"Ten wirus nie bierze jeńców". O przegranej walce mistrza świata z COVID-19

Materiały prasowe / Gresini Racing / Na zdjęciu: Fausto Gresini
Materiały prasowe / Gresini Racing / Na zdjęciu: Fausto Gresini

"To bitwa, która nie dotyczy już sportu. To walka, którą musi stoczyć cała ludzkość" - napisał dr Claudio Costa po śmierci Fausto Gresiniego. Były motocyklowy mistrz świata przegrał dwumiesięczną walkę z COVID-19.

W tym artykule dowiesz się o:

Włochy nie potrafią się otrząsnąć po śmierci Fausto Gresiniego. Od lat był członkiem padoku MotoGP - najpierw jako zawodnik i dwukrotny mistrz świata (1985, 1987), następnie jako właściciel zespołu Gresini Racing. Prowadził do sukcesów kolejne młode talenty, z którymi świętował tytuły mistrzowskie.

"Kolega" czy "przyjaciel" to słowa, jakimi motocykliści współpracujący w ostatnich latach z Gresini Racing pożegnali zmarłego Włocha. Nie padły określenia typu "szef", bo Włoch traktował swoją ekipę niczym rodzinę. Dlatego bliskie relacje z zawodnikami i mechanikami były podstawą.

"Ten wirus nie bierze jeńców"

Bliskie relacje z Fausto Gresinim miał dr Claudio Costa, który przed laty zakładał Clinica Mobile, czyli organizację dbającą o zdrowie zawodników podczas weekendów wyścigowych. To on stworzył miejsce, w którym motocykliści mogą liczyć nie tylko na podstawowe badania po upadku, ale też regenerację.

"W świecie motocykli stary lekarz może przeżyć młodego motocyklistę. Teraz, czuję się jak ojciec bez syna. Czuję ogromny ból. Widziałem jak stawiałeś pierwsze kroki w wyścigach, jak wygrywałeś tytuły mistrzowskie, jak musiałeś leczyć urazy, by stawiać kamienie milowe w swojej karierze. Śmierć na torze wydaje się wręcz prezentem w porównaniu z walką z okrutnym i anonimowym wirusem" - napisał dr Costa na Facebooku.

"Niestety, to jest bitwa, która nie dotyczy już sportu. To walka, którą musi stoczyć cała ludzkość, bo ten wirus nie bierze jeńców. Żąda ofiar, a ból jest okrutny i potworny. Nawet nie wiem, po kogo się zwrócić po kondolencje czy uścisk. Mam tylko nadzieję, że tak jak to jest ze zmarłymi motocyklistami, będziesz nadal żył w sercach zawodników i tych, którzy kochają wyścigi" - dodał dr Costa.

"Miał rozwiązanie na każdy problem"

Fausto Gresini o zakażeniu koronawirusem dowiedział się przed Bożym Narodzeniem. Jego stan pogorszył się tuż po świętach - 27 grudnia konieczna była hospitalizacja. Bardzo szybko byłego mistrza świata przewieziono z małej placówki w miejscowości Scaletta do szpitala w Bolonii, gdzie trafiali pacjenci w najcięższym stanie.

Od tego momentu jego syn, Lorenzo, zobowiązał się do publikowania w social mediach raportów na temat stanu ojca. - Chce poczuć, że nie jest sam w tej walce, że ma wsparcie wszystkich fanów motorsportu na całym świecie - mówił w rozmowie z moto.it.

Niestety, raportowanie o stanie ojca było dla Lorenzo huśtawką nastrojów. Gdy na początku stycznia wybudzano jego ojca ze śpiączki farmakologicznej, była nadzieja na pokonanie COVID-19. Jednak po chwili pojawiła się gorączka, zapalenie płuc. Przyszło załamanie, ponowne podłączenie do respiratora.

Gdy w ostatni poniedziałek media i zespoły MotoGP podały informację o śmierci Fausto Gresiniego, to właśnie Lorenzo ją prostował i zapewniał, że jego ojciec jest w stanie tragicznym, ale wciąż żyje. Nadzieję odebrano mu kilkanaście godzin później.

"Na zawsze będziesz naszym największym skarbem" - napisał Lorenzo Gresini w ostatnim poście dedykowanym swojemu ojcu. "Prawdziwy mężczyzna z jajami, który miał rozwiązanie na każdy problem. Jesteś motorem tej rodziny, która tak bardzo chciała cię ponownie przytulić i świętować z tobą kolejne zwycięstwo. Już za tobą tęsknię" - dodał.

Klątwa Fausto Gresiniego

Gresini zapisał się w historii motocyklowych mistrzostw świata nie tylko jako czempion z sezonów 1985 i 1987, ale też jako ten, który potrafił poprowadzić młodzież do czempionatu. Pod jego wodzą najlepszymi w swojej klasie zostawali chociażby Daijiro Kato, Toni Elias czy Jorge Martin.

Jednak w swojej karierze przeżywał też trudne chwile. Kato był wielką nadzieją japońskiego motorsportu, ale stracił życie na torze Suzuka w roku 2003. Uderzył w bandę przy sporej prędkości i doznał skomplikowanych obrażeń wewnętrznych. Zmarł po dwóch tygodniach w śpiączce. Gresini musiał opłakiwać własnego zawodnika.

Kilka lat później sytuacja się powtórzyła. Do zespołu dołączył wielki talent, dla wielu Włochów następca Valentino Rossiego - Marco Simoncelli. "Super Sic" zginął podczas GP Malezji w roku 2011. Upadł już na pierwszym okrążeniu, po jego ciele przejechali rywale. Gresini znów zapłakał.

"Śmierć Kato, a później Simoncellego mocno go dotknęła i zraniła. Był nawet bliski rezygnacji z tego wszystkiego, ale jako były motocyklista i czempion wiedział, że nigdy nie można rezygnować. Chociażby z szacunku dla Dairijo i Marco" - napisał w pożegnalnym felietonie Paolo Scalera, dziennikarz gpone.com.

"Został zabrany przez tę cholerną chorobę, która podobnie jak wielu z nas, przerażała go nieprzewidywalnością. No i zaskoczyła go. Zaatakowała od tyłu, jak tchórz" - dodał Scalera.

Jedną z ostatnich decyzji Fausto Gresiniego było zakończenie współpracy z Aprilią w MotoGP. Włoch zamierzał poszukać nowego partnera, bo miał dość sytuacji, w której nie słucha się jego rad. Gresini prowadził już rozmowy z innymi producentami motocykli. Teraz jego dzieło będzie musiał przejąć ktoś inny.

Czytaj także:
Kubica ostrzega, że F1 może stracić swoje DNA
Ferrari odpaliło bombę. Kibice zaskoczeni

Komentarze (0)