Daj Boże medal - rozmowa z Romanem Bondarukiem, trenerem kadry biathlonistów

 / Znicz
/ Znicz

Reprezentacja biathlonistów już leci do Vancouver. Przed odlotem trener Tomasza Sikory i Łukasza Szczurka zgodził się porozmawiać z portalem SportoweFakty.pl. Szkoleniowiec nie obiecuje medalu, ale twierdzi, że forma Sikory wciąż rośnie. Roman Bondaruk nie kryje zaskoczenia dyspozycją Austriaków i nie wierzy, że to sprawa samego treningu. Trener opowiada też o 200 dniach przygotowań Ole Einara Bjoerndalena i planach startu Sikory w Pucharze Świata… biegaczy.

Wojciech Potocki: Za kilkanaście godzin razem że swoimi zawodnikami będzie pan już w drodze do Vancouver. Z jakimi nadziejami tak lecicie?

Roman Bondaruk: Już kilka razy mówiłem pana kolegom, że to bardzo trudna sprawa. Tomek jest zdrowy, jego forma rośnie, więc jestem optymistą. Nie powiem jednak, że będzie medal. Ma być miejsce w czołówce, w dziesiątce.

Prezes Waśkiewicz mówi, że Tomek najlepsze wyniki osiąga, kiedy przed startem narzeka trochę na zdrowie. Teraz jest inaczej, Sikora mówi, że wszystko jest OK.

- Tak było dwa lata temu. Kiedy przed startem pytałem go jak się czuje, był nie w sosie i narzekał. Potem jednak pobiegł świetnie i wygrał. Teraz rzeczywiście jest zdrowy i uśmiechnięty. Może będzie jeszcze lepiej?

Na początku sezonu Tomek miał kłopoty na strzelnicy. Jak to wygląda teraz?

- Trudno ocenić, ale w ostatnim starcie w Anterselvie, w sprincie miał dwa zera, wcześniej też tylko raz spudłował. Mnie się wydaje, że Tomek będzie strzelał właśnie na zero (śmiech).

Strzelnica w Whistler nie sprzyja celnym strzałom.

- To prawda jest całkiem odsłonięta. Nie ma żadnego lasu, płotu, czy muru, jak choćby w Anterselvie. Trenowaliśmy tam latem żeby się przyzwyczaić. Najważniejsze, by kierunek wiatru się nie zmieniał. Jeśli po przestrzelaniu broni watr się zmieni to zawodnik, który ma już ustawiony sprzęt może mieć duże kłopoty. Potrzebne są korekty, a to nie jest w takim stresie łatwe do zrobienia. Zaczynają się wtedy pudła.

Tomek mówi, że trasa biegu nie ma znaczenia. Jak pan myśli, czy pętla w Whistler pasuje mu?

- On tak mówi? No, można powiedzieć, że dobremu zawodnikowi każda trasa odpowiada. Powiem jednak szczerze, że akurat ta, Tomkowi za bardzo nie pasuje. Pracowaliśmy jednak cały rok, jeździliśmy specjalnie do Vancouver żeby na tych trasach trenować. Nie ma tam ostrych podbiegów, zakrętów czy stromych zjazdów. W porównaniu do Oberhofu czy Anlerselvy, w Whistler trasa jest po prostu płaska.

Na igrzyska jedzie również młody Łukasz Szczurek. Czy to będzie następca Sikory?

- Kiedy wracaliśmy kilka dni temu z Włoch, nikt nie wiedział o tej nominacji. Jesteśmy zaskoczeni, a Łukasz oczywiście bardzo szczęśliwy. Występ na igrzyskach był jego marzeniem. Czy zastąpi kiedyś Tomka? Trudno powiedzieć. Tacy mistrzowie jak Bjerndalen, Hanevold, czy Tomek zdarzają się raz na 20 lat. Tomek w wieku Łukasza miał medal mistrzostw świata juniorów. A szczurek nie wchodził nawet do trzydziestki. Owszem, miał medal, ale juniorów młodszych, a to ogromna różnica. Kiedy pierwszy raz był rezerwowym w sztafecie, zaskoczony, zobaczył mężczyzn, którzy mają dzieci w tego wieku. Wielki chłopy, a on chudziutki, waży 66 kilo (śmiech). Żeby powiedzieć czy będzie w czołówce światowej musimy poczekać. Minimum cztery lata.

W Vancouver nie wystartuje męska sztafeta, ale za to jadą dziewczyny.

- Tak i mają szanse na wysoka lokatę. W tym roku były w Pucharze Świata szóste. Jeśli będą bezbłędnie strzelać, bez doładowywania rezerwowych naboi, to moim zdaniem mogą nawet walczyć o medal. Faworytkami są jednak Rosjanki, Niemki, Szwedki, może Francuzki. Tu liczyć się będzie wyłącznie strzelanie. Kto wszystko trafi, ten będzie bardzo wysoko.

A jeśli chodzi o mężczyzn? Co będzie decydujące?

- Jeśli chcesz być w czołówce to musisz szybko biegać i świetnie strzelać. O miejscu decydują często sekundy. W ostatnim sprincie Pucharu Świata w trzech sekundach zmieściło się pięciu zawodników. Tomek był 11, ale do dziesiątki brakowało mu 0,3 sekundy.

Śledzicie przygotowania rywali Tomka?

- Tak, byłem zaskoczony, że Norwegowie odpuścili Puchar Świata, a Bjoerndalen nie startował w Anterselvie. Niektórzy wtedy mówili, że on już trenują w Kanadzie. Spotkałem jednak ich głównego trenera i okazało się, że tam są jedynie Hanevold z Osem. Inni trenują pojedynczo w Norwegii, we Włoszech i dopiero później zbierają się razem. Pamiętam, że przed Turynem Bjoerndalen też przygotowywał się indywidualnie i… przegrywał w każdym starcie. A po Turynie i przed był nie do pokonania…

Podobno Bjoerndalen co roku wprowadza zmiany w swoich przygotowaniach.

- Nie wydaje mi się. Trenowaliśmy przecież razem z nim we Włoszech. Przez ostatnie sześć czy siedem lat trenuje tak samo. On ma bardzo niski poziom hemoglobiny we krwi. Żeby utrzymać w sezonie odpowiedni poziom i nie przyjmować żadnych takich środków jak EPO, trenuje wysoko w górach. Zmienił nawet miejsce zamieszkania i kupił dom na wysokości 1400 metrów, a krótkie tygodniowe treningi planuje na poziomie 3 tys. metrów, nawet 3.200. Potem jedzie na tydzień do Turynu i znów wraca w wysokie góry. Taki trening trwa ponad 200 dni w roku. Gdybym ja zaplanował coś podobnego naszym zawodnikom, to chyba by mnie po dwóch miesiącach wykończyli (śmiech).

Jak spędzą nasi zawodnicy najbliższe dwa tygodnie w Kanadzie? Ma pan jakiś szczególny plan?

- Tak. Pierwsze czerty dni będziemy mieszkać parę kilometrów od wioski olimpijskiej, a treningi będziemy mieli tylko biegowe. W parku narodowym przygotowano dwudziestokilometrową trasę. Niestety do piątego lutego będzie zamknięta strzelnica i dopiero kiedy przeniesiemy się do wioski zaczniemy trening kompleksowy. Głównie jednak będzie chodziło o aklimatyzację. Latem, kiedy byliśmy tam na obozie, zrobiliśmy badania i sprawdziany, które pokazały, że najlepszą formę nasi osiągają po 12, 14 dniach aklimatyzacji.

Będą jakieś starty kontrolne na miejscu?

Oczywiście. Planowaliśmy nawet, że Tomek Sikora wystartuje na 15 kilometrów w Pucharze Świata biegaczy. Zmieniliśmy jednak ten plan, bo start byłby w Canmore, a to wiąże się z męczącymi przelotami tam i z powrotem. Na sześć dni przed pierwszym startem takie podróże mogłyby Tomkowi zaszkodzić. Na miejscu będzie jednak kila ekip. Szóstego przyjeżdżają Niemcy, będą Ukraińcy, Rosjanie i na pewno zrobimy sprawdziany wspólnie z innymi reprezentacjami.

Może się tak zdarzyć, że niektórzy przestraszą się kontroli antydopingowej i wycofają się w ostatniej chwili? Czy w ogóle mówi się coś o sprawach dopingu wśród zawodników?

- Tomek był już w tym roku pięć razy kontrolowany. Ukraińców, Szwedów, Niemców kontrolują na prawie na każdym Pucharze Świata. Nie wiem jak z Austriakami. Dla nas, trenerów, ich forma jest ogromnym zaskoczeniem. Inni, nawet Norwegowie, mają słabsze starty, czasami trochę zwalniają. Austriacy nie! Startują wszędzie, nic nie odpuszczają i wciąż są w doskonałej formie. To nie możliwe, by przez cały czas startować w takiej dyspozycji i takim rytmie.

A co mówią inni trenerzy?

- To samo co ja. Wszyscy są ogromnie zaskoczeni. Nikt nie wie jak i dlaczego Austriacy są nagle tak dobrzy. Wyskoczył z formą Landertinger, nawet Mesotisch, który ma już trzydzieści osiem lat biega jak nigdy w karierze. Wiemy jednak, że WADA sprawdza wszystkich i jest niezależna. Nie złapali żadnego Austriaka, więc trzeba uznać, że wszystko jest w porządku.

Tomek Sikora nie był dziś rozmowny. Nie udzielał wywiadów, szybko "uciekł". To do niego niepodobne.

- O to najlepiej zapytać Tomka. Ja z nim na ten temat nie rozmawiam. Wydaje mi się, że chce się już skoncentrować na startach. To być może jest jego ostatni olimpijski występ i chciałby zaprezentować wysoki poziom. Woli nie wdawać się teraz w dywagacje na temat jego formy, samopoczucia, medali. On nie w ogóle nie lubi o tym rozmawiać. Taki już jest.

A może jest zdenerwowany swoją formę?

- Wkurzony to on był po pierwszym starcie w Pucharze Świata. Wtedy były nerwy (śmiech). Teraz, kiedy przeanalizowaliśmy wszystko i zaczął osiągać lepsze wyniki, jego charakter się zmienił. Przynajmniej normalnie śpi (śmiech). Wcześniej, schodził na śniadanie i mówił, że się nie wyspał, bo myślał o tym czy narty będą dobrze przygotowanie, czy znowu nie strzeli dwóch pudeł(śmiech). Teraz na szczęście to minęło. Jeśli zawodnik biegnie i zastanawia się czy strzeli zero, czy spudłuje, to sto procent że nie trafi w tarczę. On musi myśleć tylko o tym, żeby wykonać wszystko dobrze technicznie. Przybiegł na strzelnicę, popatrzył jak wieje, zrobił korektę, strzelił z swoim rytmie i jest… zero. Proste (śmiech). Jak jednak biegnie cztery kilometry i myśli - "muszę zrobić zero", "muszę zrobić zero", to będzie murowane pudło, albo dwa.

Igrzyska w Vancouver się skończą. Myśli pan, że jest szansa, aby Sikora wystartował na kolejnych, w Soczi?

- Wszystko zależy od najbliższych startów. Daj Boże żeby zdobył medal. Wtedy - tak myślę - jeszcze potrenuje i będzie startował dalej. Potrafię sobie taki scenariusz wyobrazić.

Komentarze (0)