Sytuacja związana z dopuszczeniem Rosjan do startów w polskich ligach dzieli środowisko żużlowe już grubo od ponad pół roku. Niedawno postanowiono, że Artiom Łaguta, Emil Sajfutdinow i Andriej Kudriaszow jednak pojadą w przyszłorocznych zmaganiach w naszym kraju, choć nadal nie będą mogli ubiegać się o starty w zawodach międzynarodowych.
To była kwestia czasu
Leszek Tillinger przyznał, że nie jest zdziwiony faktem, iż wielu osobom ta decyzja nie przypadła do gustu. Z drugiej strony były prezes Polonii nie jest tym absolutnie zaskoczony, a to ze względu na obowiązujący stan prawny. Cała trójka ma polskie obywatelstwo, w związku z tym powinna być traktowana, jak każda inna osoba zamieszkująca nasz kraj.
- Gdy zawieszono Rosjan, od razu wiedziałem, że taka sytuacja nie będzie mogła trwać w nieskończoność i w końcu PZMot się ugnie. Zgodnie z Konstytucją RP obowiązuje równość, nie można żadnego polskiego obywatela dyskryminować, dlatego powrót Sajfutdinowa i Łaguty do PGE Ekstraligi był tylko kwestią czasu. Sytuacja polityczna jest trudna, rozumiem rozgoryczenie części kibiców, natomiast trzeba pamiętać, że wojna na Ukrainie nie jest winą tych zawodników - mówił Leszek Tillinger.
ZOBACZ Mariusz Staszewski: Hejtu jest więcej niż kiedyś, ludzie myślą, że są anonimowi
- Na pewno dla tych żużlowców stało się bardzo dobrze. To jest przecież ich zawodowa praca. Teraz będą mogli odżyć mentalnie i finansowo, więc trudno, by było im specjalnie przykro. Przecież to nie Sajfutdinow i Łaguta bombardują Ukrainę, za tym stoi władza, a konkretnie jedna osoba. Ani Kudriaszow, ani Sajfutdinow, ani Łaguta nie popierają tego, co się dzieje za naszą wschodnią granicą - dodał.
Syzyfowa praca
Tillinger odniósł się również do milczenia Rosjan. Były prezes zauważył, że ci nie mają innego wyjścia, gdyż w przeciwnym razie mogliby narazić swoich bliskich na wielkie niebezpieczeństwo.
- To nie są sprawy zerojedynkowe. Jakby Sajfutdinow czy Łaguta albo inny rosyjski żużlowiec wyszli demonstrować na Placu Czerwonym w Moskwie, nie zatrzymaliby walk na Ukrainie. Putin ma za nic żużel, aczkolwiek jego ludzie bacznie przyglądają się wszystkim osobom publicznym. Gdyby któryś rosyjski zawodnik zaczął głośno protestować, jego rodzinie z dużym prawdopodobieństwem stałaby się krzywda - powiedział.
- Trzeba pamiętać, że każdy myśli o dobru swoich najbliższych. Oni mają w Rosji matki, ojców, rodzeństwo. Gdyby gromko protestowali, władze mogłyby bezproblemowo zapewnić członkom ich rodzin na przykład długoletni pobyt w obozie pracy. Wspominał nawet o tym Artiom Łaguta. Co innego, gdyby wszyscy zachowywali się jak Grigorij Łaguta, który najwyraźniej uległ manipulacji, bo niestety głosi kontrowersyjne i niemające oparcia w rzeczywistości poglądy. Ale nie wszyscy zachowują się tak jak on, tyle że są w zasadzie bezradni - dodał Leszek Tillinger.
Na pewno gdzieniegdzie pojawią się gwizdy
Były prezes nie ma wątpliwości, że w niektórych ośrodkach powracający do ścigania Rosjanie nie będą mogli liczyć na ciepłe przywitanie.
- Ta sytuacja jest dla nich również bardzo trudna. Dla zawodowego sportowca praca to całe życie. A jak to odbiorą kibice? Pewnie bardzo różnie. W klubach, których pojadą, na pewno zostaną przyjęci w miarę ciepło, z kolei w innych ośrodkach może być zupełnie inaczej - podsumował Leszek Tillinger.
Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Texom Stal Rzeszów ma wielki problem? "Nie jestem fanem takiej taktyki"
-Menedżer Abramczyk Polonii szczerze o układzie sił. "Faworytem jest Falubaz, ale specjalnie nas to nie martwi"