Sprawą Karasia żyła Polska. I taki finał? "To nie jest porażka systemu"

Od dopingowej wpadki ultratriathlonisty Roberta Karasia mija siedem miesięcy. Już wiadomo, że zawodnik nie otrzyma kary polegającej na czasowym wykluczeniu ze startów w zawodach. Jedyną konsekwencją pozytywnej próbki jest anulowanie rekordu świata.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Robert Karaś Instagram / www.instagram.com/robert_karas_teamkaras / Na zdjęciu: Robert Karaś
Sytuacja wydaje się absurdalna: bo gdyby badanie przeprowadzono podczas zawodów organizowanych przez federację podlegającą światowemu kodeksowi antydopingowemu, to zawodnik byłby już zapewne zdyskwalifikowany. A groziłyby mu nawet cztery lata wykluczenia ze startów.

Przypomnijmy, że badanie antydopingowe przeprowadzone tuż po Brasil Ultra Tri wykazało, że w organizmie Roberta Karasia znajdowała się zabroniona substancja - drostanolon, która często stosowana jest przez kulturystów do poprawy sylwetki.

Zawodnik pokonał morderczy dystans 10-krotnego Ironmana (38 km pływania, 1800 km jazdy na rowerze i 422 km biegania) w 164 godziny, 14 minut i 2 sekund, bijąc wcześniejszy rekord o 18 godzin.

O pozytywnym wyniku badania antydopingowego poinformował sam zawodnik, który tłumaczył, że substancję musiał przyjąć nieświadomie podczas styczniowego leczenia złamania ręki, żeber oraz stopy.

Karaś nie musi się jednak obawiać zbyt surowych kar czy interwencji POLADA. Organizatorzy zawodów Brasil Ultra Tri na dystansie 10-krotnego Ironmana (38 km pływania, 1800 km jazdy na rowerze i 422 km biegania) doskonale zdają sobie sprawę, że mogliby nawet bezkarnie ignorować kolejne zapytania ze strony polskiej agencji antydopingowej. Z oficjalnymi przepisami antydopingowymi wiąże ich bowiem tylko to, że... zadeklarowali ich stosowanie.

- To jest tak naprawdę prywatne przedsięwzięcie, a my mielibyśmy prawo mocniej ingerować w postępowanie dyscyplinarne, gdyby złapany na dopingu zawodnik posiadał licencję międzynarodowej unii triathlonowej lub zawody organizowałby sygnatariusz światowego kodeksu antydopingowego. W tym przypadku tak nie było. Zawodnik ma oficjalnie status amatora i nie podlega pod nasze przepisy - komentuje sprawę dyrektor POLADA Michał Rynkowski.

ZOBACZ WIDEO Mocne zakończenie tegorocznego cyklu IRONMAN. Walczono o kwalifikacje na MŚ

Nie ma się więc co dziwić, że Robert Karaś jak gdyby nigdy nic przygotowuje się obecnie w Dubaju do kolejnego sezonu triathlonowego. Jego rekord z Brazylii został wykreślony, a w wynikach brazylijskich zawodów przy jego nazwisku widnieje dyskwalifikacja.

To zaskakująco łagodne potraktowanie, jak na jedną z najgłośniejszych wpadek dopingowych minionego roku w Polsce. Nie brakuje opinii, że zawodnik zagrał wszystkim na nosie. Zresztą on sam zdaje się utwierdzać wszystkich w tym przekonaniu, deklarując, że cieszy się, że jego rekord został unieważniony.

- Powiem wam, że z perspektywy czasu nawet się cieszę, bo normalnie bym tego nie powtarzał, a tak mam okazję zrobić to kilka dobrych godzin szybciej. Nie mogę się doczekać - przekazał niedawno Karaś za pośrednictwem Instagrama.

Co ciekawe, w teorii władze IUTA, czyli federacji organizującej zawody w Brazylii na dystansie 10-krotnego Ironmana, mogłyby nałożyć na Karasia dwu-, a nawet czteroletnią dyskwalifikację, ale obowiązywałaby ona jedynie w zawodach... tej federacji. Zawodnik mimo dopingowej wpadki mógłby startować u innych organizatorów nawet kilka dni po ogłoszeniu wyników próbki A. Nawet gdyby został surowo potraktowany, to tak naprawdę uniknąłby konsekwencji.

Z podobnej furtki skorzystał zresztą niedawno Krzysztof Głowacki, który po wykryciu w swoim organizmie niedozwolonego środka - boldenonu - ogłosił zakończenie bokserskiej kariery i przeszedł do federacji KSW.

W przypadku Karasia przedstawiciele POLADA nie ustają w staraniach, by dowiedzieć się czegoś na temat procesu dyscyplinarnego. Po początkowej wymianie korespondencji z władzami IUTA dwie ostatnie wiadomości zostały jednak zignorowane.

My również próbowaliśmy dowiedzieć się, jak zakończyło się postępowanie antydopingowe, ale władze federacji nie odpowiedziały na nasze wiadomości, a odpowiedzialny za kwestie antydopingowe członek komitetu IUTA Beat Knechtle zasłonił się tajemnicą lekarską.

- Władze IUTA długo nam nie odpowiadały, ale ostatecznie poinformowali o wynikach próbki B, a potem o podjęciu decyzji o unieważnieniu wyniku. Oczywiście w takiej sytuacji ostateczny werdykt powinien zostać podany do publicznej wiadomości. A jeśli tak się nie dzieje, to nie wystawia to dobrej opinii samej federacji i stawia pod dużym znakiem zapytania profesjonalizm i rzetelność całego postępowania - dodaje Rynkowski.

Sprawą dopingowej wpadki Karasia przez kilka dni żyła cała Polska. Czy więc takie zakończenie tej sprawy można uznać za porażkę całego systemu antydopingowego?

- Trudno mówić o porażce systemu, gdy sytuacja zdarzyła się na zawodach, które są poza tym systemem. W sporcie zawodowym coś takiego nie miałoby prawa się zdarzyć. To w sposób oczywisty prowadzi do dyskusji o tym, czy nie warto byłoby jednak w przyszłości rozszerzyć kontroli antydopingowych także na sport amatorski i prywatne inicjatywy. To jednak wymagałoby olbrzymich nakładów finansowych i ludzkich, a na końcu i tak musielibyśmy się zastanowić, czy faktycznie rolą państwa jest pilnowanie czystości sportu amatorskiego - podsumowuje dyrektor POLADA.

Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Kochają się do szaleństwa, choć dzieli ich spora różnica wieku
Jubileusz zawodów IRONMAN Gdynia

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×