Bezrobotna w Polsce, gwiazda wyspiarskiej Premier League - rozmowa z Michałem Rajkowskim, zawodnikiem Edinburgh Monarchs

Był jednym z wielu gorzowskich juniorów, którzy mieli talent i marzenia o wielkiej żużlowej karierze. Dziś zaledwie kilku z nich nadal para się ściganiem na motocyklu bez hamulców. Inni napotkawszy na problemy, zrezygnowali z żużla. On jednak, choć nie było dla niego miejsca w polskiej lidze, zacisnął zęby i powiedział, że będzie próbował dalej. Dziś jest gwiazdą dla wyspiarzy, kibicujących drużynie Edinburgh Monarchs. Michał Rajkowski, bo o nim mowa, aby pozostać przy speedway'u przeprowadził się nawet do Szkocji. I choć jego priorytetem są starty w Anglii, gotów jest podjąć wyzwanie startów w Polsce.

Sandra Rakiej: W Anglii jesteś gwiazdą tamtejszej Premier Legue, w Polsce jednak na twój temat cisza... Czujesz się trochę emigrantem?

Michał Rajkowski: W Polsce pomimo, że mam kontrakt w Polonii Piła, to z różnych względów odjechałam tam tylko pięć spotkań... Nie ukrywam, że liczyłem na zdecydowanie więcej meczy, ale pilski klub nie do końca wywiązywał się z umowy. W związku z taką małą ilością startów w kraju, faktycznie można więc powiedzieć, że jestem emigrantem.

Wyprowadziłeś się na stałe do Wielkiej Brytanii?

- W trakcie sezonu na co dzień mieszkam w Szkocji, około pięćdziesięciu kilometrów od Edynburga. Tu wszystko poza pogodą jest OK.! Na zimę wracam oczywiście do Polski. Choć w trakcie sezonu kilkukrotnie zdarzyło się jednak, że musiałem specjalnie przylecieć, aby wziąć udział w zajęciach na studiach Akademii Wychowania Fizycznego w Gorzowie.

Szybko zaaklimatyzowałeś się w nowej rzeczywistości, czy zajęło ci trochę czasu, aby dostosować się do wyspiarskich realiów? Nie mam tu na myśli świata żużla, ale po prostu odnaleźć się tam jako człowiek...

- Na wyspach jeżdżę już trzeci rok, tak więc przyzwyczaiłem się do tutejszego życia. Poznałem lepiej język angielski, a zatem nie mam problemów w porozumiewaniu się. Generalnie jednak cały swój czas poświęcam jeździe na żużlu i pracy przy motocyklach. Jednak jeśli mam chwilę wolnego, to jadę popływać na basen lub biegam po okolicy.

Nabrałeś już brytyjskich nawyków? Wiesz, specyficzny styl bycia, angielskie śniadanie i fish and chips na obiad?

- Nie, nie nabrałem angielskich nawyków. Jeśli chodzi o angielskie potrawy to zdecydowanie mi one nie odpowiadają, więc fish and chips odpada. Staram się jeść polskie produkty, które bez problemu można w Wielkiej Brytanii dostać.

Zapewne musiałeś też zdobyć nowych znajomych? Spotykasz w Szkocji wielu Polaków?

- Oczywiście, jest nawet grupka Polaków, którzy dopingują moją drużynę. W Wielkiej Brytanii mam wielu znajomych, nie tylko moich rodaków, ale także Szkotów, Anglików czy Walijczyków, którzy mi kibicują. Ale ze względu na to, że mój wolny czas jest bardzo ograniczony, to spotykamy się głównie przy okazji zawodów.

Szkoci znani są ze specyficznego akcentu, teraz pewnie się już przyzwyczaiłeś, a z początku nie było problemów?

- Większych trudności raczej nie miałem! Teraz moi znajomi Anglicy śmieją się nawet, że zaczynam już mówić jak Szkot!

Młodzi ludzie często wyjeżdżają do Anglii, bo tam mają lepsze perspektywy pracy. Dla ciebie w Polsce naprawdę też nie było możliwości startów?

- Niestety nie. Po tym, jak zostałem seniorem i nie było już dla mnie miejsca w gorzowskim klubie, nie mogłem znaleźć innej drużyny w Polsce. Na wyspy wyjechałem więc tylko po to, aby regularnie startować na żużlu. Z perspektywy czasu mogę więc powiedzieć, że podjąłem dobrą decyzję przenosząc się do Anglii.

Naprawdę w Polsce nie dostałeś ani jednej oferty?

- W sezonie 2007 miałem tylko podpisany kontrakt w Szwecji, jednak gdy pojawiała się szansa jazdy w Wielkiej Brytanii, to postanowiłem z niej skorzystać, bo gwarantowała mi więcej startów. Z Polski nikt się wtedy nie odezwał...

O Angielskich zarobkach krążą legendy. Z samej jazdy jesteś w stanie się utrzymać i jeszcze na tym zarobić?

- Zarobki są dużo mniejsze niż w Polsce, ale patrząc z perspektywy całego sezonu to faktycznie można tu zarobić, bo jest o wiele więcej meczy. Wystarczy policzyć, że dzisiaj w Anglii mam już "odjechanych" około pięćdziesięciu spotkań i jeszcze dwanaście przede mną... Podczas gdy w Polsce wystartowałem tylko w pięciu. Rachunek jest więc prosty.

Sądzisz, że angielscy włodarze traktują zawodników bardziej ludzko?

- Z pewnością traktują żużel bardziej na luzie. Nikt nie stoi nade mną i nie powtarza "teraz musisz wygrać"! Ludzie tutaj po prostu cieszą się żużlem i wbrew opiniom wynik też jest ważny. Nie ma po prostu tak wielkiej presji jak w Polsce.

W Gorzowie wiele razy słyszałeś "teraz musisz wygrać"?

- Tak, bywały takie mecze... Może dosłownie nikt tak nie mówił, ale odczuwałem dużą presję.

Gdy startowałeś w Stali, wówczas było wielu juniorów, walczących o miejsce w składzie. Sądzisz, że byliście równo traktowani?

- Nie. Ci, którzy jeździli w pierwszym składzie byli traktowani lepiej. Oczywiście mówię tu o kwestiach sprzętowych. Na początku kariery po zdaniu licencji jeździłem na używanym sprzęcie, dopiero po pewnym czasie, gdy pokazałem, że potrafię wygrywać z kolegami, którzy dysponowali nowymi silnikami, doczekałem się nowych motocykli.

Masz żal do ówczesnych włodarzy klubu?

- Nie, bo mi akurat po pewnym czasie udało się przebić do głównego składu, a wtedy nie mogłem narzekać. Żal jest mi tylko tego, że teraz nie jeżdżę w Gorzowie.

W ubiegłym sezonie wielu kibiców mówiło jednak o tym, aby "ściągnąć" ciebie z powrotem do Polski. Do ciebie również docierały takie opinie, dostałeś jakąś propozycję?

- Nie, nic takiego do mnie nie dotarło.

Podjąłbyś takie ryzyko, gdyby w trakcie kończącego się, lub zeszłorocznego sezonu, zadzwonił do ciebie trener Chomski i powiedział: Michał jest tu dla ciebie miejsce?

- Pewnie, że tak. Jeśli tylko byłoby to poparte odpowiednim warsztatem sprzętowym, to czuję się na siłach.

W Anglii już się jednak nieźle zadomowiłeś i notujesz wyniki w granicach dziesięciu punktów, a nawet więcej. Nie myślałeś o tym, aby przenieść się do Elite League?

- W poprzednim roku jeździłem już w tej klasie rozgrywek i niestety nie był to dla mnie udany sezon. Teraz w Edynburgu rzeczywiście idzie mi dużo lepiej i jestem z tego powodu bardzo zadowolony. Sądzę, że po prostu potrzebowałem startów w Premier League, aby się odbudować. Obecnie angielski regulamin pozwala na to, aby startować w obu ligach jednocześnie i być może w przyszłym roku się na to zdecyduję. Dobrze czuję się w Edynburgu i jeśli działacze będą mnie dalej widzieli w składzie, to chętnie tutaj zostanę.

Jak bardzo musisz kochać żużel, że pomimo tego, iż nie dane jest ci uprawiać go w swoim kraju, zdecydowałeś się na całkowitą zmianę życia i przeprowadzkę do Anglii?! Nie miałeś nigdy myśli, że skoro w Polsce nie da rady, to może nie warto jest walczyć?

- Żużel to dla mnie nie tylko hobby, które się kocha, ale także sposób na życie oraz oczywiście biznes. Niemniej jednak zastanawiałem się nad tym, czy nie skończyć kariery, skoro w Polsce nigdzie nie było dla mnie miejsca. Nie miałem nic jednak do stracenia, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby spróbować jazdy w Anglii. Teraz wiem, że było to dobre wyjście z tamtej sytuacji. Po pierwszym udanym sezonie na wyspach dostałem wiele propozycji zarówno z Premier, jak i Elite League. Wtedy poczułem wreszcie, że jestem dla nich wartościowym zawodnikiem.

Cały czas jednak studiujesz. Robisz to po prostu, aby się rozwijać, czy może chcesz mieć swojego rodzaju furtkę, na wypadek, gdyby z żużlem w przyszłości nie wyszło?

- Zdaję sobie z tego sprawę, że żużel w końcu się skończy, a dzięki wykształceniu i znajomości języka angielskiego, którego ciągle się uczę, będę miał więcej możliwości.

Nie marzy ci się powrót do ojczyzny?

- Wszyscy wiemy, jak teraz jest w polskim żużlu. Kluby mają po dwudziestu zawodników i często zdarza się tak, że startuje się zaledwie w kilku meczach w przeciągu całego roku. Dlatego właśnie w kolejnym sezonie priorytetem będzie dla mnie Anglia. Niemniej jednak, jeżeli znajdą się kluby w Polsce, które będą zainteresowane zakontraktowaniem mnie, to na pewno zasiądę do rozmów...

Źródło artykułu: