Ostatnio sporo mówi się o kosmicznych wynagrodzeniach w żużlowej PGE Ekstralidze. Kwoty oscylujące wokół miliona złotych za podpis i dziesięciu tysięcy złotych za punkt były do niedawna normą, a w kontekście trwającej ofensywy transferowej Cellfast Wilków Krosno mówi się o jeszcze większych pieniądzach. W związku z tym już teraz nie brakuje głosów, że kluby za chwilę "przejedzą" w całości nowy kontrakt telewizyjny, a nawet, że dojdzie do bankructw.
Co na ten temat sądzą władze rozgrywek? - Zacznę od tego, że PGE Ekstraliga nie zarządza rozmowami kontraktowymi pomiędzy zawodnikami i klubami. To indywidualna ocena każdego prezesa, na ile go stać i jakie warunki może zaproponować. Na pewne sytuacje nie ma innej rady niż zdrowy rozsądek ludzi, którzy podpisują się pod umowami. Poza tym od dłuższego czasu weryfikacją jest proces licencyjny, a w PGE Ekstralidze nie ma możliwościami zawierania porozumień dotyczących spłaty zaległości. Trzeba być na zero, bo obowiązuje zasada, że zalegasz, to nie jedziesz - mówi nam Wojciech Stępniewski.
Wiara w zdrowy rozsądek prezesów może jednak nie wystarczyć. W PGE Ekstralidze o tym wiedzą i dlatego obserwują ostatnie doniesienia medialne z niepokojem. Zwłaszcza że władze ligi mają swoją wizję, jak częściowo powinny być wydawane pieniądze z nowej umowy z telewizją i nie zamierzają z niej rezygnować.
ZOBACZ Regulacje Ekstraligi ukrócą zamieszanie na rynku transferowym? W grę wchodzą kary dla zawodników!
- Założeniem obecnego kontraktu telewizyjnego było między innymi uruchomienie Ekstraligi U24 i szkolenia dla różnych klas. Na to również są potrzebne pieniądze. Zapewniam, że nie zrobimy kroku w tył w egzekwowaniu tych wymagań. Lepiej zatem na to zabezpieczyć pieniądze, by później nie było przykrej niespodzianki. Chcę wyraźnie podkreślić, że nie będzie z naszej strony taryfy ulgowej - tłumaczy szef ligi.
Warto również dodać, że z czasem stawki mogą być jeszcze wyższe, bo za moment w polskim żużlu ma przestać obowiązywać regulamin finansowy. - Jeszcze niedawno mieliśmy limity, ale nie kto inny, jak prezesi postanowili je przekraczać i obchodzić w różny sposób. Przypominam, że jakiś czas temu na waszych łamach odbyła się debata regulaminowa. Doskonale pamiętam, co większość działaczy mówiła o regulaminie finansowym. Najczęściej padało stwierdzenie, że to fikcja, z którą należy skończyć - przekonuje Stępniewski.
Zdaniem prezesa PGE Ekstraligi poza zdrowym rozsądkiem prezesów jest tylko jedno narzędzie, które może powstrzymać finansowe szaleństwo. - To KSM, choć warto pamiętać, że to wyreguluje rynek przez pierwszy rok lub przez dwa lata od jego wprowadzenia. Niemniej jednak rzeczywistość z roku na rok pokazuje, że coraz bardziej się do tego zbliżamy. Nie twierdzę, że wprowadzimy go zaraz, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi są takie, że nie będzie innego wyjścia. Każde inne rozwiązanie da się ominąć. Na razie nie wiem, czy w zakresie KSM przyspieszymy. Zapewniam jednak, że w przyszłym roku bardzo uważnie będziemy przyglądać się realizacji budżetów, także w zakresie wymagań, które stawia nowy kontrakt telewizyjny. Zobaczymy, jak wywiążą się z tego klubu i wtedy będzie można powiedzieć więcej - podsumowuje Stępniewski.
Zobacz także:
Marek Cieślak o składzie Orła
Skrzydlewski o odejściach zawodników