Piotr Woźniacki był piłkarzem Miedzi Legnica, KGHM Zagłębia Lubin, a następnie wyjechał do Niemiec, do SV Waldhof Mannheim, skąd z kolei przeniósł się do Danii, do Odense BK.
Potem na stałe osiedlił się w tym kraju i to właśnie tam urodziły się jego dzieci, Karolina i Patryk.
Syn grał w piłkę, a córka postawiła na tenis. Piotr Woźniacki był przez pewien czas jej trenerem, a kariera córki była tak udana, że Karolina w 2010 roku została numerem jeden światowego tenisa.
Przez lata funkcjonowania w sporcie Piotr Woźniacki poznał najważniejsze osoby nie tylko z tenisowego środowiska. Działał i dalej działa w futbolu, a właściciel Paris Saint-Germain, Nasser Al-Khelaifi, do dziś żałuje, że nie posłuchał Woźniackiego w kwestii... Roberta Lewandowskiego. Czy Piotrowi ulżyło, gdy Karolina zakończyła karierę, co radzi obozowi Igi Świątek, jak wygląda tenisowy świat od środka, a także o rodzinnej wyprawie na Kilimandżaro - o tym wszystkim rozmawialiśmy z Woźniackim.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to może być rekord świata. Co on zrobił przy wyrzucie z autu?!
Piotr Koźmiński, WP SportoweFakty: Wszyscy są zaskoczeni tempem, w jakim rozwija się Iga Świątek. Ty też?
Piotr Woźniacki, ojciec i trener Karoliny Woźniackiej, byłej numer 1 światowego tenisa: Przede wszystkim cieszę się, że dziewczyna z Polski robi coś bardzo dobrego, że ma bombowy start. Jestem Polakiem, więc to oczywiste, że kibicuję Polce. Nie będę przecież trzymał kciuków za Amerykanki, Japonki czy Rosjanki. Ze względu na Karolinę spędziłem w tenisowym świecie kilkanaście lat, zawsze kręciliśmy się też z polskim obozem. A on czasem bywał bardzo liczny. Jerzy Janowicz, Hubert Hurkacz, siostry Radwańskie, debliści plus dziewczyny urodzone poza Polską, lub jak kto woli farbowane lisy, czyli od Andżeliki Kerber przez Sabinę Lisicką aż po Aleksandrę Woźniak z Kanady. To fantastyczna sprawa, że po Agnieszce Radwańskiej pojawił się ktoś, kto może być kolejną wielką nadzieją polskich kibiców i niesamowitą inspiracją dla polskich dzieciaków.
Tym bardziej, że Iga już ma na koncie historyczne zwycięstwo.
Tak i właśnie dlatego w Polsce Iga Świątek już jest na swój sposób legendą. W końcu nikt z naszego kraju nie wygrał przed nią turnieju Wielkiego Szlema. A ona to zrobiła, wygrywając Roland Garros. Natomiast niezwykle ważne, absolutnie nie do przecenienia, jest według mnie jej zwycięstwo w turnieju w Adelajdzie.
W jakim sensie?
Ta wygrana ma ogromne znaczenie. I nawet nie chodzi mi o kibiców, bo wiadomo, jak to jest… Wygrasz kilka meczów i wychwalają cię pod niebiosa, ale przegrasz kilka następnych i już wszędzie słyszysz, że g... grasz. To zwycięstwo ma gigantyczne znaczenie dla niej samej i może stanowić świetne podwaliny pod najbliższą przyszłość z punktu widzenia sfery mentalnej. Iga pokazała sobie, że nie jest dziewczyną jednego turnieju, nawet tak wielkiego jak Roland Garros. A takie przypadki też znam. Na przykład zawodniczka z Łotwy, Jelena Ostapenko. Też wygrała Rolanda Garrosa i w zasadzie tyle.
Czyli wygrana w Adelajdzie ma większe znaczenie, niż niektórym z nas może się wydawać?
Tak. Iga wysłała sygnał, przede wszystkim sama sobie. I w tym momencie nie ma znaczenia fakt, że w covidowych czasach nie wszyscy trenują tak samo, że niektóre dziewczyny odpuszczają, bo i tak nie wiadomo, czy się będzie grało. Uwierz mi, znam się na tym, bo byłem w tym biznesie przez wiele lat. Zawsze, powtarzam zawsze, w danym turnieju jest dziewczyna, która jest świetnie przygotowana. Trafiła z formą, z samopoczuciem, z wszelkimi detalami. Ona nie musi być z pierwszej dziesiątki, pięćdziesiątki, może być setna w rankingu. Ale tu i teraz złapała świetną formę. A ty, będąc w tym przypadku Igą Świątek, musisz ją pokonać. Dlatego nie umniejszałbym zwycięstwa w żadnym turnieju.
Iga Świątek awansowała właśnie na najwyższe w karierze, piętnaste miejsce w rankingu WTA. Myślisz, że może zostać numerem jeden światowego tenisa? Bo coraz więcej takich głosów słychać...
Pewnie powinienem błyskawicznie powiedzieć, że tak, że według mnie właśnie tak się stanie... Jestem Polakiem, trzymam za nią kciuki, ma potencjał, aby to nastąpiło. Z jednej strony nie chcę wylewać kubła zimnej wody na gorące głowy oczekiwań, ale nie chcę tym bardziej dołączać do pompowania balonika. Dajmy jej grać! Iga włożyła do plecaka dwa wygrane turnieje, ten plecak robi się coraz pełniejszy, ale przez to i cięższy. Bo są też w nim "kamienie" oczekiwań. Z tym wszystkim nie idzie się łatwo. A wiem, co mówię, bo byłem z córką tam, gdzie niewielu dotarło, czyli na szczycie kobiecego tenisa. Moja Karolina została numerem jeden, gdy miała 20 lat. Iga dopiero wchodzi do tego tenisowego lasu, a im głębiej, tym więcej będzie przeszkód. Teraz najważniejsze, żeby ona i jej team nauczyli się w nim poruszać.
No właśnie. Wy z Karoliną z powodzeniem przez ten "las" przeszliście. Co możesz doradzić Idze, jej bliskim, jej zespołowi?
Igę i jej team znam, Iga trenowała kiedyś z Karoliną w Australii, grały też przeciwko sobie. Szanuję jej obóz, to rozsądni ludzie. Od razu zaznaczę, że w razie czego jestem do ich dyspozycji. Natomiast na pewno nie będę się wtrącał bez ich woli. Powiem tak: teraz inni ze świata tenisa wezmą Igę na patelnię, będą ją smażyć, rozkładać na czynniki pierwsze, kolejne rywalki będą przygotowywały pod nią swoją taktykę.
Czyli będzie coraz trudniej...
Pewnie tak, bo znika element zaskoczenia, Iga jest coraz bardziej znana. Teraz inne zawodniczki będą wymieniać informacje o tym, jak gra, w jakiej jest formie, jak ją zaskoczyć... Tenis to z jednej strony piękny świat, w którym możesz zrealizować swoje pasje, wygrywać turnieje, zarabiać świetne pieniądze, ale to też biznes, twardy biznes, w którym nie zawsze i nie wszyscy mają czas i ochotę na sentymenty. Pamiętam, gdy kiedyś oglądałem mecz Australian Open w restauracji, gdzie było wielu ludzi związanych ze światem tenisa. Tamira Paszek grała z Jeleną Janković, zdecydowaną faworytką. Paszek grała świetnie, knajpa szalała, wszyscy ją dopingowali. Ale ostatecznie to Janković wygrała, po niesamowitej końcówce. Niedługo potem zwyciężczyni weszła do tej restauracji. I ci sami ludzie, którzy pięć minut wcześniej życzyli jej przegranej, niemal rzucali się jej na szyję, poklepując i gratulując tego, że na koniec pokazała super tenis... To nie jest łatwy świat. Zgnilizna bywa tu niesamowita.
Czyli co konkretnie Iga powinna zrobić, żeby sobie z tym wszystkim radzić?
Co do samej gry, przede wszystkim mądrze zaplanować kalendarz! Kilka półfinałów i finałów mogą ci dać o wiele więcej punktów, niż udział w wielu innych turniejach, gdzie szybko odpadasz. Iga i jej team muszą więc to rozsądnie rozgrywać. I druga sprawa: muszą mieć świadomość i zaakceptować, że nie da się wszystkiego wygrywać. Nawet jeśli gdzieś szybko odpadnie, nie płaczemy, nie przepraszamy kibiców, zapominamy i idziemy dalej.
Coś jeszcze?
Udźwignięcie roli faworytki. Do niedawna Iga mogła, ale nie musiała wygrywać. Teraz często to dziewczyna po drugiej stronie kortu będzie w tej sytuacji. A taki mecz Iga może tylko przegrać. Bo jak wygra, to i tak każdy powie: no co w tym dziwnego, przecież to Iga Świątek, była faworytką. To też trzeba będzie wytrzymać. Trzecia sprawa: a co, gdy wrócą kibice? Jak sobie wtedy Iga poradzi? Choć, jak słyszę, gra przy pełnych trybunach dodatkowo ją nakręca. Jeśli tak jest, to bardzo dobrze.
Co jest w jej grze najlepsze, najważniejsze?
Najważniejsze, że potrafi wygrywać turnieje. A o tym, które elementy jej gry są super, a co może poprawić, nie ma sensu teraz mówić. Ważne, że potrafi wygrywać ostatnie piłki. W gemie, secie i meczu. To jest trochę jak w futbolu. Twój przeciwnik może mieć 80 proc. posiadania piłki, a ty wbijasz mu gola i wygrywasz 1:0. Zobacz jak Jose Mourinho ustawiał swoje zespoły. Stricte pod zwycięstwo. Iga wygrywać potrafi.
Dawid Celt, prywatnie mąż Agnieszki Radwańskiej, a zawodowo kapitan polskiej kadry tenisistek, powiedział, że Świątek rozwija się błyskawicznie i że może z Naomi Osaką zdominować na kilka lat światowy tenis. Zgadzasz się z taką opinią?
W najbliższym czasie będzie trudno wrócić do takiej dominacji, jaką mieliśmy za czasów Steffi Graf czy Sereny Williams w szczytowej formie. Wydaje mi się, że światowa czołówka będzie się trochę czasu wykluwała, niewykluczone że mocno wyklaruje się dopiero za kilka lat. Na pewno Iga czy Osaka są tu kandydatkami, natomiast nie sądzę, aby pojawiła się jedna dominatorka. Graf czy Serena przegrywały raptem po kilka meczów w sezonie. Teraz to się wydaje niemożliwe. Nawet czołowe zawodniczki tych porażek będą miały więcej.
Pierwszy sukces to też pierwsze reklamy. I w Polsce zrobiła się mała burza. Niektórzy zarzucali Świątek, że za bardzo zachłysnęła się dołączeniem do rodziny Rolexa. Ty i Karolina mieliście przez te wszystkie lata do czynienia ze światem wielkich reklam. Co sądzisz o takiej sytuacji?
Karolina jest do dzisiaj ambasadorką Rolexa, a z szefem firmy znamy się bardzo dobrze, jesteśmy na "ty", jadamy kolację od czasu do czasu. Już wcześniej rozmawiałem na ten temat z menedżerką Igi, to rozsądna kobieta. Od razu jej powiedziałem: jeśli pojawią się inne propozycje od firm związanych z zegarkami, natychmiast je odrzućcie, choćby dawali wam dwa razy więcej niż Rolex. W świecie tenisa tylko Rolex! To świetna sprawa, że tak rozpoznawalna firma postawiła na Igę Świątek. Oni patrzą szerzej, nie tylko na to, jak kto odbija piłkę. Liczy się charakter sportowca, inne cechy poza kortem. Super, że się dogadali i Iga weszła do rodziny Rolexa.
A ta krytyka?
Nie słyszałem o tym, ale tym, którzy tak mówią, mogę powiedzieć tylko jedno: ludzie, dajcie spokój! Wyjdźcie z tego polskiego zaścianka. Bądźcie dumnymi Polakami! Globalna marka stawia na świetnego polskiego sportowca. Co tu się może komuś nie podobać?! Nie pojmuję tego. I żeby była jasność: tak samo się cieszę, że Igę wspiera PZU, duża polska firma ubezpieczeniowa. Super! Myślę, że takiego wsparcia od polskich firm trochę zabrakło Agnieszce Radwańskiej. A przecież ona była świetną ambasadorką. Nie tylko siebie, ale i Polski. Obóz Igi musi pamiętać, że sponsorów można mieć kilku, nie więcej. Bo musisz mieć przecież czas, aby też o tego sponsora dbać. Dlatego tak ważne jest, aby dobrze ich dobrać.
Wspomniałeś o Radwańskiej... Nie da się uciec od porównań Igi z Iśką.
Myślę, że tak naprawdę w Polsce nie do końca doceniono jeszcze to, co Iśka osiągnęła. OK, nigdy nie wygrała turnieju Wielkiego Szlema, a Iga już ma to na koncie. Ale... Życzę Idze, aby wygrała tyle turniejów co Iśka, żeby przez tak wiele lat była w pierwszej dziesiątce rankingu co Radwańska.
W sumie to zjadłeś zęby na światowym tenisie. Jaki jest ten świat? Obłudny, okrutny, ciekawy, fałszywy? Częściowo już odpowiedziałeś, mówiąc o scenie z tej restauracji...
W tym świecie są dwie drogi dla mistrzów, nie bardzo wierzę w trzecią. Albo zamykasz swój team i się separujesz, albo jesteś otwarta i ten świat staje się trochę twoją drugą rodziną. Pierwsze wyjście wybrała na przykład Serena Williams. Mało kto był do niej dopuszczany, tylko partner treningowy, no i czasem Karolina, bo Serena moją córkę traktuje jak siostrę. Druga przedstawicielka filozofii zamkniętego obozu to Maria Szarapowa. Ona nawet się nie kąpała na kortach. Po meczu torba na ramię i do widzenia. To jedna droga, która może być skuteczna. My z Karoliną wybraliśmy jednak drugą, czyli otwartość. To wynikało też z charakteru mojej córki. Jest otwarta, uśmiechnięta, ciekawa świata i ludzi. Byliśmy obozem otwartym, córka trenowała z wieloma zawodniczkami. I co? I też osiągnęła sukces. OK, może nie wygrała tyle turniejów, co Serena, ale nie mamy prawa narzekać.
A gdy Karolina ogłosiła w 2020 roku zakończenie kariery, to ci ulżyło, że już po wszystkim, czy brakuje ci tej tenisowej karuzeli?
Na pewno mi ulżyło. Każdy chce szczęścia swojego dziecka. Ja chciałem, żeby ona też nacieszyła się, będąc jeszcze młodą, innymi rzeczami. I tak się teraz dzieje. Jest w ciąży, podróżuje, udziela się przy różnych projektach. Jestem przede wszystkim jej ojcem. OK, byłem też trenerem, ale od godziny X do godziny Y. A ojcem jestem całe życie. Każdy rodzic chce przede wszystkim, żeby jego dziecko było szczęśliwe. Nieważne, czy dziecko ostatecznie pracuje na kasie w Biedronce, czy jest numerem jeden światowego tenisa. Po prostu chcesz, żeby twojemu dziecku było jak najlepiej. I o to w życiu chodzi. Powiem tak: nie każdy może być milionerem, ale każdy może być szczęśliwy.
Wspominałeś o podróżach Karoliny. Niedawno, w ramach dokumentu dla Discovery Channel, Karolina z mężem Davidem Lee, mistrzem NBA z Golden State Warriors, tobą i twoją żoną, a także mamą męża zdobywała Kilimandżaro. W Polsce akurat trwa dyskusja o tym szczycie, bo niestety zmarł na nim świetny podróżnik, Aleksander Doba. Jak to było z wami? Łatwo się wchodziło, czy trudno?
O młodych nie mówię, bo wiadomo, że oni problemu nie mieli. Moja żona Ania też weszła na Kilimandżaro jak James Bond, bez problemu. Ja trochę gorzej, miałem problemy z achillesem. 75-letnia teściowa Karoliny odpadła szybko, wycofała się praktycznie na drugi dzień. Reasumując: to nie jest jakaś ekstremalnie trudna wyprawa, ale też nie jest tak, że rano wstajesz, wkładasz klapki i mówisz sobie: dobra, dziś zdobędę Kilimandżaro. To nie są przelewki.
Karolina zwolniła tempo, ale domyślam się, że dzięki temu i ty przyhamowałeś, bo już nie objeżdżacie świata, pędząc z turnieju na turniej...
Na pewno ten najbardziej intensywny etap za nami. Mieszkamy w Monaco, wciąż sporo podróżujemy, ale już w innym charakterze. Od lat mam firmę, Nordic Sports Group, pomagającą rozwijać kariery sportowców. Mieliśmy w niej Karolinę, najlepszego duńskiego badmintonistę, boksera Mikkela Kesslera i piłkarzy. W menedżerce współpracuję ze słynnym agentem Pinim Zahavim, w Polsce działa dla niego Jerzy Kopiec. Ja odpowiadam za Skandynawię. Nie ukrywam, że kilku piłkarzom już pomogłem zmienić klub i to na taki poważny. Lata obecności w światowym sporcie też tu pomagają.
No właśnie, znasz wielu wpływowych ludzi, między innymi Nassera Al-Khelaifiego, właściciela PSG, który, o ile dobrze pamiętam, nie posłuchał cię w kwestii Roberta Lewandowskiego.
Tak było! Wtedy, gdy Lewandowski rozkręcał się w Borussii Dortmund, mówiłem Nasserowi: weź tego chłopaka. Zobaczysz, że to będzie mega gwiazda. Nie posłuchał mnie. Dwa-trzy lata później spotkaliśmy się znowu i mówi do mnie, że miałem rację z tym Lewandowskim. Że popełnił błąd. Powiedział nawet, że jak następnym razem zaproponuję mu jakiegoś Polaka, to weźmie go od razu. Ale odpowiedziałem mu, że taki Lewandowski to się u nas rodzi pewnie raz na sto lat... Z Nasserem widujemy się od czasu do czasu, przy różnych okazjach, bywam w jego loży na PSG.
Czasem zaglądasz też na stadion Monaco. A już na pewno tak było, gdy grał tam Kamil Glik.
To prawda. Bardzo lubię Kamila. Świetny piłkarz i człowiek. Miałem nawet taki pomysł, aby zorganizować w Monaco nietypowy mecz tenisowy. Miała w nim wziąć udział Karolina, Kamil, ja i Tomasz Hajto. Bo Tomka też znam od lat. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, nie sposób było zgrać terminy przy tych wszystkich turniejach i naszych podróżach. Ale co się odwlecze, to nie uciecze. Jeszcze kiedyś zagramy. A wracając do skautingu. Lubię pracę przy tym. Mam też swoją filozofię, zawsze będę patrzył na dobro piłkarza, a nie na prowizję. Nie upchnę zawodnika tam, gdzie nie będę przekonany, że to dobre dla niego miejsce. Wszyscy muszą być zadowoleni. Bo tylko wtedy to ma sens. Jak ci mówiłem wcześniej: każdy w życiu może być szczęśliwy. I każdemu tego życzę.