Anatomia transferu Jorge Lorenzo. Co przekonało Hiszpana do Ducati?

Gdy w zeszłym roku Jorge Lorenzo sięgał po tytuł mistrza świata, wydawało się, że jego mariaż z Yamahą potrwa jeszcze długie lata. Tymczasem Hiszpan w tym tygodniu ogłosił przejście do Ducati. Wpływ na jego decyzję miało wiele czynników.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera


Idealny związek... do czasu

Rok 2015 był niezwykle wyczerpujący dla Jorge Lorenzo, który po słabym początku sezonu, musiał gonić rywali w walce o tytuł mistrza świata. Pech chciał, że najpoważniejszym kandydatem do tytułu okazał się jego kolega z zespołu - Valentino Rossi. Rywalizacja Hiszpana z Włochem odbiła się negatywnie na atmosferze w ekipie Movistar Yamaha MotoGP.

Mimo tej sytuacji, Lorenzo powtarzał w wielu wywiadach, że nie wyobraża sobie odejścia z japońskiego zespołu. Hiszpan twierdził, że jeśli to tylko będzie możliwe, to chciałby przez całą karierę bronić barw Yamahy, a następnie zostać ambasadorem japońskiej marki.

- Czuję się chroniony i wspierany przez Yamahę od początku kariery. Zawsze dostarczali mi dobry motocykl, który był zbudowany z tych samych części co Valentino, nawet wtedy gdy to on był liderem teamu, a ja dopiero do niego dołączyłem jako młody zawodnik. Każde małżeństwo ma swoje momenty niezgody, ale moim celem i marzeniem jest przejście na emeryturę jako zawodnik Yamahy. Nie chcę kiedykolwiek zmieniać zespołu - mówił Lorenzo w styczniu.

Co więcej, aktualny mistrz świata MotoGP liczył na szybkie przedłużenie kontraktu. Na styczniowej prezentacji zespołu powiedział, że chciałby, aby do podpisania nowego kontraktu doszło jeszcze przed pierwszym wyścigiem w Katarze. Wszystko po to, aby "Por Fuera" mógł mieć czystą głowę i na torze Losail nie musiał myśleć o kwestiach kontraktowych. Ostatecznie do podpisania kontraktu przed inauguracyjnym wyścigiem nie doszło, a jeśli Lorenzo o czymś myślał, to o odejściu z Yamahy. I to z kilku powodów.

Czy Jorge Lorenzo zdobędzie dla Ducati tytuł mistrzowski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Polub Sporty Motorowe na Facebooku
inf. własna
Zgłoś błąd
Komentarze (0)