Z Tokio - Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
W ich namiocie aż kipiało ze złości. Po wysokiej porażce z Łotwą (14:21) na inaugurację turnieju olimpijskiego polscy koszykarze byli wściekli. Nie na rywali, nie na sędziów. Na siebie. Za popełnianie prostych błędów, które dawały punkty rywalom.
- Trzeba to omówić i szybko wyeliminować błędy - mówili Polacy. Nie mieli na to wiele czasu - kilka godzin później czekał ich arcyważny mecz z Japonią. Porażka nie przekreślałaby ich szans na awans do fazy pucharowej igrzysk, ale stawiałaby w trudnej sytuacji już po pierwszym dniu zmagań.
Na szczęście Hicks, Pawłowski, Rduch i Zamojski potrafili się odrodzić. I to trzykrotnie!
ZOBACZ WIDEO: To kluczowy aspekt podczas igrzysk w Tokio? "Nie będzie kontaktu z innymi ludźmi"
Pierwsza część meczu była znakomita. Biało-Czerwoni zaczęli od prowadzenia 4:0, na boisku szalał Hicks. Amerykanin z polskim paszportem grał na takim luzie, jakby był na ulicach rodzinnego Nashville i rywalizował z kolegami po szkole.
4:0, potem 7:7. 16:9 dla nas i nagle niewytłumaczalne 18:18, dogrywka. W niej Japończycy wyszli na prowadzenie, zawał był blisko, ale wtedy charakter pokazał Zamojski. W najważniejszym momencie lider zespołu trafił za dwa punkty i dał zwycięstwo (WIĘCEJ TUTAJ).
Bo choć Hicks zdobywa na ogół więcej punktów, za przywódcę uznaje się Zamojskiego. 34-latek zrezygnował z klasycznej koszykówki i gry w lidze tylko po to, żeby wystąpić na igrzyskach olimpijskich. W sobotni wieczór w Aomi Urban Sports Park odebrał nagrodę za wiarę w marzenia.
Zwycięstwo powinno dać Polakom niezbędny spokój, pierwszy krok do ćwierćfinału wykonali, pora na kolejne.
W niedzielę znów jednak czeka nas starcie ze światowym gigantem, czyli faworytami do złota, Serbami. Kilka godzin później rywalem będą Rosjanie (kadra Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego).