14 lat był na dnie. "Mrocznej przeszłości sporo zawdzięczam"

Najpierw narkotyki, alkohol i więzienie. Potem walka o siebie, aż w końcu Jerzy Górski stał się symbolem walki ze słabościami. Do tego stopnia, że nakręcono o nim film fabularny.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Jerzy Górski Materiały prasowe / Na zdjęciu: Jerzy Górski
Jego mroczna historia rozpoczęła się w 1969 roku. Miał wtedy 15 lat i sięgnął po narkotyki. Uzależniony był 14 lat, z koszmaru wydobył się dzięki Monarowi. Ratunkiem okazał się sport.

Górski musiał coś dla siebie znaleźć, czymś się zająć, zagłuszyć "zły głód". Poszedł w sport. Zaczął od pływania, potem dokładał kolejne dyscypliny. W końcu triathlon. Po zaledwie sześciu latach wygrywa prestiżowe zawody Double Ironman w USA (7,6 km pływania, 360 km jazdy na rowerze i 84 km biegu). W kolejnych latach kończy również morderczy bieg na 100 mil - The Western States 100-Mile Endurance Run w Kalifornii oraz trzydniowe zawody Ultraman na Hawajach. Udowadnia, że niemożliwe nie istnieje.

Na podstawie jego życia kilka lat temu nakręcono film "Najlepszy. Gdy słabość staje się siłą". On sam został legendą i jednym z symboli polskiego triathlonu.

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Często wraca pan do najgorszego okresu w życiu?

Jerzy Górski (legenda polskiego triathlonu): Dziś już praktycznie o tym nie myślę, a tym bardziej nie żałuję tego wszystkiego. Rozpamiętywanie byłoby bez sensu. Przeszedłem długą drogę, a to wszystko, co mam, zdobyłem dzięki pokonaniu swoich słabości. Gdybym nie upadł, dziś nie byłbym tym samym człowiekiem. Mrocznej przeszłości sporo zawdzięczam. Przez 14 lat straciłem kontrolę nad swoim życiem, ale potrafiłem się z tego wydostać. Cieszę się życiem i jestem z siebie dumny.

ZOBACZ WIDEO: Niezwykłe wideo z księżną Kate na Wimbledonie. To trzeba zobaczyć

Ma pan jeszcze jakieś marzenia?

Wiele. Ale najczęściej takie, bym nie czuł bólu, jak będę umierał. Mam 69 lat, przeszedłem 27 kardiowersji i pięć ablacji serca. Biorę sporo leków, cierpię na różne dolegliwości. Gdy wstaję rano, boli mnie praktycznie każda część ciała. Najlepszym lekarstwem wciąż jest sport. Dzisiaj nie ćwiczę, by bić rekordy, ale żeby być sprawniejszym i lepiej się czuć. Jestem ciągle w ruchu i ciągle uczę się nowych rzeczy.

10 lat temu usłyszał pan od lekarza, że z powodu problemów z sercem nie powinien już startować w zawodach.

To był szok. Od razu zacząłem szukać jakiegoś wyjścia z sytuacji. Rozwiązanie podsunął lekarz. Poradził, by spróbować czegoś wolniejszego. Już kilka minut po opuszczeniu gabinetu, uprawiałem na szpitalnym korytarzu slow jogging. Po prostu chwyciłem wieszak na kroplówkę i dreptałem w wolnym tempie. Ludzie dziwnie na mnie patrzyli, a ja byłem po prostu szczęśliwy. Cierpię na arytmię i migotanie przedsionków, ale znalazłem rozwiązanie.

Domyślam się, że nie było łatwo się przestawić. W końcu był pan wyczynowcem.

Nie było łatwo. Gdy truchtałem, a ktoś mnie mijał, automatycznie przyspieszałem i próbowałem przekonać się, czy lekarz miał rację. Aż skończyło się dwoma wizytami w szpitalu i poważnymi zabiegami. Dlatego zmieniłem myślenie i już nie przegrywam z własnymi ambicjami. Zakochałem się w animal flow, czyli rodzaju treningu fitness, podczas którego naśladuje się ruchy różnych gatunków zwierząt. Ćwiczę codziennie, chodzę na basen, ale już z nikim się nie ścigam.

Zwolnił pan tempo życia?

Ciągle wyznaczam sobie cele i pod tym względem nigdy nie zamierzam się zatrzymać. Prowadzę firmę, która zajmuje się organizacją imprez sportowych. Popularyzuję sport, pomagam rodzicom spędzać aktywnie czas z dzieciakami. To moja praca, ale także największa pasja. Ciągle się uczę, a niedawno zostałem honorowym studentem Wyższej Szkoły Sportu we Wrocławiu i regularnie chodzę na zajęcia z młodymi ludźmi. Robię to dla siebie, bo zawsze chciałem więcej. Ktoś może powiedzieć, że jeden nałóg zamieniłem kolejnym. Czy w ciągłym dążeniu do postępu może być coś niebezpiecznego?

Nie, o ile nie zachwieje się równowagi i nie zacznie w życiu gonić tylko za tym. Panu się udało?

Zachowanie równowagi to chyba najtrudniejsze wyzwanie w życiu. Mam jednak wrażenie, że sport bardzo w tym pomaga, bo nakręca nas pozytywnie do działania. Mamy nie tylko więcej sił, ale także więcej chęci i pomysłów.
Choć Jerzy Górski ma dziś 69 lat, to nie brakuje mu werwy i ochoty do działania. Wciąż prowadzi firmę, która zajmuje się organizacją imprez sportowych Choć Jerzy Górski ma dziś 69 lat, to nie brakuje mu werwy i ochoty do działania. Wciąż prowadzi firmę, która zajmuje się organizacją imprez sportowych
Co pan czuje, gdy po tak długiej przerwie odwiedza ośrodki Monaru? 

To dla mnie daleki świat, o którym praktycznie już zapomniałem. Nie znam życia ludzi, którzy tam przebywają, a z mrocznego okresu mojego życia naprawdę zostało mi bardzo mało w pamięci. Ostatnio odwiedziłem jeden z ośrodków w 23. rocznicę jego założenia i próbowałem sobie przypomnieć, co mi pomogło. Wciąż pamiętam moją motywację i chęci do działania. Ja naprawdę trafiłem do Monaru, bo chciałem z tym skończyć. W kilka miesięcy nauczyłem się tańczyć, pływać, zrobiłem kurs operatora maszyn ciężkich. To był mój kapitał, dzięki któremu mogłem rozpocząć nowe życie.

Wyjątkowo łatwo przychodzi panu mówienie o nałogach czy kryminalnej przeszłości. Nigdy nie czuł pan wstydu?

Faktycznie coś w tym jest, bo moja rodzina nie rozumie, dlaczego jestem w tych sprawach taki otwarty. Nigdy się nie wybielałem i zawsze powtarzałem, że mam dwa bagaże doświadczeń. Dzielę się tym, bo wiem, że swoim przykładem mogę pomóc innym ludziom, którzy wciąż szukają swojej drogi w życiu. Spotkania z osobami uzależnionymi czy osadzonymi w więzieniach to jednak tylko niewielki dodatek do mojego życia.

Jakie pytania słyszy pan najczęściej podczas takich spotkań?

Mam wrażenie, że wychowawcy często oczekują, bym opowiedział, jak złe są narkotyki. Ja jednak nigdy tego nie robię i skupiam się na tym, by uświadomić ludziom potrzebę szukania własnej drogi. Zagrożenia czyhają wszędzie, a najbardziej podatni są ludzie, którzy nie mają w życiu nic swojego. Nie chodzi o majątek, ale o pasje, system wartości, przyjaciół. Rodzice często chcą dobrze dla swojego dziecka i wmuszają mu różne rzeczy, ale to nie jest jego życie. Gdy ktoś w życiu ma solidne podstawy, to nawet jeśli się wywróci, szybciej wstanie. Nie lubię zwykłych pogadanek, a przed wizytą w szkołach zawsze stawiam jeden warunek.

Jaki?

Zgadzam się opowiedzieć o swoim życiu, ale na koniec spotkania wszyscy uczestnicy muszą wziąć udział w teście Coopera, czyli nieprzerwanym biegu przez 12 minut. To ma być czas dla każdego uczestnika, by wreszcie zrobił coś dla siebie. Nie chodzi o osiągnięcie wyniku, ale poczucie wolności i przejęcie kontroli nad własnym życiem. Młodzież jest bardzo fajna, ale niestety bardzo często dorośli im nie pomagają. Czasem wystarczy po prostu przy nich być. Często pytam ich, co robią poza szkołą, jakie mają zajęcia. To dużo mówi o każdym z nich.
Choć dziś Jerzy Górski - ze względu na problemy z sercem - nie może rywalizować z innymi, to sport wciąż uprawia Choć dziś Jerzy Górski - ze względu na problemy z sercem - nie może rywalizować z innymi, to sport wciąż uprawia
Nigdy nie miał pan obawy, że skłonności do nałogów przekaże w genach swojej córce? 

Bałem się. Starałem się dać dobry przykład swoim życiem, bo dzieci zwykle kopiują zachowania swoich rodziców. Byłem przy niej i pomagałem w realizacji celów. Dałem wolność, a jednocześnie cały czas podpowiadałem i ostrzegałem. Dziś to dla mnie kolejny powód do szczęścia.

Często spotyka się pan z rodzicami, których dzieci są uzależnione od narkotyków? 

To zawsze bardzo trudne i emocjonalne sprawy. W kilku takich przypadkach udało mi się pomóc, ale zwykle odsyłam do specjalistów, bo to oni mają lekarstwa i najskuteczniejsze sposoby.

O ile w przypadku uzależnionych sport może okazać się ratunkiem, to w przypadku więźniów chyba trzeba szukać innych rozwiązań.

I tu pana zdziwię. Regularnie odwiedzam więzienie w Rawiczu, gdzie od lat funkcjonuje coś na kształt klubu biegacza. Dziedziniec ma 210 metrów, więc sto okrążeń to półmaraton, a dwieście to maraton. Nie tak dawno pojechałem tam z profesjonalnym sprzętem, a uczestników zmagań wyposażyłem w chipy do pomiaru czasu, numery startowe, na trasie były punkty odżywiania. Wszystko jak na prawdziwych zawodach. W szczytowym momencie w wydarzeniu brało udział sto osób.

Wierzy pan, że takie coś faktycznie może pomóc?

Nie muszę w to wierzyć, ja to po prostu wiem. Pokazuje to nie tylko mój przykład, ale także mnóstwa innych osób, które do dziś piszą do mnie listy i dziękują za to, że pchnąłem ich do działania. Nawet wychowawcy w więzieniu przyznają, że osoby, które zaczęły biegać, mają większą motywację do zmiany. Odzyskują poczucie własnej wartości, czują chociaż namiastkę wolności. Szkoda, że takie programy nie są prowadzone na szerszą skalę.

Jest pan jedną z nielicznych osób w tym kraju, o których nakręcono hitowy film. Jak radził pan sobie ze zwiększoną popularnością po emisji "Najlepszy. Gdy słabość staje się siłą"?

Wciąż nie wiem, jak powinienem się zachować, gdy na ulicy zaczepiają mnie ludzie. Autografy to nie mój świat i nigdy tego nie pragnąłem. Zresztą nigdy nie wierzyłem, że powstanie o mnie książka i film. Od wielu lat zgłaszali się ludzie, którzy deklarowali chęć opowiedzenia mojego życia. Zawsze machałem na to ręką, bo byłem przekonany, że nic z tego nie wyjdzie. Choć film okazał się sukcesem, to nie zarobiłem na nim wielkich pieniędzy.

One nigdy nie były dla mnie priorytetem. Zresztą podobnie w sporcie, zawsze od celu ważniejsza była dla mnie sama droga. Zmienianie swojego życia poprzez codzienne treningi, a nie błyszczenie najlepszymi wynikami.

Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Lekarze dali jej jeden procent szans
Przez lata ta konkurencja kojarzyła się z dopingiem

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×