Żużel. Plusy i minusy. Lublin zapłonął i historia napisała się na naszych oczach!

WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: mecz finałowy PGE Ekstraligi
WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: mecz finałowy PGE Ekstraligi

Ostatni ligowy weekend w tym roku był niezwykle emocjonujący. Poznaliśmy zwycięzców wszystkich szczebli rozgrywek i przy tym nie obyło się bez niespodzianek. Pardubicka Zlata Prilba tym razem nie dla naszych zawodników.

[b]

PLUSY[/b]

Wilki są wielkie i głodne

Scenariusz niczym z filmów Quentina Tarantino. Przedsezonowe przewidywania części ekspertów nie sprawdziły się do końca, bo Cellfast Wilki Krosno dokonały historycznej rzeczy! Naturalnie przed startem rozgrywek nikt nie skreślał zespołu z Miasta Szkła, jednak ich szanse oceniano nieco niżej niż bydgoszczan, czy zielonogórzan.

Sezon nie był najłatwiejszy dla klubu znad Wisłoka, ale w kluczowych momentach Wataha pokazała moc i napędzona zastrzykiem świeżej krwi w postaci Keynana Rew, napisała historię. To właśnie Wilki wystąpią za rok w PGE Ekstralidze, a nie mocarny w przeszłości Falubaz czy Polonia. Oba te kluby, które mają całą gablotę medali, muszą obejść się smakiem i spróbować za rok. Tym o to sposobem klub z niespełna pięćdziesięciotysięcznego miasta wjechał na salony, do najlepszej żużlowej ligi świata. I to w jakim stylu! Rywalizacja rozstrzygnęła się dopiero w ostatnim biegu, w którym Andrzej Lebiediew i Vaclav Milik postawili kropkę nad "i".

Dopięli swego

Zmontowali bardzo mocny skład, zakontraktowali renomowanego trenera. Nie przeszkodził brak Aleksandra Łoktajewa, za to pomogły wzmocnienia w środku sezonu, które były strzałami w dziesiątkę (zwłaszcza Emil Breum). Głośno mówili, że celem jest awans i po wielu wcześniejszych niepowodzeniach, w końcu wjechali na zaplecze najlepszej żużlowej ligi świata. SpecHouse PSŻ Poznań zdominowało finałowy rewanż od pierwszych wyścigów i praktycznie przez cały czas kontrolowało jego przebieg. Nie przeszkodziła im nieobecność kontuzjowanego Francisa Gustsa, jechali bardzo skutecznie, ocierając się o meczowy remis. 

Motor był niesamowity

Kolektyw, spokój, moc. To określenia najbardziej adekwatne do postawy lublinian. Wyraźna porażka w Gorzowie nie podcięła skrzydeł żużlowcom Motoru, którzy stanęli na wysokości zadania i podobnie jak krośnianie, napisali historię. Oczywiście zupełnie innego kalibru, bo przecież po raz pierwszy zdobyli mistrzowski tytuł. Tego dnia w Lublinie działało wszystko, ze świetnymi Jarosławem HampelemMaksymem Drabikiem oraz Dominikiem Kuberą na czele. Koziołki pokazały moc i swą postawą udowodniły, dlaczego to właśnie nasza liga jest najlepszą na świecie. Szczęście tego wieczoru sprzyjało zwyczajnie lepszym.

MINUSY

Kolejny raz trzeba obejść się smakiem

Zaledwie punkt zadecydował o tym, że indywidualnym mistrzem Europy został Leon Madsen. To oznacza, że Polacy po raz kolejny muszą zadowolić się medalem z mniej cennego kruszcu. Wielkim przegranym cyklu został Janusz Kołodziej. Wychowanek Unii Tarnów prowadził już po pierwszym turnieju TAURON SEC, jednak Madsen gonił, gonił i w końcu dogonił. Na domiar złego, brąz z rąk Patryka Dudka wyszarpał Mikkel Michelsen. Trudno oczekiwać, że organizatorzy przyznają Kołodziejowi stałą "dziką kart" na przyszłoroczny cykl Grand Prix, zważywszy na jego przeciętną postawę w nim w przeszłości.

Lider nie podołał

Jeżeli OK Bedmet Kolejarz miał nadzieję na odrobienie strat z Poznania, to bez wątpienia były one oparte na Jacobie Thorssellu. Lider drużyny z Opola jednak zawiódł na całej linii. Pięć punktów i bonus, to nie jest to, na co liczyli sympatycy jego drużyny. Odpowiedzialność za wynik na swoje barki wziął tym razem Adrian Cyfer, lecz to było zdecydowanie za mało. Wielokrotnie mówiło się, że Thorssell podołałby jazdy na wyższym szczeblu rozgrywek, ale wczorajszy występ kompletnie tego nie potwierdził.

Łańcuszek i wyłamane szprychy stanęły na drodze do złota

Żużlowcy Moje Bermudy Stali Gorzów pokazali wielki charakter. We dwóch jednak się meczu nie wygra. Zwłaszcza, jeżeli na przeszkodzie staje złośliwość rzeczy martwych. Gdyby nie awaria łańcuszka sprzęgłowego Martina Vaculika i wyłamanie szprych z motocykla Szymona Woźniaka, walka o tytuł trwałaby do ostatniego wyścigu. Nie ma co jednak płakać nad rozlanym mlekiem, bo to nic nie zmieni. Lublinianie byli drużyną lepszą i udowodnili, że ten sezon należał bezsprzecznie do nich.

Zobacz także:
Wstępne umowy przywrócą porządek? "Wreszcie zawodnicy nie będą robić klubów w balona!"
Zdaniem byłego prezesa, jest największym rozczarowaniem sezonu. "On nie wróci na mistrzowski poziom"

Komentarze (1)
avatar
INS
26.09.2022
Zgłoś do moderacji
5
1
Odpowiedz
"Lublin zapłonął" Co to znaczy? Jak widać nie jest to słomiany ogień, ale taki co mobilizuje. Przecież ta drużyna, stworzona przez panów Więckowskiego i Kępę w sześć lata osiągnęła złoty medal Czytaj całość