Chcę udowodnić, że jeszcze potrafię skakać - rozmowa z Adamem Małyszem, najlepszym polskim skoczkiem

Adam Małysz nie będzie najlepiej wspominał pierwszego konkursu TCS w Oberstdorfie. Specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl najlepszy polski skoczek podsumował te zawody oraz opowiedział o planach na przyszłość.

W tym artykule dowiesz się o:

Maciej Kmiecik: Rozmawiamy po konkursie w Oberstdorfie, który nie był niestety dla pana udany. Jedynie ten skok w serii treningowej wlał w serca Polaków trochę optymizmu. Co się stało w konkursie?

Adam Małysz: Niestety, drugi i trzeci skok były nieudane. Jedynie z pierwszego mogę być zadowolony. Co ciekawe, kiedy analizujemy moje skoki na video, nie wygląda to źle. Jednak nie lecę tak daleko, jakbym chciał. Wydaje mi się, że problem tkwi w technice, którą gdzieś zagubiłem.

Wszyscy martwimy się o pana formę, ale pewnie szczególnie pan przeżywa obecne niepowodzenia?

- Dokładnie. Jestem bardzo rozczarowany moją obecną dyspozycją. Robię wszystko, żeby to się zmieniło, ale niestety nie wychodzi. Nie mogę odnaleźć techniki, która przyniosła mi takie sukcesy w przeszłości. Mam jednak nadzieję, że wkrótce wrócę do dawnego skakania i jeszcze udowodnię, że potrafię wygrywać.

Powiedział pan, że nie interesują pana miejsca w trzeciej dziesiątce. Ciężko chyba pogodzić się z zupełnie inną rolą niż tą, którą kiedyś zajmował pan w światowych skokach?

- Bardzo ciężko. Wiem, że stać mnie na dużo lepsze skakanie. Fizycznie jestem bardzo dobrze przygotowany. Wszystkie wyniki wychodzą znakomicie. Niestety, nie przekłada się to na odległość na skoczni. Wydaje mi się, że - jak wspomniałem wcześniej - technika jest nie taka jak powinna. W skokach o sukcesie decydują szczegóły. Obecnie mi tych drobiazgów brakuje do tego, by skakać równie daleko jak rywale.

Żeby poczuć się lepiej powspominajmy może ten fantastyczny triumf w Turnieju Czterech Skoczni sprzed ośmiu lat...

- Na pewno były to dobre czasy. W zasadzie od tego rozpoczęło się wszystko, co było piękne w moich skokach. Czasami wracam do tamtego turnieju, który niespodziewanie wygrałem. Przypominam sobie go jednak częściej w wakacje, kiedy mam przerwę. W trakcie sezonu i przygotowań nie ma sensu wspominać przeszłości. Trzeba bardziej skupić się na tym, co jest teraz, co nie wychodzi dobrze. Muszę szukać formy sprzed kilku sezonów i trenować, by wróciła właściwa technika skoków. Ja naprawdę - choć wiele osiągnąłem w skokach - wciąż jestem głodny sukcesów. Szczególnie teraz, kiedy muszę przeżywać niepowodzenia, niesamowicie ważny dla mnie byłby jakiś sukces. Cieszyłbym się pewnie tak samo, jak przed ośmioma laty, gdy wygrywałem Turniej Czterech Skoczni.

Rywalizacja w obecnej edycji Turnieju Czterech Skoczni jest niesamowicie wyrównana. Rywale są w wyśmienitej formie. Walkę o zwycięstwo śledzi pan niestety z boku. Kto jest pana faworytem?

- Na chwilę obecną faworytem jest z pewnością Simon Ammann. W czołówce jest jednak tak ciasno, że wszyscy jeszcze mają szansę na zwycięstwo. Chciałbym, żeby turniej wygrał Wolfgang Loitzl, który jest naprawdę miłym i sympatycznym człowiekiem. Skacze on już stosunkowo długo, a wielkich osiągnięć indywidualnie nie notował. W tym roku jest w wyśmienitej formie. Skacze pięknie stylowo, a przede wszystkim bardzo daleko. Naprawdę, dobrze mu życzę.

1 stycznia w Nowy Rok odbędzie się konkurs w Garmisch-Partenkirchen. Nowy rok, to nowe cele, plany. Może dobrze byłoby zacząć rok 2009 od przełamania się właśnie w konkursie noworocznym w Garmisch – Partenkirchen?

- Bardzo chciałbym tego, ale na cuda nie liczę. Te w sporcie zdarzają się bardzo rzadko. Mam jednak nadzieję, że z każdym kolejnym skokiem będę widział jakąś poprawę. Pojedyncze skoki zdarzają się już całkiem nieźle. Problem, że nie ma w nich powtarzalności.

Zawodnik kiedy szuka formy, ciągle coś próbuje, zmienia i oddaje każdy skok trochę inny. Tak jest w pana przypadku?

- Dokładnie. Sami widzicie, że moje skoki są różne. Kiedy wygrywałem, był automatyzm. Siadałem na belce, zjeżdżałem w dół i skakałem. W ogóle nie myślałem o technice, a teraz ciągle szukam i próbuję coś zmienić.

Próbne skoki czasami wychodzą niezłe. Kiedy jednak przychodzi konkurs, coś się zacina.

W pana przypadku istnieje jeszcze taki problem presji, nerwów związanych z walką w konkursie?

- Oczywiście, że tak. Ja naprawdę mam w sobie ogromną motywację do dobrego skakania. Wiem, że nie wychodzi tak jak powinno. Kiedy skaczę w serii treningowej, podchodzę do tego zupełnie na luzie i czasami wyjdzie dobrze. W konkursie - choćbym tego bardzo nie chciał - podświadomość sprawia, że spinam się mimo woli, bo bardzo chcę w końcu przełamać swoją niemoc.

Myśli pan już o tym, co będzie po Turnieju Czterech Skoczni? Planujecie z trenerem jakieś specjalne przygotowania do Mistrzostw Świata w Libercu, kosztem odpuszczenia startów w Pucharze Świata?

- Na pewno przydałyby się jakieś dodatkowe treningi, by popracować nad techniką. Podczas startów w zawodach tego się nie da zrobić. Oddajemy przecież góra po trzy skoki dziennie. Skupiam się wówczas na tym, by wykonać je jak najlepiej w danym momencie potrafię. Podczas spokojnych treningów można próbować więcej, dokonywać korekt, analiz.

Skoki narciarskie to bardzo nieprzewidywalna dyscyplina sportu. Wspomniał pan, że cuda się w niej nie zdarzają, ale już nie raz byliśmy świadkami jak skoczkowie niemalże z dnia na dzień formę odzyskują lub ją tracą...

- Oczywiście, że tak się też dzieje, ale naprawdę bardzo rzadko. Cuda w skokach zdarzają się przykładowo przy wietrznej pogodzie, kiedy jednemu skoczkowi zawieje, a innemu nie. Przykład mieliśmy chociażby w tym sezonie w Pragelato, gdzie niespodziewanie wygrał skoczek z Japonii. Przypadkowo można wygrać jedne zawody. Do wielkich sukcesów dochodzi się ciężką systematyczną pracą, wykonaną na treningach. Podstawą jest powtarzalność skoków.

Czego możemy życzyć Adamowi Małyszowi u progu nowego 2009 roku?

- Żeby był lepszy niż 2008 rok. Czego mi można więcej życzyć? Przede wszystkim spokoju i odnalezienia tej formy, którą kiedyś miałem.

W Oberstdorfie rozmawiał: Maciej Kmiecik

Komentarze (0)