Tokio 2020. Japonia stanem umysłu. To kraj paradoksów

Nawet jeśli przeszedłeś niezliczoną liczbę kontroli, nie masz koronawirusa, a masz akredytację dziennikarską, wcale nie musisz dostać zgody na wstęp na olimpijskie areny w Tokio.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
miejsce kontroli na igrzyskach w Tokio Getty Images / Na zdjęciu: miejsce kontroli na igrzyskach w Tokio
Z Tokio - Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Choć nie uznają na ulicach śmietników, wszędzie jest niezwykle czysto. Choć szansa na znalezienie otyłego Japończyka jest mniejsza niż szanse Polski na wygranie klasyfikacji medalowej igrzysk, w sklepach spożywczych dominują fast-foody i gotowe jedzenie do odgrzania w plastikowych pojemnikach.

Plastik, chociaż Japończycy przekonują, że przywiązują ogromną wagę do ekologii. Owoce, warzywa, maślane bułki czy francuskie rogaliki.  Wszystko znajdziesz tylko w torebkach, oczywiście plastikowych.

Choć pracują po kilkanaście godzin na dobę, poziom zadowolenia z życia jest w Japonii najwyższy od kilkudziesięciu lat. To akurat widać na każdym kroku - szczerej uprzejmości w stosunku do klientów trudno nauczyć się specjalnie na igrzyska. Zatrzymanie się na chodniku i machanie do autobusu z zagranicznymi dziennikarzami? Standard.

ZOBACZ WIDEO: Polskie wioślarki w doskonałych humorach! "Może ktoś nam przemyci sake"

I choć na areny olimpijskich zmagań nie mogą wchodzić kibice, to wcale nie oznacza że my mamy tam łatwiejszy dostęp.

Dwa negatywne wyniki testów na koronawirusa w języku japońskim, szereg certyfikatów, do tego oczywiście aktualny paszport. Dwie włączone aplikacje w telefonie mające śledzić twój każdy ruch. Kolejne testy, zapoczątkowane już na lotnisku i konieczność zdawania codziennego raportu o swoim stanie zdrowia.
Nawet jeśli przebrniesz przez wszystkie podpunkty, nie możesz być pewny wejścia na obiekt. Ba, tego uczucia doznają i będą do końca igrzysk doznawać nieliczni.

Sama akredytacja dziennikarska i fakt, że nie jesteś zakażony koronawirusem, nie wystarczy. I to wtedy, gdy na igrzyskach dziać będą się najważniejsze wydarzenia, także dla Polaków.

Każdy, kto chce wejść na dane zawody, musi odpowiednio wcześniej zgłosić taką chęć w systemie bookingowym. I czekać na odpowiedź. Czasami kilka godzin, niekiedy kilka dni. I zdarzają się odmowy. W naszym przypadku akurat uznano, że nie będziemy potrzebni na zawodach skateboardingu czy strzelectwa, choć zainteresowanie z pewnością było mniejsze niż finały wioślarstwa, gdzie z dostaniem się nie było problemów.

Brakuje logiki, jakby wszystko odbywało się na zasadach losowania. Ty możesz, ty nie.

To dopiero początek, prawdziwe schody rozpoczynają się przy decydujących rozstrzygnięciach w najbardziej popularnych dyscyplinach, jak pływanie, tenis czy lekkoatletyka. Tutaj liczba chętnych jest największa, przez co zdecydowano o wpuszczeniu na nie... tylko wybranych.

Każdy kraj otrzymuje tylko kilka wejściówek (nie obejmuje to pracowników stacji transmitującej igrzyska), choć bywają kraje które przysłały do Tokio po kilkudziesięciu dziennikarzy prasowych czy internetowych. Dlatego zawsze zadowolonych jest i będzie mniej. Reszcie zostaje obraz telewizyjny.

Ale żeby być uczciwym, zdarza się że organizatorzy idą na rękę dziennikarzom. W tym Polakom, którzy dostali zgodę na wejście na mecz Igi Świątek i Łukasza Kubota w mikście, choć pierwotnie znów miało się odbyć losowanie.

Jak jednak jest możliwe, że na mieszczącym 68 tysięcy miejsc Stadionie Narodowym w Tokio nie zmieściłoby się kilkuset dziennikarzy?

Apel Dariusza Szpakowskiego podczas igrzysk. Czytaj więcej--->>>

Polska medalistka uratowała życie samobójcy! Czytaj więcej--->>>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×