Jesteście najlepsi - rozmowa z Justyną Kowalczyk, dwukrotną mistrzynią świata w biegach narciarskich

Justyna Kowalczyk jest naszą największa nadzieją na olimpijski medal - albo nawet dwa - w Vancouver. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl nie chciała go jednak obiecać kibicom. Nie kryła natomiast, że pracuje bardzo ciężko, bo... lubi. Śledzi też postępy i przygotowania do sezonu swoich największych rywalek. Niektóre się jednak "pochowały" i nasza mistrzyni nic o nich nie wie. Zdobywczyni Pucharu Świata, zaczęła ostatnio przeglądać informacje zamieszczane w naszym portalu. - Jesteście najlepsi - powiedziała rozpoczynając długą rozmowę.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: Pani Justyno, czytelników portalu SportoweFakty.pl bardzo interesuje jak przebiegają przygotowania do sezonu.

Justyna Kowalczyk: SportoweFakty? Nie wiedziałam do niedawna o takiej stronie internetowej. Trafiłam na was przypadkiem i muszę powiedzieć, że jesteście najlepsi. Naprawdę. Jeśli chodzi o informacje narciarskie byłam pozytywnie zaskoczona. Jesteście zdecydowanie na czele.

Staramy się…. Ale wróćmy do pani przygotowań.

- Taki sezon zdarza się raz na cztery lata, więc przygotowania rozpoczęłam praktycznie w maju. Były obozy w Sierra Nevada, Raubiczach na Ukrainie, a ostatnio trenowałam w Sankt Moritz. W międzyczasie wystartowałam w biegu na nartorolkach w estońskim Otepaeae (15 sierpnia – przyp. red.) i wygrałam. Niektórzy mówili że w była świetna obsada ja jednak uważam, że wcale nie najlepsza, więc tym zwycięstwem tez się specjalnie nie ekscytuję. Potem regenerowałam trochę siły w Wałczu i już za dwa dni wyjeżdżam do Dachstein gdzie planuję prawie miesiąc treningów na śniegu. Potem już Skandynawia i pierwszy start w norweskim Beitostolen ( 21 listopada - przy. red.). Na razie wszystko idzie zgodnie z planem i nawet na zdrowie nie narzekam. Jedynie przez kilka dni miałam skręcony staw skokowy, ale już o tym zapomniałam.

Zawsze pani podkreśla, że lubi trenować. Co sprawia pani największą frajdę w okresie przygotowawczym? Bieganie, nartorolki, a może jazda na rowerze?

- Opowiem panu co ostatnio się stało. Wzięłam udział w 24 godzinnym biegu charytatywnym organizowanym przez AWF w Katowicach. Oczywiście nie biegłam tyle, bo przecież muszę bardzo uważać, ale byłam z uczestnikami tej świetnej zabawy prawie do piątej rano! Niektórzy mówili: Justyna co ty? Możesz tylko ustawić się do kamer i wystarczy. Ja jednak nie uznaję czegoś takiego. Kocham sport we wszystkich możliwych "wersjach", dlatego lubię biegać jeździć na rowerze, na rolkach, jednym słowem sport pod każdą postacią (śmiech). A to, że czasami brakuje już sił i chce się wymiotować, to tylko konsekwencje tej mojej pasji i wyboru. Nie robię nic na pół gwizdka.

Skoro mowa u katowickiej AWF. Została pani niedawno magistrem wychowania fizycznego…

- … i trenerką II klasy.

Czego dotyczyła pani praca magisterska? Powiedzmy od razu, że obroniona na piątkę.

- Tytuł mówi wszystko (śmiech). "Analiza obciążeń treningowych Justyny Kowalczyk w sezonie 2002 - 2003".

No to teraz będzie pani miała więcej czasu dla siebie. Skończy się ślęczenie nad książkami.

- Niekoniecznie. Katowicka AWF ma dla mnie nowe propozycje, ale wspólnie z panem rektorem ustaliliśmy, że wrócimy do tego po olimpiadzie. Na pewno nie zamierzam skończyć mojej edukacji. Proponowano mi też pracę na uczelni, ale nie mogłam jej przyjąć, bo przecież starty nie pozwalają mi na stałą obecność w kraju, a ja nie chcę robić niczego po łebkach. Byłoby to nie fair w stosunku do moich koleżanek i kolegów.

Czy trenerka Justyna Kowalczyk mówi czasami Aleksandrowi Wierietielnemu: Nie trenerze, ja wiem lepiej.

- Nawet przez sekundę tak nie pomyślałam. Nigdy. Trener jest dla mnie autorytetem, a jego doświadczenie jest nieocenione. To dla mnie kopalnia wiedzy nie tylko o sporcie i treningu.

Chce pani powiedzieć, że się nie kłócicie?

- Oczywiście, że się kłócimy (śmiech), ale zawsze dochodzimy do porozumienia. Czasami dotyczy to jakichś treningowych niuansów, a czasami nawet kalendarza startów, który wspólnie ustalamy. Każde z nas ma swoje zdanie, ale po chwili trener mówi: Justyna nie wziąłem pod uwagę tego i tamtego. Ja zaś odpowiadam:Trenerze ja też zapomniałam o tym czy owym. Po chwili już się zgadzamy.

Niedawno pani fińska koleżanka zaproponowała, aby sportowcom pod skórę wszczepiać czipy, które zawsze pozwolą komisji antydopingowej odnaleźć "delikwenta". Da się pani "zaczipować"?

- Przeczytałam o propozycji Virpi Kuitunen w internecie i od razu zadzwoniłam do ludzi zajmujących się kontrolą antydopingową, żeby im zgłosić, że chcę mieć taki czip. To doskonały pomysł, który jeszcze niestety nie wszedł do realizacji. Skoda, bo to by mi bardzo ułatwiło życie. Teraz muszę w komputerze wpisywać gdzie jestem i przedstawić dokładny plan moich wyjazdów, nawet trzy miesiące na przód. Można potem korygować te wpisy, ale tylko dwa razy. Kiedy pomylisz się albo zmienisz plany, to trzecia korekta powoduje dyskwalifikację. Popieram więc pomysł Virpi.

Za granicą niektórzy podobno piszą, że ta Kowalczyk wygrywa bo coś bierze. Nie denerwują pani takie głosy?

- Tak? Ja nic podobnego nie słyszałam. Czasami zaglądam na narciarskie rosyjskie czy norweskie strony internetowe i nic takiego nie spotkała. Raczej piszą, że ta Kowalczyk sukcesy zawdzięcza bardzo ciężkiej pracy i wszyscy mogą to zobaczyć. Choćby podczas przygotowań do sezonu.

W internecie często pojawiają się bardzo złośliwe, wręcz obraźliwe komentarze. Przejmuje się pani nimi?

- A czym się tu przejmować. W Polsce bywam bardzo rzadko, internet niespecjalnie mnie pasjonuje, więc po prostu nie zawracam sobie tym głowy, bo nie czytam tego co wypisują.

A rodzina? Nie opowiada przez telefon o takich sytuacjach?

- Niech by tylko spróbowali. Zaraz bym się rozłączyła (śmiech).

Podobno FIS chce zorganizować "etapowe" mistrzostwa świata, czyli rywalizację o medale w czymś na wzór Tour de Ski.

- Jestem za, chociaż na razie nie wiadomo jeszcze jak by to miało wyglądać. My nie walczymy jak biathloniści co roku o medale, więc nowa konkurencja przydałaby się. Tym bardziej, że niektórzy zawodnicy dużo lepiej radzą sobie w biegach etapowych niż w startach jednorazowych. Ja na pewno w czymś takim wystartowałabym z wielką przyjemnością.

Wróćmy jednak do tego, co odbędzie się na pewno. Zaczyna pani starty w drugiej połowie listopada. Czy po tych pierwszych biegach już będzie można coś powiedzieć o formie na Vancouver?

- Będzie można sprawdzić aktualną formę, bo to będzie widać jak na dłoni. Warto przypomnieć co działo się w ubiegłym roku. Pierwszy puchar świata wygrała Charlotte Kalla, a później jej nie było w ogól widać. W sezonie wszystko się zmienia. Jeśli nie będę dobrze biegać gdzieś tak w połowie stycznia - co nie znaczy że muszę wygrywać - to będzie powód by się zacząć martwić. Na pewno nie będę rozpaczać, gdy nie wyjdą pierwsze starty.

Na co pani liczy w Kanadzie? Obieca pani kibicom medal?

- Jestem naprawdę bardzo daleko od takich konkretnych deklaracji i nikt mnie do nich nie namówi. Najważniejsze to stanąć na starcie i powiedzeń sobie: Zrobiłam wszystko co mogłam. Potem wystartować i dać z siebie maksimum, tak by po biegu nie mieć sobie nic do zarzucenia. A miejsce? Każdy chce stanąć na podium, mnie się to już udało w Turynie i wiem ile czynników składa się na taki wynik, więc na pewno nie powiem: Jadę pozłoty medal. Chciałabym po prostu pobiec najlepiej jak potrafię, ale co to da, nikt dziś nie wie.

W tym sezonie trochę zmienił się skład teamu Justyny Kowalczyk.

- To prawda. Mam przede wszystkim nowego serwismena. Estończyk Are Mets to doskonały fachowiec, któremu pomaga rodak, Peep Koidu. Jak się spiszą? Zobaczymy podczas pierwszych biegów (śmiech). Wydaje mi się, że będzie to zmiana na lepsze.

Śledzi pani przygotowania rywalek?

- Śledzę (śmiech).

No i co z tego śledzenia wynika?

- A no to, że bardzo mocna będzie wracająca na trasy Kristina Smigun. Doskonale prezentuje się też Walentyna Szewczenko i jak zawsze silne powinny być Finki. Za to zupełnie zniknęła mi z pola widzenia Petra Majdić.

Niedługo pierwsze treningi na śniegu. Chyba nie może się pani ich doczekać.

- Na razie to tylko lodowiec, a to nie jest prawdziwy śnieg. Ten dopiero spadnie i wtedy rzeczywiście będzie już fajnie, bo zmniejszą się obciążenia i zacznie się prawdziwe bieganie.

Czego pani potrzebuje najbardziej w tym najważniejszym, olimpijskim sezonie?

- Zdrowia, bo od tego zależy cała reszta. Ja jestem twarda baba i będę biegać nawet po antybiotykach, co nie raz mi się już wcześniej zdarzało. Trudno jednak walczyć z najlepszymi kiedy czujesz, że szwankuje zdrowie. Będę więc bardzo o nie dbała.

Komentarze (0)