Na przekór wszystkim. Tokio szykuje się do rozpoczęcia igrzysk

Nie tak to miało wyglądać. Nawet jeśli Japończycy przygotują niezapomnianą ceremonię otwarcia igrzysk, pozostanie ona niezapomniana zwłaszcza ze względu na koszmarne okoliczności.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
Japończycy protestujący przeciwko organizowaniu igrzysk Getty Images / Na zdjęciu: Japończycy protestujący przeciwko organizowaniu igrzysk
Z Tokio - Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Najwyższy wskaźnik nowych zachorowań na koronawirusa od stycznia (1798). Wielki sponsor wycofujący się z umowy, do tego skandal związany z holokaustem, prowadzący do zwolnienia osób odpowiedzialnych za ceremonię otwarcia (WIĘCEJ TUTAJ). A to wszystko zaledwie na godziny przed rozpoczęciem igrzysk olimpijskich w Tokio.

I choć słychać głosy, że impreza może zostać odwołana nawet w ostatniej chwili, Japończycy do tego nie dopuszczą. Na przekór wszystkiemu, chcą zorganizować igrzyska.

Tu nareszcie miał być spokój

Im bliżej godziny zero (piątek 23 sierpnia, godz. 13:00 polskiego czasu), tym więcej problemów. Tak, jakby do tej pory organizatorzy mogli narzekać na ich brak. Lista jest naprawdę długa i nawet do końca nie byłoby wiadomo, od czego zacząć.

ZOBACZ WIDEO: Restrykcje w Tokio wpłyną na formę zawodników? "Jedziemy tam wykonać dobrą robotę"

Chyba jednak od koronawirusa, który torpeduje kolejne plany organizatorów. Ostatnia wypowiedź Toshiro Muto, przewodniczącego Komitetu Organizacyjnego igrzysk, o możliwym odwołaniu imprezy, odbiła się szerokim echem na całym świecie, jednak miała chyba zwrócić uwagę na skalę problemów, z jaką muszą się mierzyć Japończycy.

Podobnie jak Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Jak ujawniał w rozmowie z WP SportoweFakty wieloletni dyrektor działu marketingu MKOL Michael Payne, gdy Tokio wygrało walkę o organizację igrzysk, wszyscy odetchnęli. Po Soczi, Rio de Janeiro i Pjongczangu, gdy każda z imprez miała swoje ciemne strony, Tokio jawiło się jako wybawienie.

Porządek, organizacja, sumienność, odpowiedzialność, brak niespodziewanych kłopotów. Tak było w Tokio w 1964 roku, tak miało być i teraz. Wtedy jednak do gry wkroczył koronawirus. To tak, jakby na MKOL ktoś rzucił klątwę, z którą nie mogliby sobie poradzić nawet bohaterowie serii "Obecność".

Egzorcyzmy jednak tym razem nie pomogą.

I tylko Polaków żal

Pandemia w Japonii nie odpuszcza, wręcz przeciwnie, rośnie w siłę, liczba nowych przypadków wzrasta z dnia na dzień. Mieszkańcy są wściekli i nie rozumieją, dlaczego kosztem ich zdrowia pozwala się na przylot do miasta tysięcy ludzi z najdalszych zakątków świata. Ich obawy potwierdzają się niestety z każdym dniem.

Ceremonia otwarcia igrzysk będzie smutnym widowiskiem, bez względu na to, jakie fantastyczne widowisko przygotują nam organizatorzy. Nawet genialny pokaz na ceremonii w Barcelonie w 1992 roku, gdy łucznik Antonio Rebollo wystrzelił strzałę w niebo, która podpaliła znicz olimpijski, nie znaczyłby nic bez tysięcy fanów na wzgórzu Montjuic.

W piątek na trybunach Stadionu Narodowego w Tokio zasiądzie mniej niż tysiąc osób (WIĘCEJ TUTAJ). Przedstawiciele władz, w tym prezydent RP Andrzej Duda, VIP-y, goście, bardzo ograniczona część dziennikarzy. I cokolwiek wymyślą Japończycy, widok pustych krzesełek zapadnie w pamięć na lata.

Na dodatek bardzo uszczuplone mają być reprezentacje danych krajów. Tak będzie też w przypadku Biało-Czerwonych, którzy zjawili się w Tokio w sile 211 osób.

I wielka w tym wszystkim szkoda Mai Włoszczowskiej i Pawła Korzeniowskiego, którzy na ukoronowanie swoich wielkich karier dostali szansę bycia chorążymi reprezentacji Polski. Nie zasłużyli, by robić to na stadionie bez kibiców, w kraju, który nie chce igrzysk olimpijskich.

Chcesz wiedzieć więcej? Pobierz upday z Google Play lub z App Store!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×