[b]
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty:[/b] Bardzo pan czeka, żeby w czwartek zobaczyć w akcji zespoły, które w marcu wezmą udział w Pucharze Ameryki. Dlaczego to, co wydarzy się w Auckland, tak pana interesuje?
Mateusz Kusznierewicz, pięciokrotny uczestnik letnich Igrzysk Olimpijskich, mistrz olimpijski w klasie Finn z Atlanty (1996): Przede wszystkim dlatego, że wciąż żyję żeglarstwem na najwyższym poziomie. Codziennie sprawdzam, co się w nim dzieje, jakie są wyniki najważniejszych regat. Pasjonuję się też technologią w sporcie, a ta edycja Pucharu Ameryki będzie technologicznym przełomem.
Dlaczego?
Tym razem jachty nie będą pływać, a latać nad wodą jako wodoloty, za sprawą hydroskrzydeł. Te łodzie będą się rozpędzać do prawie 100 km/h, unosząc się nad powierzchnią. Nowością jest też główny żagiel - grot. W odróżnieniu od wszystkich innych łódek posiada nie jeden żagiel, a dwa połączone ze sobą. A już całkowitą abstrakcją dla nas żeglarzy jest to, że steruje się nim nie liną, tylko konsolą, która wygląda jak ta do gry w Playstation. Jeszcze 10 lat temu wszyscy w naszym świecie pukaliby się w głowę, gdyby usłyszeli o jednokadłubowcu unoszącym się nad wodą i płynącym z taką prędkością. Mówiliby, że to niemożliwe. A dziś to się dzieje. Już jutro po raz pierwszy zobaczymy te monstra w akcji.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Maria Szarapowa w wersji retro. Fani są zachwyceni
Na razie w zawodach pokazowych.
Tak. W tym roku miały się odbyć trzy takie imprezy, ale z powodu koronawirusa dwie z nich odwołano. Te w Nowej Zelandii na szczęście dojdą do skutku. Wystąpią w nim wszystkie zespoły, które wezmą udział w kwalifikacjach, oraz obrońcy tytułu, czyli Nowozelandczycy. To będzie show, przedsmak przyszłorocznej rywalizacji. Wyścigi będą widowiskowe, szybkie i łatwe do zrozumienia. Właściwa rywalizacja o Puchar Ameryki wystartuje w marcu. Na pewno wezmą w nich obrońcy tytułu, ekipa z Nowej Zelandii, a do walki z nią stanie ten, kto wygra w lutym kwalifikacje - Włosi, Amerykanie albo Brytyjczycy.
Skoro łodzie są bardzo zaawansowane technologicznie i dopiero debiutują w sportowej rywalizacji, to pewnie będzie dużo awarii.
Tak się dzieje. Mam kolegów we wszystkich zespołach i wiem, że problemów jest sporo. Anglicy mają kłopoty z manewrami, Włosi nie mają przewagi prędkości przy silnym wietrze. Amerykanie też na razie nie są zadowoleni ze swojej łodzi przy słabych wiatrach, ale niedługo dostaną nowe hydroskrzydła, dzięki którym mają latać jak rakieta. Zdaniem ekspertów najmocniejsi są Nowozelandczycy, którzy wyglądają dobrze we wszystkich warunkach i manewrach.
Jedna z łodzi, które wezmą udział w 36. edycji Pucharu Ameryki
Dużo ma pan znajomych w ekipach startujących w tej edycji?
Sternikiem brytyjskiego teamu jest sir Ben Ainslie, czterokrotny mistrz olimpijski. W 2004 roku w Atenach razem staliśmy na podium klasy Finn. On zdobył złoto, ja brąz. Taktykiem jest tam Giles Scott, aktualny mistrz olimpijski w klasie Finn, z którym też się dobrze znamy. Był niedawno w Gdyni na mistrzostwach Europy w klasie Finn. Amerykańską łódkę prowadzi Nowozelandczyk Dean Barker, który w Atenach zajął 7. miejsce i rywalizowaliśmy również w mistrzostwach świata. Jest legendą Pucharu Ameryki, raz te regaty wygrał. Z kolei we włoskim zespole Luna Rossa mam świetny kontakt z Francesco Brunim, moim sparingpartnerem z czasów przygotowań do igrzysk w Pekinie. U Nowozelandczyków też jest dwóch olimpijczyków, z którymi się znam.
Z takim Benem Ainsliem na pewno macie co wspominać. Rozmawia pan z nim czasem o waszej rywalizacji na igrzyskach?
Tak, rozmawiamy. Co ciekawe, kiedyś nasze relacje były chłodne. Szacunek był, ale bez sympatii. A teraz, kiedy zajmujemy się innego rodzaju żeglarstwem, te stosunki są zdecydowanie cieplejsze. Lubimy razem wracać do występów na igrzyskach. Dla mnie to był piękny czas. Byłem na nich pięć razy, zdobyłem dwa medale.
Ten pierwszy, w Atlancie w 1996 roku, i to od razu złoty, był chyba zaskoczeniem nawet dla pana.
Zdecydowanie tak. Miałem tylko 21 lat, a żeglarz w tym wieku zazwyczaj jedzie na igrzyska po doświadczenie. Byłem jednak świetnie przygotowany i wstrzeliłem się w warunki, które panowały u wybrzeży Savannah. Świetnie się też tam bawiłem. Czułem się jak w Disneylandzie, bo tamte Igrzyska zorganizowano doskonale. O nic nie musieliśmy się martwić, wszystko było podstawione pod nos. Przeszkodą były panujące tam upały, przez co każdy dzień kończył się burzą z piorunami, które waliły wokół nas. W połowie regat zepsuł mi się też zegarek odliczający czas do startu ale szczęśliwie organizator miał zainstalowany duży na statku komisji, taki jak na stadionie lekkoatletycznym, dzięki czemu starty miałem później bardzo udane.
Atlanta to wielki, niespodziewany sukces, ale już kolejne igrzyska, w Sydney, były dla pana bardzo bolesną porażką. Jechał pan jako faworyt, a skończyło się na czwartym miejscu.
Myślę, że to była moja największa sportowa porażka w karierze. Byłem aktualnym mistrzem świata i Europy, broniłem tytułu mistrza olimpijskiego, a znalazłem się tuż poza podium. Do brązu zabrakło mi jednego punktu, do srebra dwóch. Strasznie bolało. Po powrocie chciałem rzucić to wszystko w cholerę, nie mieć już nie wspólnego ze sportem. Przegrałem wtedy dlatego, że za bardzo chciałem zwyciężyć, zdobyć przewagę nad rywalami. Przetrenowałem się i nie miałem świeżości. Zwykle jak jestem w formie, widzę wiatr kolorami. W niewytłumaczalny sposób czuję, co się za chwilę wydarzy. A wtedy tego nie miałem. Nie pływałem źle, ale do medalu to nie wystarczyło.
Porażka o włos boli sportowca najbardziej.
Zdecydowanie tak. Dobrze, że pod wpływem emocji nie zdecydowałem się na zakończenie kariery. Sport nauczył mnie, że z porażek można się dużo nauczyć. Kiedy już postanowiłem, że będę żeglował dalej, kupiłem w papierniku zeszyt i zacząłem go zapisywać dobrymi i złymi decyzjami, które podjąłem. Rok przed Atenami zeszyt był cały zapisany, a ja miałem świetną ściągawkę.
Która pomogła panu wywalczyć drugi medal olimpijski. Pamiętam ten obrazek, kiedy po wyścigu medalowym rozradowany skoczył pan z łódki do wody.
Tak, to była wielka radość! Wiedziałem, ile wysiłku włożyłem w ten wynik, jak znakomitych żeglarzy zostawiłem za plecami. Ben Ainslie był wtedy poza zasięgiem, z drugim Hiszpanem, Rafaelem Trujillo przegrałem dwoma punktami. Ale miałem medal, który po czwartym miejscu w Sydney smakował wspaniale. Cieszyłem się tak bardzo, że nie wytrzymałem i zdecydowałem się na spontaniczną kąpiel. Nigdy nie zapomnę tamtej euforii.
Na czwarte igrzyska, do Pekinu, pojechał pan już jako żeglarz dwuosobowej klasy Star. Przed przesiadką na większą łódkę nie bał się pan, czy uda się dogadać z załogantem Dominikiem Życkim?
Pewnie, że o tym myślałem. I, szczerze mówiąc, myślałem, że będzie prościej. Kiedy w 2005 roku pierwszy raz wypłynęliśmy z Dominikiem na Jezioro Garda, przy pierwszym zwrocie Dominik wylądował w wodzie. Zapomniałem mu powiedzieć, że robimy zwrot. Musieliśmy się nauczyć komunikacji od początku. To tak, jak ze stanu singla wchodzi się w związek. Życie się bardzo zmienia. Jednym udaje się dotrzeć, innym nie. Nam się udało, mimo trudnych początków. W 2008 roku zdobyliśmy mistrzostwo świata, na igrzyskach celowaliśmy w medal, dlatego czwarte miejsce nie dało nam satysfakcji. Trzeba jednak przyznać, że ci, którzy stanęli na podium, byli do tych regat lepiej przygotowani od nas.
Czego wtedy zabrakło?
Po pierwsze trochę prędkości. Po drugiej w naszej ekipie wydarzyło się trochę dziwnych rzeczy, które wytrącały nas w równowagi, mąciły spokój w głowie, który w czasie tak trudnej rywalizacji jest bardzo potrzebny.
Co pan zapamiętał z Chin, poza miejscem tuż za podium?
Przygotowanie gospodarzy imprezy. Tak jak w Atenach jeszcze w dniu ceremonii otwarcia widziało się ludzi malujących obiekty olimpijskie białą farbą, tak Chińczycy mieli wszystko dopięte na ostatni guzik dużo, dużo wcześniej. No i piękne iluminacje, tak pięknych jak w Pekinie nie widziałem nigdy w życiu. Wieczorami miasto wyglądało zachwycająco.
Ostatnie pańskie igrzyska do rok 2012 i Londyn. Jadąc tam, wiedział pan już, że kończy pan karierę?
Tak. Wiedziałem, że po Londynie chcę się zająć innego rodzaju żeglarstwem. Chciałem odpuścić, skończyć z "olimpijskim" trybem życia, który przez 300 dni w roku wymaga pełnego zaangażowania. Miałem być wtedy chorążym polskiej reprezentacji, ale dzień po ceremonii otwarcia startowały nasze regaty i musiałem zrezygnować. W moje miejsce wybrano Agnieszkę Radwańską która świetnie nas reprezentowała. W Weymouth, bo tam żeglowaliśmy, nie trafiliśmy zupełnie ze sprzętem i nie mieliśmy prędkości. Rywale byli lepiej przygotowani do żeglowania przy silnym wietrze. Stąd dopiero ósme miejsce.
Spoglądając na swoją karierę z perspektywy czasu, uważa pan, że sport więcej panu dał, czy jednak więcej zabrał?
Nie rozpatruję tego w kategorii zysków i strat. Żeglarstwo było i jest moim sposobem na życie i bardzo dużo mnie nauczyło. Jak dawać sobie radę w różnych sytuacjach, jak się dogadywać z ludźmi. To fantastyczny czas w moim życiu.
W przyszłym roku pojedzie pan na igrzyska po raz szósty. Ale już nie jako zawodnik.
W Tokio będę pomagał mojemu koledze, który żegluje w klasie Finn i poprosił mnie o pomoc. Powiedział: "Mateusz, jadę na igrzyska jako mistrz świata, tak jak ty 20 lat temu. Zająłeś wtedy czwarte miejsce. Ja nie chcę być czwarty. Pomóż mi nie popełnić tych samych błędów i osiągnąć sukces". Podoba mi się takie podejście. To może być ciekawe doświadczenie.
W zeszłym roku został pan po raz drugi mistrzem świata w klasie Star, razem z Brazylijczykiem Bruno Pradą. Po tym osiągnięciu nie pojawiły się myśli, że może by jednak pojechać do Japonii jako zawodnik?
Tytuł mistrza świata zdobyty w zeszłym roku z Bruno traktuję w kategorii jednego ze swoich największych sukcesów. Jednak żeby zdobyć medal igrzysk, trzeba wszystko podporządkować temu celowi. Myśleć o nim przez 365 dni w roku, przez 300 dni trenować i startować. A ja traktuję teraz żeglarstwo w inny sposób. Jasne, to wciąż moje życie, ale mam też rodzinę i nie chciałbym, żebym dla żony i dzieci był gościem w domu. Poza tym cały czas działam w innych obszarach niż sport. Mam normalną pracę. Znajduję czas na start w pięciu, sześciu regatach w roku i to mi w pełni wystarcza. Tym bardziej że nadal żegluję na najwyższym poziomie z sukcesami. Powrót na igrzyska w roli zawodnika? Nie, dziękuję. Mam już złoto olimpijskie i fantastyczne wspomnienia. Teraz mogę przekazywać swoją wiedzę innym.
Czemu poświęca pan obecnie najwięcej czasu?
Pracy nad Żeglarskim Mundialem. Jest to nowy międzynarodowy projekt. Tak jak w piłce nożnej jesteśmy w stanie odpowiedzieć na pytanie, który kraj jest najlepszy na świecie, bo mamy mistrzostwa świata. Tak samo w siatkówce albo w piłce ręcznej. A w żeglarstwie? Co roku mamy ponad 100 mistrzów świata w różnych łódkach. Ale nie mamy mistrzostw pomiędzy reprezentacjami państw. Kilka lat temu powstała idea organizacji żeglarskiego mundialu, w którą się zaangażowałem. Jestem dyrektorem generalnym SSL Gold Cup, bo tak się te mistrzostwa nazywają. Ich pierwsza edycja odbędzie się w 2022 roku w Szwajcarii, zgłosiło się do nich 56 państw. Pełnię też rolę kapitana polskiej reprezentacji. Właśnie ten nowy, globalny projekt, najbardziej mnie teraz zajmuje. Mamy bardzo ambitne plany, chcielibyśmy, żeby w przyszłości ta formuła zawodów weszła do programu igrzysk olimpijskich.
A jaka to formuła?
Zbliżona do piłkarskiej. Najpierw faza eliminacyjna, potem ćwierćfinały, półfinały i finał. Całość potrwa osiem tygodni, a na koniec poznamy odpowiedź na pytanie, który kraj jest najlepszy na świecie. Polska na tę chwilę w światowym rankingu państw plasuje się na 14. miejscu. Nasz program treningów i rozwoju młodej generacji polskich żeglarzy ma sprawić, że w Szwajcarii będziemy walczyć o medal.
W jakiej żeglarskiej klasie będą rywalizować uczestnicy tego mundialu?
To będą czternastometrowe jachty, które dostarczy organizator. Wszystkie identyczne. W dziewięcioosobowych załogach będą zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Regaty będą przesiadkowe, to znaczy, że drużyny każdego dnia regat będą pływać na innej łódce.
Dlaczego warto żeglować?
Żeglarstwo to szkoła charakteru. Uczy fajnych wartości i dobrych nawyków. Namawiam każdego rodzica, żeby choć raz wysłał dziecko na obóz żeglarski. Nawet, jeśli w przyszłości nie zostanie żeglarzem, na pewno bardzo dużo z takiego obozu wyniesie.
Czytaj także:
- Taylor Sander: Poziom polskich siatkarzy jest najwyższy na świecie
- Marcus Nilsson w szwedzkim szpitalu pomaga lekarzom, w Londynie wykonuje z Polakami "mission: impossible"