Ten sezon był porażką - rozmowa z Maciejem Polnym, prezesem Lotosu Wybrzeże Gdańsk

Ciężka jest rola beniaminka. Przekonał się o tym Lotos Wybrzeże Gdańsk, który po dwumeczu z Atlasem Wrocław spadł z Ekstraligi. Po spotkaniu przeprowadziliśmy obszerną rozmowę z prezesem klubu, Maciejem Polnym.

Michał Gałęzewski, Rafał Sumowski: Jak można by było podsumować ten sezon?

Maciej Polny: Tak naprawdę ten sezon był porażką i nie można powiedzieć o nim nic innego. Szkoda jednego punktu, bo zadecydował on o tym, że walczyliśmy w barażach o utrzymanie, a nie o medale. Mówię tu o meczach w Bydgoszczy, czy w Lesznie, gdzie mogliśmy pokusić się o punkt bonusowy, a także o kontuzji Martina Vaculika, błędzie Zetterstroema w 14 biegu meczu z Gorzowem. Tych sytuacji kilka było i wyszło tak, a nie inaczej. Dodatkowo mieliśmy dużo dziur w składzie. W zespole nie do końca jeździli ci zawodnicy, których chcieliśmy mieć, ale to wynikało z innych czynników. Będzie czas na ocenę zawodników i trenera, a naszą pracę oceni główny sponsor.

Niektórzy zawodnicy Wybrzeża jeździli bardzo dobrze w Szwecji, czy w Anglii, a jeśli chodzi o jazdę w Polsce tylko mówili o zaległościach...

- Dlatego trzeba zapytać zawodników, za czyje pieniądze jeździli w tych ligach. Od kilku lat polska liga utrzymuje inne ligi oraz Grand Prix. Jeżeli ciśnienie będzie tak wysokie od strony kibiców i będzie tak wielka presja utrzymania, to za 2-3 lata w Ekstralidze mogą pozostać tylko te zespoły, które będą organizować Grand Prix, czy też mają nowe stadiony. Te czynniki sprawiają, że parę klubów nie narzeka na brak pieniędzy, a inni narzekają. Nie jesteśmy w stanie nadążyć za żądaniami zawodników. I tak podjęliśmy duże ryzyko. Najważniejsze umowy sponsorskie były zawierane na ostatnią chwilę i braliśmy tych zawodników, którzy zostali. W kilku transferach się nie pomyliliśmy, ale w kilku innych popełniliśmy wielki błąd. Nikt nie był jednak w stanie przewidzieć tego, że Adam Skórnicki będzie miał słaby sezon, a Hans Andersen pojedzie jeszcze słabiej niż w ubiegłym sezonie.

Jak wygląda sprawa długów?

- Zapłacimy zawodnikom bez dwóch zdań, długów jest coraz mniej...

Skąd więc informacja o tym, że jeżeli Wybrzeże się nie utrzyma, to pieniędzy nie będzie?

- Moje słowa zostały źle zinterpretowane. To miała być mobilizacja dla zawodników, a nie motyw zniechęcający do jazdy. Oni doskonale wiedzieli o co jadą. Były pewne gwarancje od sponsorów. Pokazywaliśmy dokumenty potwierdzające, że w przypadku utrzymania pieniądze dawno by już były. Część sponsorów widząc, że wyników nie ma i nie zostało osiągnięte minimum w postaci szóstego miejsca zrezygnowała mówiąc, że taki wynik ich nie interesuje.

Zostały podjęte już jakieś sprawy personalne?

- Jest na to za wcześnie. Małym prawdopodobieństwem jest to, że zostanie z nami Martin Vaculik. On chce jeździć w Ekstralidze. Chwała mu za to jeżeli chce, bo uważam, że jest to zawodnik, który powinien jeździć w Ekstralidze i podnosić tam umiejętności. Jeżeli podejmie taką decyzję, to ją na pewno uszanujemy.

Kto zasłużył na jazdę w Wybrzeżu?

- Jeżeli będziemy jeździli w I lidze, to zespół trzeba budować w oparciu o Magnusa Zetterstroema, bo to jest facet który w tej klasie rozgrywkowej bez wątpienia sobie poradzi.

Wobec niego są jakieś plany długodystansowe? Mógłby zostać w przyszłości powiedzmy jeżdżącym trenerem?

- Nie tak dawno padła taka decyzja ze strony jednego ze sponsorów. Trudno na dzisiaj liczyć na zawodnika Zetterstroema i trenera Zetterstroema. Nie jest on w stanie prowadzić zespołu i jednocześnie jeździć skutecznie w lidze. To temat po zakończeniu kariery przez niego.

Po awansie do Grand Prix, I liga to będzie dobre rozwiązanie dla tego żużlowca...

- Jemu będzie ciężko znaleźć klub w Ekstralidze, chyba że zmieni się przepis o dwóch zawodnikach z Grand Prix. Magnus ma w Gdańsku mieszkanie, które sobie kupił i coraz lepiej się tu czuje. Na 99 procent zostanie w Gdańsku.

Jaką przyjmujecie taktykę? Od razu chcecie wrócić do Ekstraligi, czy powoli budować skład?

- Musimy przede wszystkim zakończyć rozmowy, które prowadzimy, w tym z jednym sponsorem chcącym wejść do klubu na trzy lata. Szansa jest, ale na dzisiaj nie chcę nic więcej mówić. Wejście tego sponsora na taki okres pozwoliłby nam zupełnie inaczej działać i budować zespół. Potrzebujemy przede wszystkim stabilizacji. Marzę o tym, aby w październiku, czy w listopadzie zacząć podpisywać umowy z zawodnikami, spokojnie się przygotować do ligi.

Za zwycięstwa i porażki zawsze w głównej mierze rozlicza się trenerów...

- Jest za wcześnie, aby już teraz mówić, czy będzie on z nami pracował, czy nie. Musimy na spokojnie usiąść z Robertem, porozmawiać w cztery oczy i wyjaśnić pewne sytuacje. Jak go znam, to będzie chciał sam zrezygnować ze swojej funkcji. Na tyle go już poznałem, że po takich porażkach potrafi się przyznać.

Są brani pod uwagę jacyś trenerzy z Gdańska? Wiadomo, że kilku z nich prowadzi różne kluby, również z Ekstraligi...

- Na tą chwilę trenerem jest Robert Sawina i to się na razie nie zmienia.

Czy w zespole będzie startowało więcej Polaków niż w tym sezonie?

- To zależy od sponsora. Jeżeli będzie on chciał awansu w ciągu roku, to trzeba będzie zbudować taki skład, który awansuje po sezonie do Ekstraligi. Niezależnie od tego trzeba poszukać Polaków, jest paru chłopaków jeżdżących w I lidze, którym warto zaufać i podpisać umowy. Zobaczymy czy będą chcieli przyjść do Gdańska, czy nie.

Jak będzie wyglądała sprawa szkolenia w Gdańsku? Chodzą słuchy, że Pieszczek nosi się z zamiarem zdawania licencji w innym klubie...

- Jest to decyzja jego ojca. My sobie obiecaliśmy z ojcem Krystiana, że usiądziemy po sezonie i zobaczymy jakie będą ich żądania. Nie może być to nic bardzo atrakcyjnego na tym poziomie. Jeżeli jednak chce on się rozwijać w Gdańsku, to musimy znaleźć jakiś consensus. Będziemy próbowali to zrobić, bo jest to chłopak, w którego warto zainwestować.

Wiadomo coś więcej w sprawie minitoru? Klub przejmie szkolenie?

- To nie pytanie do mnie. Trzeba się spytać pana Trojanowskiego z Urzędu Miasta. Ja nic do tego nie mam. Miasto wynajęło minitor Fundacji Zenona Plecha, a co tam się dzieje? Nie mam zielonego pojęcia, bo nie mam żadnego kontaktu z trenerem Plechem. Z wieści, które do mnie dochodzą wiem, że tam się nic nie dzieje. My jesteśmy przygotowani na wzięcie na swoje barki szkolenia na minitorze, a co się zdarzy dalej? Zobaczymy. Jeżeli będzie sytuacja, w której miasto nie przedłuży umowy z Fundacją Zenona Plecha i zwróci się do nas, abyśmy zarządzali obiektem, to odpowiemy pozytywnie, bo nam zależy na tym, aby szkolenie w Gdańsku się odbywało.

Poza Pieszczkiem ktoś trenuje na dużym torze?

- Jeśli chodzi o duży tor, to można tam trenować od odpowiedniego wieku. W momencie, w którym na dużym torze jeździ zawodnik młodszy, to odbywa się to niezgodnie z przepisami.

Przez to, że nie było w tym sezonie na miejscu zbyt wielu żużlowców, Damian Sperz, czy Dariusz Rybakowski nie mieli zbyt wielu szans na trening na gdańskim torze...

- Zdecydowaliśmy się na wypożyczenie naszych wychowanków do innych klubów. Straciliśmy na tym tyle, że nie było ich na miejscu i nie mogli tu trenować. W zamian za to startowali oni w II lidze, co na pewno przyniosło więcej korzyści, niż wspólne treningi na torze. Będziemy myśleli, aby w przyszłym roku ściągnąć chłopaków do Gdańska, aby treningi się odbywały. Jeżeli zostanie Pieszczek, biorąc pod uwagę, że w szkółce pojawił się jeszcze jeden chłopak, który być może zacznie trenować, powinno być lepiej. Szkolenie powinno drgnąć do przodu.

Spadek nie jest więc jakąś specjalną tragedią?

- Tak jest w sporcie. Są spadki i są awanse. Trzeba zaapelować do kibiców, aby nas zrozumieli i nas wspierali. Nikt tego nie zrobił złośliwie. Można oczywiście szukać winy w torze, w trenerze, w zawodnikach, w prezesie. Ktoś jednak wygrywa, a ktoś przegrywa. Popełniliśmy błędy, w innych sytuacjach ich nie popełnialiśmy.

Po meczu kibice dali upust swoim emocjom wyzywając zawodników, szczególnie jednego z nich. Można zrozumieć ich irytacje?

- Oczywiście, ale nie powinna to być taka forma. To mi się nigdy u kibiców nie podobało. Można pewne wątpliwości, czy zarzuty pokierować na zawodników, ale powinno to się odbywać w ludzki sposób. Rozmowa, którą kibice przeprowadzili ze mną między innymi po meczu we Wrocławiu, bywa niejednokrotnie skuteczniejsza, niż walenie w płot.

Adam Skórnicki troszkę jednak sprowokował swoją wypowiedzią, w której powiedział że klubowy kasjer ma dodatkowy tydzień na zmotywowanie do lepszej jazdy...

- Ja bym najchętniej powiedział ile Adam Skórnicki zarobił do tego momentu, a nie ile jesteśmy mu winni, bo to jest ważniejsze. Nie chcę jednak tego robić, bo nie ma to najmniejszego sensu.

Komentarze (0)