Kolejka po cukier. 11-letni chłopczyk zdumiewa determinacją. Wstał skoro świt, zjadł lekkie śniadanie, ale teraz, gdy słońce chowa się już za horyzont, głód zaczyna okrutnie doskwierać. Misja nakreślona przez rodzinę jest ścieżką przypominającą trawersowanie południowej ściany Lhotse. Cukru brakuje, a na większy przydział nie ma co liczyć. Jacek Basiński ćwiczy siłę woli i dzielnie przesuwa się kroczkami mniejszymi od japońskich stóp ku sklepowej ladzie. Marzy o posiłku, ale zanim nakarmi komnatę żołądka kolacją, musi wygrać wyścig o kryształki. I gdy już ociera się o zapach ekspedientki, pani stojąca przed nim w kolejce "wkręca" swoją znajomą. Dramat. Młodzieniec chciałby wrzasnąć tak głośno, że obudziłby wszystkich mnichów w klasztorze, ale jego wrażliwość przegrywa z tupetem dorosłej pani. Wprowadzona "na lewo" babeczka zabiera ostatnią paczkę cukru. Gdy Jacek podchodzi do lady i prosi o kilogram słodkości, sprzedawczyni bezradnie rozkłada ręce i mówi, że "cukru ni ma". Kilkanaście lat później historię chłopca skrzywdzonego w kolejce opiszą dzieci mistrza świata na żużlu. Pociechy Billy Hamilla przeniosły na papier tą wzruszającą opowieść o ludziach okaleczonych przez zwariowany system. Dla Amerykanina wychowanego w świecie bezwzględnej walki o pieniądze, historyjka z cukrem jest surrealistyczną abstrakcją zaczerpniętą z Woody Allena. Billy Hamill uwielbiał zgłębiać zagadki komunizmu, a że rodowity grudziądzanin - Jacek Basiński był przez wiele lat mechanikiem w stajni Jankesa, przeto Billy lepiej pojmował polską rzeczywistość. Hamill nie tylko inicjował piękne, frywolne akcje na torze. Było mu za ciasno w speedwayu, więc wciągnął do współpracy ojca Kenny Robertsa, mistrza świata w Moto GP z 2000 roku. Wspaniale promował żużel, wprowadził motorhome do parku maszyn, dbał o wizerunek, a przy tym zachowywał spokój i pielęgnował przyjaźnie. Przetarł ważną ścieżkę dla speedwaya, więc łatwiej mógł zrozumieć rozpaczliwą bitwę o normalność jaką toczyli rodacy Jacka Basińskiego. - My, ludzie wychowani w kulturze amerykańskiej i zachodnioeuropejskiej (Billy przez wiele lat mieszkał w Anglii i Szwecji), jesteśmy zepsuci przez dobrobyt. Nie chcemy nauczyć się języka polskiego jeżdżąc w ekstralidze. Nie wiemy co to znaczy pójść do sklepu z kilkoma monetami, które nic nie znaczą, a i tak na półce nie ma nic innego oprócz butelki octu i nieświeżego pieczywa. Jacek Basiński musiał przebijać się przez potworne koszmary, po to, aby po dobrze wykonanej pracy móc wypić piwo we własnym mieszkaniu. Ta kobieta, która wystrychnęła go na dudka w kolejce nie zdawała sobie sprawy ze spustoszenia jakie uczyniła w psychice młodego chłopca. Kiedy moje maluchy otrzymały w szkole zadanie polegające na napisaniu wypracowania o najbardziej niezwykłej historii, podsunąłem im przypadek Jacka Basińskiego. To wspaniały chłopak, który z mozołem ścierał się z życiem i nie zgodził się na ograniczenie wolności przekonań. Pamiętam ile pomógł mi Greg Hancock, gdy po raz pierwszy wylądowaliśmy w Anglii. Nie miałem pojęcia jak założyć chociażby konto w banku, a Greg wszystko mi spokojnie wyjaśnił. Zawiózł do banku, zaprowadził do okienka. Apeluję zatem o szacunek i pokorę moich kolegów z Europy Zachodniej, bo rzadko udaje im się szanować świat, w którym żyją - powiedział w marcowy wieczór Billy Hamill.
"Pocisk" jak na niego mawiano w parku maszyn, wprowadził fanów Wolverhampton Wolves w sentymentalny nastrój. 22 marca stadion Monmore Green cicho zapłakał po stracie jednego z najbardziej cenionych kowbojów. Hamill pożegnał się z wyczynowym speedwayem w niedzielne popołudnie. Ostatni turniej z udziałem Amerykanina wygrał Jason Crump. Billy Hamill, indywidualny mistrz świata z 1996 roku, przyjmował gratulacje od zagorzałych brytyjskich fanów, dla których pozostał niezrównanym królem balansu na motocyklu. Fani "Wilków" mieli szczęście cieszyć się tylko dwoma reprezentantami, którzy sięgnęli po mistrzostwo świata. Ole Olsen i Sam Ermolenko zapisali się złotymi zgłoskami w historii klubu z Monmore Green. Następnym ma być Tai Woffinden, w co Brytyjczycy święcie wierzą, choć wielkiemu talenciakowi powinęła się noga w chorwackim Gorican. Tai zajął czwarte miejsce w finale IMŚJ, taśma stanęła na przeszkodzie, marzenia prysły, choć było o niebo lepiej niż przed rokiem w Pardubicach. Inny "Wilk" - Duńczyk Nicolai Klindt zajął w Gorican 6 miejsce. Klindt nie miał zbyt wiele czasu na rozpamiętywanie porażki w juniorskim czempionacie. W poniedziałkowy wieczór przystąpi do najważniejszej drużynowej operacji w tym sezonie - walki o tytuł mistrza Sky Sports Elite League. Do zespołu wraca duchowy przywódca - Peter Karlsson. Szwed przyleciał do Anglii w niedzielę rezygnując ze startu w najstarszym turnieju indywidualnym na świecie - Zlatej Prilbie. Rywalizację o Złoty Kask zainaugurowano w Pardubicach w 1929 roku, a zawody oglądał pierwszy prezydent Czechosłowacji, Tomas Masaryk. Doceniał wysiłek żużlowców, bo sam we wczesnej młodości wykonywał zawód kowala, więc pot spływający po plecach nie był mu obcy. "Pikej" uwielbia historię, ale postanowił odpocząć od pardubickiego owalu. - Zawody w Czechach są fascynujące dla kibiców, bo ciągną się w nieskończoność. Dla zawodników po kontuzji ten turniej jest zmorą, bo nie ma czasu na relaks. Wiem, że nie zaleczyłem w 100 procentach obojczyka złamanego przed dwoma tygodniami, więc nie chcę ryzykować. Tytuł z Wolverhampton ma wyjątkowy smak, zatem nie mogę niczego zaniedbać przygotowując się do dwumeczu o złoto. Musimy wypracować sporą zaliczkę przed rewanżem na Abbey Stadium, bo w królestwie "Rudzików" będzie niezwykle ciężko o punkty - wyznał Peter Karlsson.
"Pikej" pamięta, że "Wilkom" nie udało się w tym roku wygrać w Swindon, więc przykłada szczególną wagę do pierwszego starcia. Z kolei opiekun "Rudzików", Alun Rossiter nie chce zapomnieć, że Swindon jest jedyną drużyną, która uszczknęła punkt "wilkom" na Monmore Green. Zespół Petera Adamsa triumfował na własnym torze za 3 punkty jak na zawołanie, ale raz "Wilkom" stępiły się ząbki. 24 sierpnia pokonali Swindon za 2 "oczka" wygrywając w stosunku 47:43. Rossiter jest pełen nadziei przed wyjazdowym spotkaniem. W czwartkowe popołudnie zorganizował nawet sesję treningową na Abbey Stadium, aby chłopcy mogli dokonać ostatnich korekt w sprzęcie. - Zebrałem brygadę moich chłopców, bo chciałem, żeby uchwycili ducha walki przed najważniejszymi spotkaniami w lidze. Niech każdy poszuka optymalnego silnika, niech mechanicy przegadają z zawodnikami najdrobniejsze szczegóły dotyczące toru Monmore Green. Fani w hrabstwie Wiltshire kochają nas niewyobrażalną miłością. Są z nami, gdy przegrywamy i cieszą się w chwilach zwycięstw. Wierzę, że chłopcy przypomną sobie o tym, że Swindon był najlepszym klubem w Anglii w 1967 roku i dopiszą kolejną złotą opowieść. Boję się tylko o to, aby nie usztywnili się przepowiedniami ekspertów. Travis McGowan ostatnio odkurzył mi egzemplarz tygodnika "Speedway Star" z marca tego roku, w którym stoi czarno na białym, że Swindon zostanie mistrzem w sezonie 2009 - Rossiter przestrzega przed dzieleniem skóry na niedźwiedziu.
"Skóra" zapowiada ostry bój o drugi tytuł z rzędu. Przed rokiem Adam Skórnicki świętował z Poole Pirates, a przed siedmioma laty rozlewał szampana, gdy zdobywał złoto z Wolverhampton. Adam ma srebro wykopane ze złóż Norrkoeping, a teraz pragnie zatroszczyć się o cenniejszy kruszec. Nie przeraża go fakt, że po drugiej stronie barykady stanie jego dobry kumpel - "Lejek", czyli Leigh Scott Adams. Australijczyk przebywał w Szwecji, aby przyglądać się jeździe "Skóry" i Woffindena w finale Elitserien. Choć Leigh nie zabrudził kevlaru, to poleciał do Szwecji, aby świętować tytuł z Lejonen Gislaved. Wrócił na Wyspy, w czwartek pokręcił kółka na Abbey Stadium, a w piątek sięgnął po wymarzony tytuł mistrza Elite League Riders Championship. - W przyszłym roku planuję wywiesić szyld z napisem: Leigh Adams Racing zaciąga kurtynę. Zdobywałem już tytuły mistrza Anglii z Poole Pirates i Oxford Cheetahs, ale złoto ze Swindon miałoby czarodziejski zapach. Obiecuję, że zrobię wszystko, aby nasi fani mogli fetować sukces. Śnię o tym, aby ucałować puchar za zdobycie mistrzostwa Sky Sports Elite League i wierzę, że jeśli pokonamy Wolverhampton, to szampan będzie nam smakował jak nigdy przedtem - rzekł mistrz świata juniorów z 1992 roku, dwukrotny medalista Speedway Grand Prix i honorowy obywatel Leszna.
Billy Hamill umoczył pędzel w wiosennych barwach i skłonił się ku głębszym przemyśleniom. Zachował się w stylu wielkiego rodaka, Wyntona Marsalisa. Wynton jest geniuszem trąbki. Wydobywa z niej czarujące dźwięki. Przed laty stoczył bój z wytwórnią płytową, aby tournee z płytą "All rise" rozpocząć jesienią w Pradze. Panowie w krawatach pytali Marsalisa: jak to, chcesz zainaugurować koncerty w czeskiej Pradze, gdy spadają liście, a płyta nosi tytuł "Wszystko rośnie"? Marsalis dopiął swego, zagrał rewelacyjnie dla Czechów. Hamill wcielił się w rolę malarza, który sugeruje, że kolor zadumy potrafi doprowadzić odbiorcę do złotych doznań. W tej sytuacji "Wilkom" nie pozostaje nic innego jak wygrać ze Swindon, aby wzbogacić obraz o brakujący element...
Tomasz Lorek