Tenis nadwiślański: Bo ona gra lepszy return

31 lipca, Stambuł. 7 sierpnia, Los Angeles. Siedem dni dzieliło historyczne wydarzenia w polskim tenisie: dwie nasze tenisistki zagrały w ćwierćfinale tego samego turnieju WTA. Wszystko za sprawą Urszuli Radwańskiej, która na dobre dołączyła do krajowej czołówki.

Młodsza z krakowskich sióstr, która w poniedziałek awansowała na 62. miejsce w światowym rankingu, chciała wejść w tym sezonie do pierwszej setki tenisistek, a zrobiła to już w pierwszej części sezonu. Jest rakietą numer dwa w kraju i wcale nie widać trendu, by ta sytuacja miała się w najbliższym czasie zmienić.

Tak jak 18-letnia Radwańska ugruntowała swoją pozycję w krajowej hierarchii, tak po równi pochyłej stoczyła się Marta Domachowska. Wdarła się przebojem do światowego tenisa jako nastolatka, ale dziś wydaje się traktować sport mniej poważnie, a przynajmniej mniej ambicjonalnie niż wtedy.

"Dla Marty Domachowskiej życie nie dzieli się na osobiste i zawodowe. Życie to po prostu tenis. Gdy ma ważny mecz zazwyczaj budzi się z myślą: dziś walczę!" - tak zapowiadano w 2003 roku wywiad z Domachowską, która właśnie doszła do półfinału juniorskiego Australian Open. Ten Wielki Szlem pozostał jej ulubionym i najbardziej owocnym również w karierze seniorskiej.

Warszawianka nie grała w tenisa ani w zeszłym, ani też nie będzie grała w tym tygodniu. Po drugim w sezonie ćwierćfinale w Stambule (w tej fazie była też młodsza Radwańska) miała już tak niski ranking, że nie dało rady zakwalifikować się bezpośrednio do amerykańskich turniejów.

Trzecia rakieta kraju była na liście startowej z najwyższym priorytetem turnieju ITF w Astanie, gdzie jednak nie zagrała. Na jej stronie internetowej widnieje informacje, ze przygotowuje się do eliminacji US Open. W Nowym Jorku stworzy parę deblową z Aravane Rezaï.

Tajemnicą poliszynela jest związek Domachowskiej z Pawłem Korzeniowskim, wicemistrzem świata w pływaniu. Takich rozterek uczuciowych nie mają na razie panny Radwańskie, które w Los Angeles w ubiegłym tygodniu po raz pierwszy zagrały wspólnie w ćwierćfinale turnieju WTA.

Impreza w stolicy Kalifornii nie jest byle jaką: nie dość, że ma rangę Premier, to jeszcze w głównej drabince trzeba pokonać trzy rywalki, by dostać się do najlepszej ósemki. Urszula w tej fazie turnieju cyklu znalazła się po raz czwarty, a co ważniejsze po raz drugi z rzędu. Wciąż czeka na pierwszy półfinał i to będzie kolejny przełom w jej przygodzie z tenisem.

Szkolący córki Robert Radwański sporo problemów miał w piątek z uspokojeniem na korcie Agnieszki, która w spotkaniu przeciw Soranie Cirstei kipiała z nerwów. - Bo ona gra lepszy return - mówi. - To nieprawda Isia, ty sobie to tylko wmawiasz - odpowiada spokojnie ojciec, na miejscu którego wielu rzuciłoby już dawno stresującą robotę.

- Nawet jak przegrasz ten mecz, to co się stanie? Nic się nie stanie - Radwański jest najlepszym psychologiem dla najsłynniejszych dzisiaj sióstr z Krakowa, które w tym roku są już jednymi z najpopularniejszych sportsmenek w kraju. Choć tak rzadko tu przebywają.

Urszula nie bardzo przyczyniła się do kolejnego wielkiego wydarzenia w polskim tenisie - awansu do II Grupy Światowej rozgrywek o Puchar Federacji - ale to jednak znakomita sprawa mieć nie tylko jedną zawodniczkę potrafiącą walczyć z najlepszymi. Najmocniejszą rywalką, jaką pokonała do tej pory młodsza z Radwańskich jest jej siostra (w Dubaju), ale taka sytuacja chyba już długo nie potrwa.

Miejmy nadzieję, że wkrótce przełamie się także Agnieszka. Poziom nieco wyższy od Uli, a na horyzoncie powrót do pierwszej dziesiątki rankingu. Z ust familii Radwańskich daje się jednak wyczuć atmosferę niechęci co do zakończenia roku wśród najlepszych na świecie, bo to znowu pociągnie za sobą konieczność gry w konkretnych turniejach.

Isia na razie bada sprawę, dlaczego jej ćwierćfinałowe rywalki (było ich osiem w tym sezonie) zawsze grają lepszy return. Rozwiązanie problemu powinno wypromować najlepszą Polkę w historii zawodowego tenisa do pierwszego w sezonie półfinału.

Komentarze (0)