla mnie była to pokaźna kwota - 40 tysięcy złotych. Zarobiłam je w wieku 14 lat, więc od tego momentu miałam czas, by się do tych spraw przyzwyczaić. Tamta kwota w całości poszła do puli przeznaczonej na dalsze szkolenie. Poza tym, umówmy się - gdy dostaję nagrody za wygrane mecze, nie dostaję ich do ręki. To pieniądze wirtualne, więc łatwiej złapać do nich dystans.

Zaczęły się już do ciebie próbować przyklejać osoby, które chciałyby skorzystać na znajomości z tobą?

Są momenty, w których nie wiem, jak odebrać czyjeś intencje. Większość takich sytuacji jednak do mnie nie dociera, bo zatrzymują się na sztabie. Mam więc komfort pełnej opieki. Nie mam aż takiego doświadczenia życiowego, żeby od razu rozpoznać osoby, o których mówisz. Na szczęście mam wokół siebie zaufane osoby, które nie pozwolą mi zrobić krzywdy. Z drugiej strony lubię też mieć nad wszystkim kontrolę. Więc to ja często podejmuję decyzje. Jednak gdy przychodzi czas ciężkiej pracy i muszę się na niej skoncentrować w 100 procentach, odkładamy takie sprawy na drugi plan.

Czujesz już się już swobodnie wśród najlepszych tenisistek świata?

Na początku byłam onieśmielona samym byciem w szatni z gwiazdami tenisa. Pamiętam, że po pierwszym turnieju WTA w Auckland, gdzie przegrałam już w eliminacjach, powiedziałam trenerowi, że może lepiej wrócić do grania ITF-ów, bo to jeszcze nie moje miejsce. Powiedział żartobliwie, żebym może już nic więcej nie mówiła. Że zostajemy tutaj. I dobrze zrobiliśmy, bo po prostu potrzebowałam kilku turniejów, żeby się oswoić. Tak, żeby poczuć, że należę do tego świata. Już należę i bardzo mi z tym komfortowo.

Paweł Kapusta, redaktor naczelny WP SportoweFakty

Źródło artykułu: