Co tydzień impreza, a na wyścigu pizza. "Pozwalam sobie, bo głowa w sporcie jest najważniejsza"

Robert Karaś, nowy mistrz świata w potrójnym ironmanie, jest sportowcem niezwykłym. Nie tylko ze względu na nadzwyczajną wytrzymałość, ale też na styl życia. Uwielbia pizzę i cotygodniowe imprezy. Włoską potrawę je nawet podczas wyścigu.

Dawid Borek
Dawid Borek
Na zdjęciu Robert Karaś Facebook / Robert Karaś / Na zdjęciu Robert Karaś
Polski triathlonista na mistrzostwach świata w potrójnym ironmanie wywalczył złoty medal. Trasę składającą się z pływania (11,4 km), jazdy na rowerze (540 km) i biegu (126,6 km - trzykrotny maraton) pokonał w czasie 30 godzin, 48 minut i 57 sekund, ustanawiając nowy rekord globu. Poprzedni był prawie o godzinę gorszy.

Nie byłoby sukcesu bez rygorystycznych treningów. - Nie ma w nim miejsca na "puste okienka". Nie można sobie odpuszczać żadnego treningu, bo nic by z tego nie wyszło w sporcie wytrzymałościowym. To nie jest MMA, że ktoś nieprzygotowany może trafić jednym ciosem i znokautować przeciwnika. Jeżeli ktoś nieprzygotowany stanie na starcie, to nie ukończy wyścigu. Systematyka jest najważniejsza. Rano zaczynam od pływania, potem jest rower i na koniec dnia bieg. Dwa razy w tygodniu jest symulacja wyścigu, kiedy ćwiczę też żywienie i tempo startowe. Dodatkowo dwa razy w tygodniu uzupełniam plan treningiem w siłowni. Trzy-cztery treningi dziennie, sześć dni w tygodniu, niedziela wolna - tłumaczy Robert Karaś w rozmowie ze sport.tvp.pl.

Jak widać, intensywne treningi pochłaniają zawodnikowi z Elbląga wiele godzin i sił. To jednak nie oznacza, że Karaś nie ma czasu na przyjemności. Wręcz przeciwnie. Bez nich być może nie dotarłby do miejsca, w którym obecnie się znajduje. - W każdą sobotę idę na imprezę. To jest mus. Jak jesteśmy w Hiszpanii, to nawet dwa razy w tygodniu. Jesteśmy normalnymi ludźmi, trzeba mieć balans. Bez tego jest się nieszczęśliwym i nie robi się wyników. Nie boję się tego powiedzieć - zdradza.

Imprezy nie są jedyną odskocznią Karasia od generującego ogromne obciążenia sportu wyczynowego. Mistrz świata pozwala sobie też na niezdrowe jedzenie. Co jednak najważniejsze - robi to z głową. - Od roku wspiera mnie catering dietetyczny i połowę zapotrzebowania - 3000 kalorii - stanowi bardzo zdrowa, zbilansowana dieta. Wcześniej miałem z tym problemy, przyjmowałem śmieciowe jedzenie. A teraz staram się to łączyć, zachowywać balans. Jem 3000 kalorii z "pudełek", a pozostałe 3000 stanowi to, na co mam ochotę: pizza, słodycze, fast foody. Pozwalam sobie, bo głowa w sporcie jest najważniejsza. Potrzebuję tego i to robię - komentuje.

Najbardziej niewyobrażalne dla kibiców nie są jednak imprezy czy spożywanie na co dzień niezdrowego jedzenia. Karaś, podczas potrójnego ironmana w niemieckim Lensahn, gdy miał dość żeli i zblendowanych potraw, zażyczył sobie... pizzy. I nie omieszkał spożyć jej podczas wyścigu.

- Po 400. kilometrze zatrzymałem się, bo było po 21 i musiałem założyć lampki. Jak się zatrzymałem, adrenalina trochę zeszła i poczułem, że jestem bardziej głodny, a nie mam już ochoty na te papki. Powiedziałem: zamówcie mi pizzę. Co pętlę, trzy razy, trener podawał mi kubeczek ze "zwiniętym" kawałkiem pizzy i jadłem na rowerze, w aerodynamicznej pozycji, wsuwając go pod szybkę kasku. Potrzebowałem, żeby coś pogryźć. Popiłem rozcieńczonym z wodą Red Bullem i colą, i było super. Głowa od razu się lepiej poczuła - mówi Karaś.

ZOBACZ WIDEO Niesamowita historia Bukowieckiego. "Byłem przekonany, że w tym finale nie wystąpię"
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×