Twardziel przykuty do wózka. "Per od razu przekazał mi, że stracił czucie"

WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Jacek Gajewski i Per Jonsson
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Jacek Gajewski i Per Jonsson

28 lat normalnego życia i drugie tyle na wózku. Mistrz świata Per Jonsson najpierw uderzył w bandę, a potem spadł na niego motocykl. - Od razu przekazał, że stało się coś poważnego - wspomina jego przyjaciel.

Derby Pomorza pomiędzy Polonią Bydgoszcz a Apatorem Toruń zawsze elektryzowały kibiców. Te z 26 czerwca 1994 roku zapamiętano jednak szczególnie z uwagi na dramat wielkiego mistrza, stylisty żużlowych torów, lidera toruńskiej drużyny, Pera Jonssona.

- Pamiętam wszystko bardzo dobre. Ze szczegółami. To najdramatyczniejsze żużlowe wydarzenie, w którym, co prawda w sposób pośredni, brałem udział - wspomina po 28 latach Jacek Gajewski, były żużlowy menedżer, a obecnie ekspert. - Akurat podczas tych zawodów nie pełniłem funkcji kierownika drużyny, ale byłem blisko drużyny, bo w latach 90. ubiegłego wieku nie było wielu osób, które potrafiły się dogadać z zawodnikami zagranicznymi. Pomagałem więc także jako tłumacz - dodaje.

Jonsson uderzył w ogrodzenie okalające tor. W tamtych czasach o bandach pneumatycznych, które obecnie chronią życie i zdrowie żużlowców, nawet nie śniono. Na dodatek spadł na niego motocykl rywala. Czwarty i piąty krąg szyjny kręgosłupa były zmiażdżone. Stracił władzę w nogach.

Zmroziło krew w żyłach

Fatalny karambol Jacek Gajewski zobaczył z perspektywy parku maszyn. - Akurat widoczność stamtąd nie była najlepsza. Absolutnie nie wydawało się, że ten wypadek będzie miał tak opłakane skutki. Wszyscy czekali, że za chwilę Per Jonsson wstanie o własnych siłach i wystartuje w powtórce - wspomina.

ZOBACZ WIDEO Rocznica fatalnego upadku, którego można było uniknąć

Dopiero kiedy Jacek Gajewski podbiegł do leżącego na torze Szweda, zobaczył, że skutki wypadku są poważniejsze. - Trzeba było zweryfikować te nadzieje, że konsekwencje karambolu nie będą tragiczne. Per od razu przekazał mi, że stracił czucie w nogach. Było jasne, że stało się coś bardzo poważnego - dodaje.

Żużlowiec nie stracił przytomności. Był od razu świadom tego, co się wydarzyło. Rozpoczęła się walka o zdrowie, ale także życie kontuzjowanego mistrza. - Podejmowane były próby kontaktu ze szwedzkimi lekarzami. Rozważane były kwestie transportu do Szwecji, ale kiedy okazało się, jak poważny jest to uraz, stało się jasne, że operacja musi odbyć się na miejscu w Bydgoszczy. Istniało bowiem bezpośrednie zagrożenie życia - tłumaczy Jacek Gajewski.

Jonssona operowano jeszcze w noc po wypadku. - Byłem drugą osobą po lekarzach i personelu medycznym, która miała z nim kontakt po operacji. Pierwszą prośbą Pera było to, żebym złapał jego stopy. Kiedy to zrobiłem, a on nic nie czuł, powiedział tylko, że jest faktycznie źle - dodaje nasz rozmówca.

Nie dopuszczał myśli, że nie wstanie z wózka

Trudno mu było pogodzić się z kalectwem. - Na początku na pewno w żaden sposób nie akceptował tego i nie przyjmował do wiadomości, że resztę życia spędzi na wózku inwalidzkim. Odłamki kręgu, który został złamany, poprzecinały rdzeń kręgowy. Szanse na odzyskanie sprawności były znikome. Per Jonsson walczył, jak wszyscy albo większość osób w takich sytuacjach. Zwłaszcza sportowcy, którzy przyzwyczajeni są w swoim życiu, żeby zmagać się z problemami, nie dopuszczał myśli, że finalnie może się to tak skończyć - nie kryje Gajewski.

Od 28 lat były mistrz świata przykuty jest do wózka. Pogodzony ze swoim losem, ale potrafiący cieszyć się takim życiem, jakie mu zgotował los. - Daje sobie radę jako osoba niepełnosprawna tylko i wyłącznie dlatego, że ma taki charakter. To, co później go spotkało, już po wypadku, to był szereg wielu tragicznych wydarzeń. Niejeden na jego miejscu dawno by się załamał. Z ludzi, których znam i z którymi się przyjaźnię, to człowiek o niebywale mocnej psychice. Drugiego takiego twardziela nie kojarzę - podkreśla Jacek Gajewski.

To nie koniec nieszczęść

Jonsson sprzedał nieruchomość w Anglii. Chciał pobudować dom w Szwecji. Firma developerska, do której wpłacił pieniądze, zbankrutowała. Na tym jednak problemy się nie skończyły. - Jeszcze kiedy jeździł na żużlu, wraz z ojcem prowadził firmę budowlaną. W pewnym okresie nawet dobrze ona prosperowała. Kiedy jednak Per bardziej zajął się żużlem, bo w tamtych czasach zawodnicy jeździli non stop w kilku ligach, jego ojciec tak biznes poprowadził, że zbankrutowali. Ojciec Pera też miał swoje osobiste problemy. Popełnił samobójstwo. Te wszystkie wydarzenia miały miejsce w krótkim odstępie czasu - wyjaśnia Gajewski.

- Miał ciężki okres. To, że wyszedł z tego, nie poddał się i jakoś sobie w życiu radzi, to naprawdę wielki szacunek. W tej chwili największą radością dla Pera są wnuki - podkreśla jego przyjaciel.

Obecnie Per Jonsson radzi sobie całkiem dobrze. - Z miesiąc temu byłem u niego w Sztokholmie. Cały czas na bieżąco śledzi wszystkie sprawy związane ze sportem, wykraczające poza żużel. Interesuje się MotoGP, Formułą 1, a także sportami zimowymi, jak to w Skandynawii.

Per Jonsson pracuje w firmie, która jest jednym z największych, jeśli nie największym dealerem motocykli Ducati w Szwecji. Swoją pracę wykonuje zdalnie. Jest bardzo zajętym człowiekiem. Nawet kiedy przyjechałem do niego w odwiedziny, to w piątek odbierał mnóstwo telefonów, pisał maile i widać było, że dobrze odnajduje się w takiej pracy. Umawia klientów na serwisy, przygotowuje wyceny. Ma zajęcie i to jest dla niego najważniejsza sprawa w sytuacji, w której się znalazł - kończy Gajewski.

Zobacz także:
Gwiazdy PGE Ekstraligi będą bić się w klatce
Fatalna wiadomość dla sportu. W tle inwestycja za 50 milionów funtów

Źródło artykułu: