Tokio 2020. Czy istnieje klątwa chorążego? Teraz nie może być o niej mowy

Newspix / Na zdjęciu: Agnieszka Radwańska jako chorąży reprezentacji
Newspix / Na zdjęciu: Agnieszka Radwańska jako chorąży reprezentacji

Czy wzięcie do rąk polskiej flagi podczas ceremonii otwarcia igrzysk przynosi pecha? Blisko 30 lat chorążemu Biało-Czerwonych nie udało się zdobyć medalu. W Tokio sytuacja jest jednak inna.

29 lat trwa nasza niemoc na letnich igrzyskach olimpijskich. W Barcelonie Waldemar Legień prowadził reprezentację na ceremonii otwarcia a kilkanaście dni później zdobył złoty medal. I był ostatnim chorążym, któremu udała się ta sztuka.

W kolejnych latach nie udawało się to także wielkim gwiazdom polskiego sportu. W Londynie Agnieszka Radwańska prezentowała się pięknie na otwarciu igrzysk, jednak w rywalizacji sportowej przegrała już w pierwszej rundzie. Na tych samych kortach, gdzie kilka tygodni wcześniej dotarła do finału Wimbledonu.

Czy w Tokio przełamiemy złą passę?

Dwójka po raz pierwszy w historii

Na początku lipca Polski Komitet Olimpijski ogłosił, że na ceremonii otwarcia tegorocznych igrzysk Biało-Czerwoni będą mieli aż dwójkę chorążych. Czy tym samym chciał zwiększyć szansę na odwrócenie klątwy? Niekoniecznie, bardziej chodziło o wyróżnienie wielkich nazwisk polskiego sportu.

ZOBACZ WIDEO: Ile sprzętu potrzebuje dziesięcioboista? "Jedenasta konkurencja to noszenie sprzętu z lotniska"

W stolicy Japonii naszą kadrę prowadzili Maja Włoszczowska (kolarstwo górskie) i Paweł Korzeniowski (pływanie), dla których to ostatnie igrzyska w karierze. Łącznie zdobyli dla Polski kilkanaście medali mistrzostw świata w swoich dyscyplinach.

Włoszczowska ma na swoim koncie też aż dwa medale olimpijskie - w Pekinie i w Rio de Janeiro stawała na drugim miejscu na podium. Największym olimpijskim sukcesem Korzeniowskiego było czwarte miejsce w Atenach w 2004 roku.

Oboje zdają sobie sprawę z "klątwy chorążego". Czy jednak na pewno coś takiego istnieje? Sprawdźmy, czy rzeczywiście mogliśmy oczekiwać od nich medali na  igrzyskach olimpijskich w XXI wieku.

Mniejsze oczekiwania, mniejsze rozczarowanie

W 2004 roku w Atenach polską flagę niósł pływak Bartosz Kizierowski. Czy wtedy był kandydatem do medalu? Polak miał już wprawdzie medale mistrzostw świata i mistrzostw Europy, braliśmy jego nazwisko pod uwagę przy wypisywaniu szans medalowych, ale nie mógł się równać z Otylią Jędrzejczak, która była wtedy aktualną mistrzynią świata i Europy.

Ostatecznie Kizierowski odpadł w półfinale, co nie zostało odebrane jako wielka wpadka.

Cztery lata później chorążym polskiej ekipy był Marek Twardowski, prawdziwa legenda naszego kajakarstwa, trzykrotny mistrz świata, 16-krotny medalista MŚ. Ostatecznie w Pekinie w rywalizacji dwójek na 500 metrów zajął ósme miejsce w parze z Adamem Wysockim, w czwórce był szósty, a w rywalizacji indywidualnej odpadł w półfinale.

Czy mogliśmy mówić o rozczarowaniu? Na pewno większe szanse na medal Twardowski miał w Atenach, gdzie w K-2 z Wysockim przegrali podium o włos i musieli się zadowolić czwartą pozycją. W Pekinie nie był już tak mocny.

Dość powiedzieć, że po IO w Chinach zdobył już "tylko" jeden medal MŚ, choć złoty (2011).

Afera po słowach Radwańskiej

Inaczej sytuacja przedstawiała się w Londynie. Jak napisaliśmy na wstępie, w rolę chorążego, jako pierwsza kobieta w historii polskiego olimpizmu, wcieliła się Agnieszka Radwańska. W jej przypadku oczekiwania były ogromne. Przecież mniej niż miesiąc przed igrzyskami Polka dokonała wielkich rzeczy na Wimbledonie, gdzie przegrała dopiero w finale z Sereną Williams, i tak wygrywając z nią seta.

Jednak na igrzyskach przegrała już w I rundzie z Niemką Julią Goerges. To było duże rozczarowanie, na dodatek tenisistce dostało się za jej wypowiedź po spotkaniu, w którym powiedziała, że igrzyska nie są dla niej najważniejsze, ale turnieje Wielkiego Szlema.

I mogła mieć rację. W środowisku tenisowym igrzyska olimpijskie nie zawsze są traktowane na równi z Wimbledonem czy Australian Open. Widzimy to także w tym roku - w Tokio nie pojawią tak wielkie gwiazdy jak Serena Williams, Rafael Nadal, Dominic Thiem czy Simona Halep.

Na Radwańską spadła jednak lawina krytyki, wielu wypominało jej, że osoba nosząca flagę na ceremonii otwarcia nie powinna się tak wypowiadać.

Z kolei w Rio de Janeiro chorążym był Karol Bielecki, co było znakomitym wyborem. Nasz szczypiornista był i nadal jest symbolem determinacji, niezłomności i ogromnej waleczności. Choć w 2010 roku stracił oko podczas jednego z meczów, szybko wrócił na boiska i przez lata był czołową postacią reprezentacji Polski.

W Brazylii kadra spisała się bardzo dobrze, choć ostatecznie skończyło się na czwartym miejscu. Nie było jednak mowy o porażce, po prostu rywale okazali się lepsi.

Ukoronowanie karier

Czy tym razem chorąży zdobędą medal? Na pewno większe szanse ma Włoszczowska, dla której to ostatni rok w karierze.

- To dla mnie ogromny zaszczyt. Na dodatek będzie to pierwsza ceremonia otwarcia igrzysk, w jakiej wezmę udział. To, że będę szła na czele reprezentacji Polski, wykracza poza sferę marzeń - mówiła przed wylotem do Tokio Maja Włoszczowska.

Z kolei Korzeniowski wierzy, że przekazana mu rola może go ponieść.

- To doda mi skrzydeł, mimo że jestem świadomy "klątwy chorążego". Wielka sprawa, że mogę reprezentować na igrzyskach wszystkich polskich sportowców - zapowiadał.

Na pewno jednak oczekiwania wobec nich są mniejsze niż zazwyczaj. Dla obojga z nich ma to być ukoronowanie znakomitych karier. Gdzie zrobić to lepiej, niż na igrzyskach olimpijskich?

Niespodziewana sytuacja przed meczem Hurkacza na IO! Czytaj więcej--->>>

Źródło artykułu: