Z Tokio - Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
Fantastycznie ułożył się dla polskich kibiców finał rzutu młotem kobiet na igrzyskach w Tokio. Bezapelacyjnie zwyciężczynią została Anita Włodarczyk, która po raz trzeci z rzędu zdobyła złoty medal. Pozytywną niespodzianką było trzecie miejsce Malwiny Kopron.
A mogło być jeszcze lepiej, bo ta ostatnia długo zajmowała pozycję wiceliderki. Dopiero w ostatniej próbie przerzuciła ją Chinka Zheng Wang, osiągając aż 77,03 m. Kopron zakończyła na odległości 75,49 m.
- Moja rodzina i przyjaciele chyba bardziej wierzyli w ten medal niż ja - zaskoczyła po wszystkim nasza młoda młociarka, która nie była do końca pewna swojej formy na igrzyskach. Okazało się jednak, że trafiła z nią w najważniejszym momencie sezonu.
ZOBACZ WIDEO: Tokio 2020. "Anita mogła już nie trenować". Wszystko ułożyło się idealnie dla polskiej mistrzyni
Po swojej ostatniej próbie kamery pokazały duży grymas na twarzy Polki, jakby była podłamana faktem spadku na trzecią pozycję.
- Przez chwilę było mi ciężko. Miałam już w sobie takie emocje, że nie wiem, co bym musiała zrobić, żeby rzucić jeszcze dalej od niej. Ale muszę przyznać, że jeszcze nie czuję się medalistką olimpijską. Muszę ochłonąć - oceniła.
Kopron nie ukrywała też swojego podziwu dla Włodarczyk, która jako pierwsza kobieta w historii igrzysk zdobyła trzy złote medale olimpijskie z rzędu.
- Ja od początku czułam, że zdąży z formą na Tokio i że zdobędzie tutaj złoto. To prawdziwa królowa rzutu młotem, wiem że mnie nazwali raz księżniczką. Jestem od niej młodsza, pasuje mi to. Wiem, że mogę rzucać znacznie dalej, choć nie wiem co miałabym zrobić, żeby osiągać takie rekordy jak Anita - podsumowała 26-latka.
W środę odbędzie się finał rzutu młotem mężczyzn, a o medale powalczą Paweł Fajdek i Wojciech Nowicki.