Żużel. Po bandzie: Betard Sparta 2023 już przechodzi do historii [FELIETON]

WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu: Maciej Janowski
WP SportoweFakty / Patryk Kowalski / Na zdjęciu: Maciej Janowski

- Pojedynki wrocławsko-lubelskie będą obsadzone nie gorzej niż turnieje Indywidualnych Mistrzostw Świata. W których zabraknie przecież Łaguty, za to będzie Kim Nilsson - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

W mediach społecznościowych mignęła mi gdzieś fotka z klubowej wigilii Wrocławskiego Towarzystwa Sportowego. Ustawiła się tam cała drużyna skompletowana na przyszły rok, a gdy chodzi o formację młodzieżową, obok Bartłomieja Kowalskiego usiadł na wysokim stołku Mateusz Panicz. Nie wiem, czy to ostateczna wersja zespołu, bo ci z własnego wychowu, jeśli nie są wybitni, łatwiej wcale nie mają.

Kiedy prezes ROW-u Rybnik poradził ostatnio wrocławskiemu klubowi, by bardziej skupił się na szkoleniu, w obronie Betard Sparty stanął rzecznik Adrian Skubis. Co jest zjawiskiem naturalnym, w końcu za to rzecznikom płacą - by bronili dobrego imienia klubu i jego interesów. Adrian zauważył, że to śmieszne, by klub eWinner 1. Ligi płacił zawodnikowi 50 zł za punkt, a na myśli miał Pawła Trześniewskiego, którego oba ośrodki próbowały przeciągnąć na swoją stronę niczym linę. Trochę jak w tym powiedzeniu, skąd się wziął drut aluminiowy. Mianowicie poznaniak z krakusem o złotówkę się pokłócili.

ZOBACZ WIDEO: "Za wyjście z grupy i jedno zwycięstwo mamy dawać takie pieniądze?". Gorąca dyskusja o premii dla piłkarzy

Koniec końców Trześniewski zdecydował się zostać w Rybniku za te śmieszne pieniądze. Natomiast spostrzeżenie mam takie, że równie nieśmieszne jest wydzielanie swoim zawodnikom najlepszego sprzętu wyłącznie na zawody ligowe, a odbieranie go przed innymi imprezami. Nie tak było w 2021 roku z Przemysławem Liszką?

Gdy wrocławianie wybrali się na kluczowy półfinał play-off do Leszna, "Jason" wywalczył tam pięć oczek (2*,3,0), nie tylko przywożąc podwójne zwycięstwo z Michałem Curzytkiem w biegu młodzieżowym, ale też pokonując później samego Janusza Kołodzieja. Na jego włościach. Gdy jednak Liszka wybierał się na młodzieżówki, już tak "nie ciągło". Zatem spory rybnicko-wrocławskie można podsumować znanym porzekadłem - przyganiał kocioł garnkowi. Po tamtym sezonie junior zakończył przygodę ze speedwayem, natomiast wrocławski klub, jak ktoś ustalił, wykazał przeszło 4,2 mln zł zysku. Czym potwierdził moją teorię, że biznesowo radzi sobie świetnie i znajduje się w najlepszym punkcie swojej historii. A takiej skuteczności należy władzom pogratulować.

Przy okazji - trochę jestem zdziwiony, że spartanie tak łatwo odpuścili temat Michała Curzytka. Widać, obie strony musiały być sobą mocno zmęczone, bo to przecież chłopak z doświadczeniem, mający za sobą dwa pełne sezony w najlepszej lidze świata. Tymczasem z juniorami nigdy nie wiadomo, kto z jaką formą wyskoczy wiosną. W każdym razie, taki paradoks, potrafią oni dojrzeć i zrobić postęp w martwym sezonie. Nie twierdzę, że Curzytek to talent czystej wody, choć jeśli przypomnieć sobie zawziętość, z jaką WTS o niego swego czasu walczyło, to można było odnieść takie właśnie wrażenie. Ba! Wrocławianie okazali się do tego stopnia zdeterminowani, że gdy przyszło do podpisywania kontraktu, to został nań wpisany dwuletni okres jego obowiązywania. Choć wcześniej obie strony wynegocjowały rok. W pewnych kręgach tego typu pomyłki zdarzają się częściej niż w innych.

Nie wiem, jaka się maluje przed Curzytkiem przyszłość, w każdym razie w końcówce minionego sezonu stał się mocno konkurencyjny. Nie zawsze przekładało się to na solidne zdobycze punktowe, bo nie zawsze starczało jakości, by utrzymać rywala za plecami przez cztery okrążenia. Niemniej postęp w porównaniu do pierwszej części sezonu był widoczny. No ale z Curzytkiem czy bez, wrocławianie będą piekielnie silni. Każdy z pięciu seniorów ma na koncie przynajmniej jedną wygraną w cyklu Grand Prix i jest to sytuacja bez precedensu. To jedyna taka drużyna w historii.

Spójrzmy. Woffinden sięgał po Wielkie Nagrody 11 razy, Janowski ośmiokrotnie, Łaguta sześć razy, Bewley - dwa, a Pawlicki raz. Daje to łącznie 28 turniejowych zwycięstw. Z kolei na podium imprez z cyklu Grand Prix kwintet ten stawał łącznie 78 (!) razy. Robią te liczby wrażenie i każą upatrywać w ekipie ze Stadionu Olimpijskiego potencjalnego dominatora. A rywalizacja z Motorem Lublin to będzie żużlowa Liga Mistrzów.

Tak, można zaryzykować stwierdzenie, że pojedynki wrocławsko-lubelskie będą obsadzone nie gorzej niż turnieje Indywidualnych Mistrzostw Świata. W których zabraknie Łaguty, za to będzie Kim Nilsson. Generalnie chyba można mieć obawy o przyszłość globalnych rozgrywek, skoro ich operator przewartościował cele i, zamiast rozciągać mapę speedwaya, woli ograniczać ślad węglowy. Obrońcy planety są zachwyceni, kibice niekoniecznie.

Wojciech Koerber

Źródło artykułu: WP SportoweFakty