Z Tokio - Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
Bieżuń, 100 kilometrów na północ od Warszawy. Jedyna perspektywa dla młodych ludzi? Wyjazd do Anglii, do pracy. Dla niego też. Jak jednak sam wspominał po latach, już pobliski Ciechanów był dla niego jak Nowy Jork. - Wszystko większe było poza sferą marzeń - przekonuje.
Dla Piotra Małachowskiego, który w Tokio zakończy swoją przygodę z igrzyskami olimpijski, sport miał być tylko hobby, nie sposobem na życie. Codzienność? Praca w gospodarstwie, w piątek alkohol, w sobotę poprawka, w niedzielę kac. Trudne relacje z ojcem, potem jego śmierć. Dla 15-latka moment trudny, który mógł sprawić, że szara codzienność Bieżunia zostanie z nim na zawsze.
ZOBACZ WIDEO: Coming out polskiej wioślarki podczas wywiadu. "Chciałabym żeby każdy na to spojrzał normalnie"
Dziś 38-latek jest żywą legendą polskiego sportu, jednym z najlepszych dyskoboli świata XXI wieku. Postacią pomnikową, który jednak źle czuje się w roli autorytetu, woli być kolegą z rzutni. Najlepiej? Jako ojciec 8-letniego syna Henryka. I to jemu chce podporządkować kolejne lata swojego życia.
Pokusy i złe towarzystwo
W poruszającym dokumencie dziennikarza TVP Aleksandra Dzięciołowskiego, w którym Małachowski pokazuje swoje rodzinne strony, nie ma miejsca na fałsz. Małachowski niczego nie ukrywa - dorastania w domu bez toalety, trudnych obowiązkach podczas dorastania, gdzie praca trwała od rana do wieczora.
- Gdy więc dzisiaj idę na trening i kończę go po trzech godzinach, to co jest? - pyta.
Ma więc perspektywę. Wie, jak daleko zaszedł ale też jak mało brakowało, by tam został. Śmierć ojca, z którym nie rozmawiał przez dwa ostatnie lata jego życia, mogła być początkiem końca. Gdy zaczął odnosić pierwsze sukcesy, przeprowadził się do Płońska, rozpoczynając treningi w WMKS Płońsk.
- Zachłysnąłem się nowymi rzeczami. Trafiłem w złe towarzystwo. Mama interesowała się tym, co u mnie na tyle, na ile mogła. A mogła niewiele. Miała do mnie sześćdziesiąt kilometrów i bez samochodu nie miała jak się dostać. Nie miała kontroli nade mną, zostałem rzucony na głęboką wodę. Trafiłem w miejsce pełne nowych znajomości, pełne pokus. To otoczenie było dla mnie niebezpieczne. Piwo zdarzało się nie tylko po szkole, ale i przed - ujawniał w rozmowie z WP SportoweFakty.
- Alkohol był obecny. Narkotyki też. Nie że twarde - marihuana raczej. Spróbowałem, bo jakbym nie spróbował, to padłoby hasło, że donoszę. A chciałem należeć do grupy, nie chciałem wykluczenia. Kombinowaliśmy, jak iść na wagary, jak wyjść z bursy po 22, wrócić nad ranem, a później pójść do szkoły.
Śmieje się, że kiedyś pieniędzy starczało na chleb z pasztetem, razem z Tomaszem Majewskim kupowali arbuza, żeby za jednym razem się najeść i napić, a i tak był szczęśliwy. I dodaje: - A dziś potrafimy wybrzydzać w restauracji.
Turysta, który zdobył srebro igrzysk
Gdy kariera powoli nabierała rozpędu, nie było mu obce dorabianie na dyskotekach w roli ochroniarza. - Były czasami także awantury, kiedy po prostu trzeba było się bić. Były osoby, które specjalnie zatrudniały się na bramce, żeby komuś wpieprzyć. Ja raz chciałem obronić kobietę przed bijącym ją mężem. A potem miałem tylko nieprzyjemności, że niby go pobiłem. Wtedy zrozumiałem, że lepiej się nie mieszać.
Wolał skupić się na sporcie, jednak sukcesów w dysku na arenie międzynarodowej wciąż brakowało. Mistrzostwo Polski - jak najbardziej. Były nawet triumfy w Pucharze Europy. Ale mistrzostwa Europy - miejsce szóste. Rok później na mistrzostwach świata w Osace był dopiero 12.
- Pamiętam jak pisano, że do Pekinu jadę na wczasy, że będę tam tylko asystował. Ale to może i było dobre, bo miałem spokój, nikt nie widział we mnie kandydata do medalu - mówi dziś w rozmowie z Leszkiem Milewskim z portalu weszło.com.
Igrzyska w Pekinie były przełomem. Niespodziewanie zdobył tam srebrny medal, który przyczepi się do niego niemal na całą dalszą karierę. MŚ w Berlinie? Srebro. MŚ w Moskwie? Srebro. Igrzyska w Rio de Janeiro? Prowadzenie do ostatniej kolejki... i znowu srebro. Tylko na mistrzostwach Europy udało się przełamać - z Barcelony i Amsterdamu przywoził już złoto.
Kariera zakończona, ale wartości zostaną
Nie ma jednak poczucia niespełnienia. Dobrze pamięta 15-letniego Piotrka z Bieżunia. Sport zapewnił lepsze życie nie tylko jemu, ale i najbliższym. Od lat jest jedną z twarzy Orlen Teamu, dzięki czemu mógł skupić się tylko na rzucie dyskiem.
Występ w Tokio nie będzie jednak jego ostatnim. Pusty stadion i tak nie byłby najlepszym miejscem na zakończenie tak wielkiej kariery. 5 września chce się pożegnać z polskimi kibicami w Chorzowie na Memoriale Kamili Skolimowskiej. I będą to wyjątkowe zawody.
- To będzie dla mnie z pewnością niezwykle wzruszający moment. Nastąpi tam też symboliczne przekazanie pałeczki, a w zasadzie dysku, mojemu synowi Heniowi. Ja oddam ostatni rzut, a on pierwszy. Sport to wiele wartości, które chciałbym żeby syn ode mnie przyjął - ocenia.
Dziś jednak trudno wyobrazić sobie bez niego reprezentację Polski. Ale może pozostać w sporcie. Nie wyklucza debiutu w MMA, świetnie sprawdza się też w roli eksperta lub komentatora telewizyjnego.
Jego głos wciąż jest bowiem potrzebny. Na całkowitą utratę Małachowskiego nie możemy sobie pozwolić.
Apel polskiej wioślarki po medalu w Tokio. Czytaj więcej--->>>