Do startu Wimbledonu pozostały jeszcze dwa miesiące, ale o żadnym innym turnieju nie mówi się w ostatnim czasie tak dużo. Wszystko za sprawą organizatorów brytyjskiej lewy Wielkiego Szlema, którzy poinformowali, że nie dopuszczą do startu reprezentantów Rosji i Białorusi.
To oznacza, że na trawiastych kortach przy Church Road zabraknie Daniiła Miedwiediewa, Andrieja Rublowa czy Aryny Sabalenki. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Rosjanie i Białorusini w turniejach wielkoszlemowych mają zawsze o wiele większe grono przedstawicieli.
Gdyby to aktualny ranking decydował o możliwości udziału w Wimbledonie, smakiem obeszłoby się ponad czterdziestu tenisistów. Zajmują bowiem oni miejsca wystarczająco wysokie do tego, by wziąć udział w turnieju głównym lub kwalifikacjach. Jednak co z tego, skoro organizatorzy nie dopuszczą do ich udziału w turnieju.
ZOBACZ WIDEO: "Królowa jest jedna". Wystarczyło, że wrzuciła to zdjęcie
To spowoduje, że niższy niż zazwyczaj będzie próg wejścia do turniejowych drabinek. Zarówno w głównej części imprezy, jak i w kwalifikacjach.
Lista nieobecnych wcale nie musi się jednak zamknąć na Rosjanach i Białorusinach. Nikola Pilić, jeden z pierwszych trenerów Novaka Djokovicia, zasugerował, że tenisiści z innych krajów mogą wycofać się na znak protestu. Być może miał na myśli swojego dawnego podopiecznego, który już kilka razy wypowiedział się krytycznie o decyzji Wimbledonu.
Sam Pilić to postać szczególna w historii Wimbledonu. To właśnie on był sprawcą zamieszania sprzed 49 lat, kiedy na starcie londyńskiej imprezy zabrakło ponad 80 tenisistów. Jugosłowianin został bowiem zawieszony przez rodzimą federację, a koledzy z kortu stanęli za nim murem i zbojkotowali zawody.