Jeszcze kilka tygodni temu w ogóle nie znały akwenu olimpijskiego. Do tego zapowiadały, że o medal będzie znacznie trudniej niż w Londynie. Wówczas były trzy mocne osady, a teraz wyliczały siedem, może nawet osiem. Tak się jednak złożyło, że to Biało-Czerwone okazały się najlepsze na świecie i zostały mistrzyniami olimpijskimi.
Nie byłoby tego sukcesu, gdyby nie decyzje sprzed wielu lat. Młoda Magdalena Fularczyk próbowała się wymigać od tej dyscypliny. Na treningi usilnie (i całe szczęście skutecznie) namawiała ją Justyna Małkowska, była wioślarka, która dostrzegła w zawodniczce spore możliwości, ale nasza reprezentantka obawiała się, że... będzie wyglądać jak kulturystka. Za to Natalia Madaj od małego paliła się do sportu, a wiosła - nieskutecznie - starała się wybić jej z głowy mama.
ZOBACZ WIDEO Rio 2016: Złoty medal dwójki podwójnej kobiet! (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Obie panie trafiły na siebie już dawno temu. W 2008 roku zdobyły trzy medale młodzieżowych i akademickich mistrzostw świata oraz mistrzostw Europy. Sezon byłby niezwykle udany, gdyby nie fakt, że Polki nie zdołały zakwalifikować się na igrzyska. Do wyjazdu do Pekinu zabrakło im zaledwie 2,31 sekundy (zajęły trzecie miejsce, a bilet otrzymywały dwie osady). Zawód był tym większy, że kwalifikacje odbywały się w Poznaniu.
To wtedy Fularczyk-Kozłowska i Madaj się rozstały. Przez kilka lat startowały w innych składach. Większe sukcesy odnosiła pierwsza z wymienionych, która na igrzyskach w Londynie wywalczyła brąz razem z Julią Michalską. Ale potem wszystko się rozsypało. Michalska zaszła w ciążę, a powrót po przerwie macierzyńskiej był nieudany, więc zakończyła karierę.
Wówczas świeżo upieczone mistrzynie olimpijskie ponownie trafiły na siebie. Najpierw razem pływały w czwórce, a po pewnym czasie przesiadły się do dwójki podwójnej. Jak teraz przyznają, musiały po prostu do siebie dojrzeć. Teraz uzupełniają i rozumieją się doskonale.
ZOBACZ WIDEO "Halo, tu Rio": łyżka dziegciu w beczce miodu (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Dowód? Wystarczy, że jedna z nich w czasie wyścigu powie "żuraw". To oczywiście hasło, które nam niewiele mówi, a dla naszych reprezentantek oznacza, że trzeba przyspieszyć, bo do mety pozostało 750 metrów. W końcu złoto rodzi się nie tylko z ogromnego wysiłku, lecz w równie wielkim stopniu z perfekcji.
Ale też bólu. Tego po drodze nie brakowało. W ubiegłym roku Biało-Czerwonym zabrakło mniej niż sekundy do zdobycia medalu na mistrzostwach świata (były czwarte). Na dodatek w poprzednim, ale również obecnym, sezonie problemy z kręgosłupem miała Fularczyk-Kozłowska. Zdołała je jednak przezwyciężyć. Polki wróciły w wielkim stylu i w Rio pokazały klasę.