Maciej Kmiecik: Dekada Małysza

To już dziesiąty sezon od momentu, gdy forma Adama Małysza eksplodowała podczas pamiętnego Turnieju Czterech Skoczni przełomu wieków. Polscy kibice za sprawą wspaniałego skoczka z Wisły przeżyli przez te lata chwile radości, uniesień i wzruszeń. Ukoronowaniem pięknej dekady Adama Małysza byłoby złoto olimpijskie w Vancouver. Nawet jeśli go nie zdobędzie i tak przejdzie do historii jako jeden z najwybitniejszych skoczków świata.

W tym artykule dowiesz się o:

Turniej Skoczni 2000/2001. 49 edycja tego jednego z najbardziej prestiżowych konkursów w sportach zimowych. Polak Adam Małysz już na początku sygnalizuje wysoką formę. W ostatnich konkursach przeskakuje rywali o dwie klasy. Sensacyjnie wygrywa Turniej Czterech Skoczni, rozpoczynając fantastyczną serię zwycięstw w Pucharze Świata. W Polsce wybucha "Małyszomania". Miliony rodaków stają się nagle fachowcami od skoków narciarskich. Nawet starsze panie oglądają filigranowego rodaka z Wisły.

Pojąć specyfikę skoków narciarskich nie jest wcale łatwo. Gdyby trenerzy wiedzieli, dlaczego dany skoczek nagle eksploduje formą, a później ją ni stąd ni zowąd traci, pewnie układ sił w światowej czołówce byłby od lat podobny.

Przez ostatnią dekadę, kiedy skoki narciarskie stały się naszą narodową dyscypliną sportu pojawiało się wiele wybitnych postaci w światowych skokach. Jedne wskakiwały na szczyt na kilka konkursów, inne na jeden sezon, a niewielu jest takich, którzy potrafią wysoką, ustabilizowaną formę utrzymać przez lata. Mieliśmy przecież fenomenalnego Svena Hannawalda, jednosezonowy wyskok Jakuba Jandy, fantastyczne serie Mattiego Hautamaeki. Adam Małysz przez te ostatnie 10 lat miał również wzloty i upadki. Były sezony fantastyczne (cztery zwycięstwa w Pucharze Świata, cztery tytuły mistrza świata), ale były też znacznie gorsze. Nigdy jednak poniżej pewnego minimum przyzwoitości nasz mistrz nie zszedł. Czasami jednak nie było łatwo przeżyć gorycz porażki, gdy wcześniej tyle się wygrywało. Pojawiały się nawet myśli o zakończeniu sportowej kariery.

Pamiętam, kiedy podczas zeszłorocznego Turnieju Czterech Skoczni w noworocznym konkursie w Garmisch – Partenkirchen rozmawiałem z Adamem Małyszem po tym jak nie zakwalifikował się do drugiej serii. Widziałem wówczas z jednej strony sportowca załamanego, a z drugiej ciągle wierzącego w to, że jest w stanie powrócić do światowej czołówki. On przecież znał smak zwycięstw, cudownych zwycięstw, o których wielu może tylko pomarzyć. Poza olimpijskim złotem, Małysz wygrał w skokach narciarskich wszystko. Wówczas w Ga-Pa stał lekko zdruzgotany, ale klasą mistrza było wówczas to, że potrafił spokojnie podejść do tematu, porozmawiać o swoich problemach. Klasą wielkiego sportowca jest także to, by umieć podnieść się po porażkach. Późniejszy powrót do pracy z Hannu Lepistoe wyzwolił w Małyszu kolejny impuls. Miejsca na podium w Pucharze Świata przywróciły wiarę w możliwość kolejnych zwycięstw.

W skokach narciarskich rzadko wygrywają trzydziestolatkowie i starsi. Do głosu przede wszystkim doszły "młode wilki" z Austrii. Idolem Małysza był zawsze Jens Weißflog. Kiedy ten wspaniały niemiecki skoczek 17 marca 1996 roku w Oslo żegnał się z kibicami, pierwsze zawody w życiu wygrał Adam Małysz. Była to więc niejako symboliczna zmiana warty. Polak pobił swojego idola w liczbie indywidualnych zwycięstw w zawodach Pucharu Świata, zgarnął także o trzy Kryształowe Kule więcej niż Weißflog. Niemiecka gwiazda skoków w ścisłej światowej czołówce utrzymywała się przez praktycznie 13. sezonów (za wyjątkiem 1991/1992). Wygrywał złoto olimpijskie w 1984 roku w Sarajewie, by powtórzyć ten wyczyn po 10 latach w Lillehammer.

Polski orzeł z Wisły wkracza obecnie w dziesiąty sezon w światowej elicie. Przed Adamem Małyszem czwarte w karierze Igrzyska Olimpijskie w Vancouver. Nie wystarczy być najlepszym w całym sezonie, by zostać mistrzem olimpijskim. Trzeba mieć także trochę szczęścia. Szczęścia, które miał Simon Ammann w 2002 roku w Salt Lake City, kiedy to bić się miało dwóch – Małysz i Hannawald. Skorzystał ten trzeci – Ammann. Ziemia kanadyjska dla Małysza była szczęśliwa. Oby podobnie było w lutym przyszłego roku podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Zanim jednak najważniejsza impreza sezonu 2009/2010, zaczniemy się ekscytować Pucharem Świata. Dzięki Małyszowi to już dziesiąty sezon, kiedy za sprawą jednego "Małego Wielkiego Człowieka" zima w Polsce bywa czasami bardzo gorąca…

Źródło artykułu: