Jorge Lorenzo w barwach Yamahy zdobył trzy tytuły mistrzowskie w MotoGP. Wiele razy powtarzał, że chciałby przez całą karierę być związany z japońską marką. Zmienił jednak zdanie w roku 2016, gdy szefowie zespołu w pierwszej kolejności podpisali nowy kontrakt z Valentino Rossim. W efekcie "Por Fuera" zaczął szukać nowego wyzwania.
Lorenzo poszedł drogą Rossiego. Włoch sezony 2011-2012 spędził w Ducati, bo zakładał, że okiełzna motocykl z Bolonii. Gdy to się nie udało, wrócił z podkulonym ogonem do Yamahy. Z kolei Hiszpan miał nadzieję, że jego historia potoczy się inaczej, że Ducati stworzy mu maszynę, która będzie współgrać z jego stylem jazdy. 31-latek chciał się zapisać w historii motocyklowych mistrzostw świata jako ten, który sięgał po tytuły z dwoma różnymi producentami.
To najprawdopodobniej się już nie wydarzy. Lorenzo spędza w Ducati drugi sezon, a jego wyniki są fatalne. Ma ledwie 16 punktów, co daje mu 14. pozycję w mistrzostwach. Co więcej, Włosi przedłużyli już umowę z Andreą Dovizioso. To "Dovi" wyrósł na lidera zespołu. W zeszłym roku dość niespodziewanie do końca walczył o tytuł mistrzowski, przegrywając walkę z Marcem Marquezem w ostatnim wyścigu.
Nie bez znaczenia w tej sytuacji są też finanse. Poprzednia umowa zapewniała Dovizioso ledwie ok. 2 mln euro plus nieco bonusów w zależności od osiąganych wyników. Kontrakt Lorenzo opiewał na 12 mln euro i był rekordowy jak na standardy MotoGP. Dobre wyniki "Doviego" sprawiły, że dostał on sporą podwyżkę i teraz ma zarabiać ok. 7 mln euro. Budżet Ducati nie jest jednak z gumy, a to oznacza cięcie wydatków na ewentualną umowę Hiszpana. Tymczasem Lorenzo, jako trzykrotny mistrz świata MotoGP, nie zareaguje pozytywnie na obniżkę pensji.
ZOBACZ WIDEO Robert Kubica: To czas w moim życiu, w którym jestem szczęśliwy
Do niedawna wyjściem dla Lorenzo była propozycja startów w Suzuki. Model GSX-RR wydawał się lepiej pasować do jego stylu jazdy niż maszyna Ducati. Tyle, że producent z Hamamatsu woli stawiać na młode talenty. Już przedłużył kontrakt z 22-letnim Alexem Rinsem, a po słowie z szefami ekipy jest 20-letni Joan Mir. I to właśnie młody Hiszpan, a nie Lorenzo, ma zastąpić zawodzącego i chimerycznego Andrei Iannone. Lorenzo nie pomogło nawet wsparcie sponsora, bo firma Monster Energy oferowała Japończykom 2 mln euro w przypadku podpisania umowy z byłym mistrzem świata.
Co w takim razie może zrobić Lorenzo? Wrócić do Yamahy. Tyle, że nie do ekipy fabrycznej, bo tam miejsca do końca sezonu 2020 zajmują Valentino Rossi oraz Maverick Vinales. Japończycy mogą mu zapewnić miejsce w ekipie satelickiej.
- Trudno ocenić jaka będzie przyszłość Lorenzo. Nie jest w łatwej sytuacji. Nikt z Ducati, przynajmniej oficjalnie, nie pożegnał się z nim. Chociaż wielu twierdzi, że ten rozwód jest pewny. Gdybyśmy rozmawiali cztery tygodnie temu, to powiedziałbym, że na pewno skończy w Suzuki. Teraz ta hipoteza jest jednak mało prawdopodobna. Powtórzę, że jest w trudnej sytuacji, bo jest przyzwyczajony do tego, że zawsze był zawodnikiem fabrycznej ekipy i wszystko odbywało się pod jego dyktando - ocenił Lin Jarvis, szef Yamahy, przed kamerami włoskiego "Sky Sport".
Jarvis nie wykluczył, że Yamaha mogłaby zaoferować Hiszpanowi miejsce w satelickiej ekipie. Problem w tym, że Japończycy w tej chwili nie mają umowy na dostarczanie motocykli mniejszym zespołom. Ich 20-letnia współpraca z Tech3 dobiegnie końca po tym sezonie, bo Francuzi od przyszłego roku będą korzystać z maszyn KTM-a. Fiaskiem zakończyły się też negocjacje z Angel Nieto Team oraz Reale Avintia Racing. Oba teamy lada moment mają ogłosić odnowienie kontraktu na dostawę motocykli z Ducati.
Jedyną opcją dla Yamahy i Lorenzo jest Marc VDS Estrella Galicia. Zespół sponsorowany przez Marca van der Stratena obecnie korzysta z maszyn Hondy i nie jest z nich zadowolony. Problem w tym, że w ostatnim okresie Belg zwolnił szefa własnej ekipy, oskarżając go o malwersacje finansowe. Michael Bartholemy miał wyłudzić nawet do 20 mln euro. Van der Straten zapewnia, że mimo tej sytuacji, nie zamierza odchodzić z MotoGP.
Jeśli ta opcja upadnie, dla trzykrotnego mistrza świata nie będzie miejsca w królewskiej kategorii. Koniec kariery w wieku 31 lat? Trudno to sobie wyobrazić, ale to realne. Nie przypadnie to do gustu szefom Dorny. Firma, która zarządza motocyklowymi mistrzostwami świata, z pewnością wolałaby nadal oglądać Lorenzo na linii startu. Hiszpan nadal ma spore umiejętności, potrzebuje jedynie konkurencyjnego motocykla. Do obecnej sytuacji, w której postawiony jest pod ścianą, doprowadził jednak swoimi decyzjami. I pretensje może mieć wyłącznie do siebie.