Powiedzieć o Hermannie Maierze, że był fantastycznym sportowcem to truizm, ale na dobrą sprawę żadne określenie nie odda w pełni klasy zawodnika. Oprócz wielkiej liczby zwycięstw Austriak zbudował swoją pozycję niezwykłym życiorysem. Do kadry narodowej trafił niespodziewanie, gdy nagle okazało się, że jako tzw. przedzjeżdzacz uzyskał podczas pucharowych zawodów rezultat lepszy niż większość uczestników imprezy. Szybko wszedł na szczyt, by na igrzyskach w Nagano w zjeździe ulec chyba najsłynniejszemu wypadkowi w dziejach narciarstwa alpejskiego. Lot Maiera w powietrzu i upadek ze sporej wysokości obiegły wszystkie telewizje świata, a i dziś kraksę bez trudno można odnaleźć na wielu internetowych serwisach z nagraniami video, gdzie jest zresztą jednym z naprawdę niewielu filmów z narciarstwa alpejskiego z lat 90-tych. Dla tych wszystkich, którzy widzieli zawody na żywo, nawiasem mówiąc z uwagi na kiepskie warunki atmosferyczne przekładane wielokrotnie, gdzieś o drugiej w nocy czasu polskiego, pierwsze chwile po wypadku były niezwykle dramatyczne, gdyż wydawało się być czymś wprost niemożliwym, aby zawodnik wyszedł z tego cało.
A jednak, Maier po chwili wstał, by następnie zaledwie po kilku dniach zdobyć dwa złote medale olimpijskie – w supergigancie i w slalomie gigancie. Właśnie wówczas zapewnił sobie sportową nieśmiertelność i zyskał przydomek „Herminator”. Nic więc dziwnego, że w 2001 roku cały świat z niepokojem nasłuchiwał wieści z Austrii, gdy Maier ponownie uczestniczył w potwornym wypadku, tym razem motocyklowym. Lekarze cudem uratowali jego nogę, a on sam zapowiedział powrót na stok. Wbrew wszelkim przeciwnościom dokonał tego co sobie zaplanował i w 2004 znów uniósł Kryształową Kulę za zwycięstwo w Pucharze Świata. Ostatnie lata to już nie ten Maier co kiedyś, jednak nikt nie umiał wyobrazić sobie zawodów bez niego, choć koniec kariery wielkiego mistrza zbliżał się nieuchronnie. Decyzją o rozstaniu się z nartami tuż przed rozpoczęciem nowego sezonu pucharowego, na dodatek olimpijskiego, zaszokował chyba wszystkich. Co prawda Austriak zostawił sobie furtkę na występ w Vancouver, jednak trudno przypuszczać, aby miał wrócić do reprezentacji na najważniejsze zawody w sezonie nie startując wcześniej ani razu w Pucharze Świata, co oznacza w praktyce, że kariera Maiera dobiegła końca definitywnie.
Na sportową emeryturę odchodzi zawodnik, który w ostatnich latach nie był już tak wielki jak niegdyś, a mimo to przyciągał sobą uwagę kibiców znacznie bardziej niż jego młodsi rodacy. Co z tego, że Benjamin Raich jeździ gigant tak pięknie, że jego występy można by pokazywać adeptom narciarstwa, co z tego, że Michael Walchhofer to absolutna czołówka w zjeździe – pomimo swej wielkości brak im tej charyzmy, którą miał Maier, a wcześniej wielu innych spośród największych. Z tych, którzy zostali, przeciętnemu kibicowi sportu z uwagi na wyniki oraz ekscentryczny tryb życia na myśl o narciarstwie alpejskim przyjdzie Bode Miller, może Aksel Lund Svindal, jednak w czołówce obecnie jakby mniej rzeczywiście wyrazistych postaci, niż było to przed laty.
W sporcie próżni nie ma i w ostatnich latach reprezentacja Austrii zaczęła się odmładzać, dzięki czemu pojawili się w niej nowi zawodnicy. Potęga narciarstwa alpejskiego zawsze miała wielu znakomitych narciarzy i zapewne pośród tych, którzy trafili do kadry stosunkowo niedawno, znajdą się przyszli medaliści największych imprez, a być może trofea trafią do nich już w Vancouver na najbliższych igrzyskach olimpijskich. Czy są to więc następcy Hermanna Maiera? Być może. Ale czy można zastąpić „Herminatora”?