Daniel Ludwiński: Czarna błyskawica z Kitz

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Powiedzieć, że był wielkim sportowcem, to w jego przypadku za mało. Wszedł na szczyt błyskawicznie, gdy miał ledwie dwadzieścia lat i następnie błyskawicznie z niego zszedł, zupełnie dobrowolnie, choć jeszcze przez lata mógł gromadzić kolejne medale. Gdy zmarł miał niespełna 74 lata. Toni Sailer.

W tym artykule dowiesz się o:

Narciarstwo alpejskie lat 50-tych to nieco inny sport niż ten, który znamy dziś. Owszem, cel był ten sam – uzyskać jak najlepszy czas. Ale różnice w czołówce były znacznie większe, zwykle o wszystkim decydowały nie setne, a całe sekundy. Wypadek w zjeździe? - wstawaj szybko, może jeszcze odrobisz choć część straty. Tak, teraz jest inaczej. W świecie sportu pięćdziesiąt lat to więcej niż epoka, a Toni Sailer swym życiem epoki te łączył. Sportowiec, aktor, działacz narciarski – wymieniać można długo.

Zaczął jeździć jako dziecko, wygrywał z rówieśnikami, by następnie jako dwudziestolatek zadziwić cały sportowy świat. Igrzyska w Cortina d'Ampezzo w 1956 roku stały się miejscem narodzin jednej z największych legend w historii narciarstwa. Trzy konkurencje i trzy złote medale – Sailer zwyciężał jak chciał, a w tamtych czasach prócz tytułu mistrza olimpijskiego FIS za każde zwycięstwo przyznawała dodatkowo tytuł mistrza świata. Jeszcze jeden przypadł za kombinację, której w programie igrzysk nie było, ale w mistrzostwach miała ona swe miejsce. Razem siedem złotych medali w parę dni. Dwa lata później czempionat w Bad Gastein i znów teatr jednego aktora, znów zwycięstwa, tym razem trzy, w zjeździe, slalomie gigancie i kombinacji, nie udało się jedynie w slalomie - „tylko” srebro.

Sport tamtych lat i sport dzisiejszy to jak gdyby dwa różne zagadnienia. Zawodowstwo? - o tym nie można było nawet marzyć. Wybór był prosty: jeśli chcesz zarabiać poprzez sport, nie pojedziesz już więcej na igrzyska. Szlachetna idea stopniowo i tak traciła swą rację bytu, jednak miała się utrzymać jeszcze przez dłuższy czas. Toni Sailer, choć świadom swej przewagi nad rywalami i szansy na kolejne triumfy, nie pojechał w 1960 roku do Squaw Valley. Nie bronił swych tytułów. Świat narciarski nie obejrzał już nigdy Austriaka na stoku podczas jakichkolwiek mistrzowskich zawodów. Szklany ekran przyciągnął Sailera mocniej niż pokusa kolejnych zwycięstw, odtąd przez lata grał w filmach, nagrywał płyty. Główną rolą jego życia było jednak narciarstwo i w końcu musiał do niego wrócić.

Został więc trenerem, działaczem, ale w kolejnych latach zapamiętany został głównie jako osoba dbająca o rangę dorocznych zawodów w Kitzbuehel. Słynny zjazd miałby zapewne swoją rangę i bez Sailera, jednak jako szef całej konkurencji jeszcze w ostatnich latach życia sam zarządzał całą imprezą. Nie mogło być jednak inaczej – wszak Kitzbuehel to było jego miasto, to z niego pochodził, to wreszcie ono znalazło się nawet w jego przydomku - „Czarna błyskawica z Kitz” (startował zawsze ubrany na czarno, w oryginalnej wersji przydomek brzmiał „Blitz from Kitz”). Otrzymał więc Toni Sailer honorowe obywatelstwo miasta, był w nim kochany jak nikt, ale w zeszłym sezonie rolę szefa zawodów przejął już ktoś inny.

Choroba postępowała i pod koniec sierpnia Austriak zmarł w wieku niespełna 74 lat. Bez większego echa przeszła ta wiadomość przez media – ot odszedł sportowiec sprzed lat. A że wówczas był wielki? - cóż, widać dziś kto inny jest na topie. W rodzinnej Austrii, gdzie dziesięć lat temu otrzymał tytuł „Sportowca stulecia”, pamiętano. Na pogrzebie nie zabrakło innych narciarskich gwiazd wszech czasów, był również Jean Claude Killy, który w 1968 roku na igrzyskach w Grenoble powtórzył wyczyn Sailera i wygrał wszystkie konkurencje. Byłeś z nas największy – żegnał Austriaka Francuz. Był jego następcą, kolejnym mistrzem w sztafecie pokoleń. Ale czy wygrałby tyle medali, gdyby nie szybki koniec kariery Sailera? Ten błyskawiczne zjawił się w gronie najlepszych, błyskawicznie wygrał wszystko co można było wygrać i błyskawicznie skończył starty, jeżdżąc dodatkowo dosłownie niczym błyskawica. Czy może więc dziwić, że i jego samego nazwano w ten właśnie sposób?

Źródło artykułu:
Komentarze (0)