Protest w MotoGP. Grand Prix Austrii pod znakiem zapytania

Rozegranie niedzielnego wyścigu o Grand Prix Austrii na torze Red Bull Ring stanęło pod znakiem zapytania. Motocykliści z MotoGP uważają, że w deszczowych warunkach obiekt jest zbyt niebezpieczny i nie zamierzają się na nim ścigać.

Red Bull Ring powrócił do kalendarza motocyklowych mistrzostw świata w 2016 roku. Jednak już wtedy podkreślano, że obiekt jest zbyt niebezpieczny dla motocyklistów. Zresztą właśnie z tego powodu przestano na nim rozgrywać wyścigi MotoGP przed laty, gdy tor nazywał się jeszcze A1 Ring. Ogromne wsparcie jednego ze sponsorów i przebudowanie niektórych sektorów sprawiło, że Austria z powrotem zaczęła gościć najlepszych motocyklistów świata.

Obawy o bezpieczeństwo powróciły po piątkowych treningach. Część z nich odbywała się w deszczu. W tak trudnych warunkach, szczególnie w pierwszym zakręcie, dochodziło do wielu groźnych sytuacji. W przypadku Danny'ego Kenta z Moto2 skończyło się to kontuzją kręgosłupa. Brytyjczyk ma pęknięty jeden z kręgów szyjnych.

Problem poruszono podczas piątkowego spotkania Komisji Bezpieczeństwa. Podkreślono, że w niektórych miejscach toru jest zbyt wiele gumy, nagromadzonej przez rywalizujące na Red Bull Ringu samochody Formuły 1 i innych kategorii. Dlatego też do późnych godzin nocnych pracowano nad oczyszczeniem asfaltu z resztek opon. Poprawiło to nieco sytuację podczas sobotnich treningów i kwalifikacji.

Podczas sobotnich spotkań z dziennikarzami część zawodników zapowiedziała jednak, że nie ma zamiaru wystartować w wyścigu, jeśli ten odbędzie się w deszczowych warunkach. Przeciwni rozgrywaniu Grand Prix Austrii są m. in. Aleix Espargaro, Danilo Petrucci oraz Jonas Folger. Wspomniana trójka uznała Red Bull Ring za najniebezpieczniejszy tor w kalendarzu mistrzostw świata. Ich zdaniem, w niektórych zakrętach bandy są zbyt blisko toru. W tej sytuacji zawodnik może nie wytracić prędkości przed trafieniem w nią.

ZOBACZ WIDEO Sport w życiu dziecka. "Najważniejsza jest pasja"

Espargaro potwierdził swoje zdanie również na Twitterze. - Można się z tego śmiać, ale mój dobry przyjaciel stracił rok temu życie na torze w Barcelonie, bo bandy okalające tor były zbyt blisko. Dlatego dla mnie to nie jest pieprzony żart - napisał.

Espargaro nawiązał w ten sposób do śmiertelnego wypadku Luisa Saloma na torze Catalunya pod Barceloną w czerwcu 2016 roku. Hiszpan stracił panowanie nad maszyną w ostatnim sektorze. Trafił w dmuchaną w bandę, a po chwili uderzył w niego własny motocykl. Salom doznał rozległych obrażeń wewnętrznych i lekarzom nie udało się go uratować.

Komentarze (0)