Fakty są takie, że Robert Kubica przez kolejny sezon będzie kierowcą rezerwowym i testerem Alfy Romeo w Formule 1. Zespół chce w większym stopniu korzystać z doświadczenia Polaka, który ma nie tylko sprawdzać obecną konstrukcję bolidu, rozwijać symulator w fabryce, ale brać też udział w pracach nad przełomowym modelem na sezon 2022.
Kubica w roku 2021 ma być częściej widziany na torach F1 niż w ubiegłym, a przecież jak na rezerwowego tych jazd wcale nie było tak mało - Polak dwukrotnie pokazywał się w zimowych testach w Barcelonie, dostał pięć sesji treningowych F1 i na zakończenie posezonowe jazdy w Abu Zabi. Dlatego w pojawienie się w NASCAR, nawet okazjonalne, trudno uwierzyć.
Kubica szuka okazji do jazdy
Robert Kubica obecnie szuka okazji do regularnej jazdy w roku 2021. Polak sparzył się na serii DTM i trudno znaleźć powody, dla których w wieku 36 lat miałby wchodzić do serii NASCAR dla pojedynczych występów. Trzeba mieć bowiem świadomość, że w tej amerykańskiej kategorii mamy do czynienia z jazdą po owalach.
ZOBACZ WIDEO: Zmiana pokoleniowa w polskim sporcie? "Świątek, Zmarzlik i Błachowicz przerośli swoich mistrzów"
Jest to środowisko zupełnie obce krakowianinowi, którego musiałby się uczyć od podstaw. Już na przykładzie DTM widzieliśmy, że taka nauka potrafi być bolesna i zająć sporo czasu, którego Kubica nie posiada.
Druga kwestia to finansowanie startów Kubicy przez Orlen. Polska firma promuje się coraz chętniej na arenie międzynarodowej i po to jest w F1, ale trudno znaleźć powody, dla których miałaby się pojawić w NASCAR. Gigant paliwowy z Płocka nie posiada przecież stacji paliw w USA i nie musi się promować na tamtejszym rynku. Sytuacja jest zatem zupełnie inna od tej, jaką mieliśmy w przypadku DTM i zwiększania rozpoznawalności marki Star, która wkrótce w Niemczech zostanie zastąpiona przez Orlen.
Czy Kubica mógłby znaleźć innego partnera, który sfinansowałby jego start za wielką wodą? To teoretycznie możliwe, ale nazwisko Polaka nie jest magnesem na kibiców w USA. Nie jest byłym mistrzem świata F1, a jego długa absencja w świecie królowej motorsportu powoduje, że wielu fanów z młodego pokolenia go po prostu nie kojarzy.
Logistyka
Kubica na przykładzie sezonu 2020 dowiedział się, jak trudno łączyć dwa programy wyścigowe. Zwłaszcza, gdy sytuację skomplikował mu COVID-19. Krakowianin, aby uniknąć zakażenia koronawirusem, większość tras w zeszłym roku pokonywał samochodem. - Od połowy czerwca miałem tylko jeden wolny weekend, a łącznie byłem w domu przez pięć dni - mówił pod koniec grudnia Kubica.
To kolejny powód, dla którego trudno uwierzyć w to, że Kubica miałby wziąć na celownik NASCAR. Podróże do USA zakłóciłyby jego harmonogram pracy i miały wpływ na to, co może zaoferować Alfie Romeo. Tymczasem to zespół z Hinwil jest jego głównym pracodawcą w tym roku i to on poniekąd musi się znajdować na pierwszym planie.
Gdy jesienią ubiegłego roku Kubica był gościem konferencji zorganizowanej przez DTM i został zapytany o przyszłość, nieprzypadkowo wymieniał serie wyścigowe odbywające się na Starym Kontynencie. Rywalizację w Europie znacznie łatwiej pogodzić z życiem osobistym i pracą dla zespołu F1 w Szwajcarii.
Głuchy telefon
W każdej plotce jest ziarenko prawdy - głosi stare przysłowie. Niewykluczone, że tak jest właśnie z rzekomym startem (startami?) Kubicy w NASCAR. Ktoś gdzieś usłyszał, przekręcił i wyszło jak wyszło. W kalendarzu tej serii mamy bowiem wyścig Daytona 500, ale są też zawody 24h Daytona i to w zupełnie innej kategorii.
24h Daytona, którego nazwa łudząco przypomina wyścig z serii NASCAR, organizowany jest przez IMSA. To 24-godzinne zawody długodystansowe, w których można spotkać kierowców z F1 w CV. Chociażby Juana Pablo Montoyę czy Sebastiena Bourdais. Z królowej motorsportu do IMSA właśnie co przeskoczył Kevin Magnussen. Nie tak dawno w 24h Daytona oglądaliśmy też Fernando Alonso, gdy ten zabijał nudę w okresie urlopu od F1.
W 24h Daytona możemy zobaczyć prototypy klas LMP2 i LMP3, które Kubica zdążył poznać. Ścigał się nimi w okresie rekonwalescencji po wypadku rajdowym w ramach przygotowań do powrotu do F1. Tegoroczny wyścig 24h Daytona zaplanowany jest na 30-31 stycznia, więc może stąd wzięła się plotka i ziarenko prawdy o występie w USA?
Kubica mógłby potraktować start w 24h Daytona jako trening przed rywalizacją w wyścigach długodystansowych WEC, bo mamy do czynienia z identycznymi konstrukcjami. Warto przy tym wspomnieć, że krakowianin już dwukrotnie był bliski jazdy w WEC.
W roku 2017 podpisał kontrakt z zespołem ByKolles Racing, ale rozstał się z nim po ledwie jednych testach, gdy zorientował się jak mocno Austriacy są nieprzygotowani do sezonu. Dość powiedzieć, że ekipa poświęciła wtedy dzień testowy na Monzy na składanie samochodu. Kubica, zamiast wyjechać na tor, udzielał wywiadów i robił sobie zdjęcia z kibicami.
Drugi flirt Kubicy z WEC odbył się rok później, gdy ten pełnił rolę rezerwowego w Williamsie. Kubica był świadom, że nie może przesiedzieć całego sezonu na ławce rezerwowych i szukał okazji do jazdy. W ten sposób jego losy zetknęły się z Manor Racing. Krakowianin odbył testy na torze Motorland Aragon w Hiszpanii, ale z nich też nic nie wyniknęło. Później okazało się, że brytyjski zespół ma spore problemy finansowe, bo jego chińscy inwestorzy nie wywiązali się z obietnic.
- Odpuszczenie WEC było podyktowane czasem. Jestem zajęty pracą na rzecz Williamsa. Starty w wyścigach długodystansowych byłyby możliwe, ale wtedy spędziłbym w domu osiem dni w ciągu pięciu miesięcy. Myślę, że to byłoby zbyt wiele - mówił Kubica w 2018 roku.
W przypadku ByKolles i Manor Racing mowa była o jeździe o samochodami klasy LMP1, które były mocniejsze. W przypadku LMP2 czy LMP3 mowa o nieco słabszych konstrukcjach. Kalendarz WEC na rok 2021 liczy sześć wyścigów (1000 Sebring - USA, 6h Spa - Belgia, 24h Le Mans - Francja, 6h Monza - Włochy, 6h Fuji - Japonia, 6h Bahrain - Bahrajn). Taki plan znacznie łatwiej pogodzić z pracą na rzecz Alfy Romeo w F1.
Czytaj także:
Ultimatum ws. nowej umowy Hamiltona
Russell zepsuł Hamiltonowi negocjacje