[tag=6256]
Matej Ferjan[/tag] urodził się 5 stycznia 1977 roku w Lublanie. Był Słoweńcem, ale posiadał także węgierskie obywatelstwo i licencję żużlową. Początkowo nie miał być żużlowcem, a narciarzem. Jako młody chłopak uprawiał narciarstwo klasyczne i startował nawet w Pucharze Świata. Miał on jednak problemy z kolanami, które zmusiły go do zakończenia kariery. Ten jednak szybko przeniósł się nową drogę zawodową i przesiadł się na motocykl.
W świecie "czarnego sportu" również szybko się odnalazł. Już w 1998 roku zdobył w Pile brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Za jego plecami uplasowali się, chociażby Nicki Pedersen, Scott Nicholls, Andreas Jonsson, czy Lee Richardson. W tym samym sezonie wystąpił także w trzech meczach w barwach ówczesnego Kuntersztyn GKM-u Grudziądz. W 14 biegach osiągnął średnią 1,357. Ten wynik być może nie powalał na kolana, ale to wszystko wskazywało, że w Słoweńcu drzemie potencjał.
Największe sukcesy osiągał raczej w pierwszej fazie swojej kariery. W 2000 roku wygrał w Finale Kontynentalnym i awansował do Speedway Grand Prix. Rok później w samym cyklu nie było już tak dobrze, ponieważ zajął dopiero 19. lokatę. Mimo to, znalazł się wśród sześciu żużlowców nagrodzonych stałą dziką kartą na sezon 2002. W nim było jeszcze słabiej, gdyż uplasował się na 22. miejscu. W roku 2004 zdobył srebrny medal Indywidualnych Mistrzostw Europy. Wielokrotnie triumfował w Indywidualnych Mistrzostw Słowenii oraz Indywidualnych Mistrzostwach Węgier.
W polskiej lidze lubił często zmieniać kluby i rzadko w którymś zostawał na dłużej. W trakcie 13 sezonów startował w aż dziewięciu. Po krótkim epizodzie w Grudziądzu, w roku 2000 dołączył do drużyny z Zielonej Góry, która jeździła wtedy na drugim poziomie rozgrywkowym. Ferjan był jednym z liderów, mocno przyczyniając się do awansu do Ekstraligi. W niej występował rok później, ale już w barwach Włókniarza Częstochowa. Tam zaprezentował się w 45 biegach, średnio zdobywając 1,356 punktu.
ZOBACZ Zmarzlik wskazał żużlowców, których najbardziej ceni. W gronie dwóch Duńczyków!
Potem zszedł poziom niżej i w 2002 roku związał się z ówczesnym TŻ Noban Opole. W opolskiej drużynie wystąpił czterokrotnie, osiągając średnią 1,750 pkt/bieg. W rundzie zasadniczej wystartował zaledwie raz. W fazie finałowej pojechał w dwóch meczach, gdzie był liderem swojej ekipy. Podobnie było w barażu, jednak nie pomogło to w utrzymaniu się klubu w pierwszej lidze. On sam również w następnym sezonie prezentował się na drugoligowych torach. Wtedy też po raz podpisał kontrakt z Km Ostrów.
W pierwszym roku w siedmiu meczach osiągnął średnią 2,5 punktu na bieg i był liderem swojego zespołu. W kolejnym roku już w 1. Lidze, pojawił się w zaledwie trzech spotkaniach, chociaż jego średnia 2,125 i tak wygląda dobrze. Później był w Krośnie, gdzie ze średnią 2,490 był wyróżniająca się postacią. W 2006 roku wrócił do Ostrowa Wielkopolskiego i wraz z kolegami walczył o awans do elity. Był jednym ze zdecydowanych liderów swojego zespołu. Mimo to przed sezonem 2007 przeniósł się do Gorzowa Wielkopolskiego.
To właśnie z czasów startów w Stali Gorzów jest najbardziej znany. Pod względem sportowym był to bardzo dobry sezon, ponieważ był on jednym z głównych autorów awansu gorzowian do Ekstraligi. Wygrał nawet Kryterium Asów. Najważniejsze wydarzenie odbyło się jednakże chwilę przez decydującym, trzecim meczem w finale 1. Ligi, w którym klub z województwa lubuskiego mierzył się z Km-em Ostrów. Zaoferowano mu wtedy 25 tysięcy euro w zamian za odpuszczenie meczu. Okazało się, że stała za tym osoba związana z ostrowskim klubem.
- Słabo to wyglądało, bo wysłali mu SMS-a. Wracaliśmy wtedy z zawodów w Niemczech i pokazał nam wiadomość w busie. Powiedziałem mu, żeby nawet nie próbował. Myślę, że i bez tego nie przyjąłby tej łapówki - wspominał ówczesny mechanik Ferjana Paweł Nizioł. - Moim zastępcą w klubie był wtedy Maciej Mularski. Matej zgłosił się wtedy właśnie do niego. Dopiero później przyszli do mnie. Nasz zawodnik miał się dwa razy przewrócić, żeby rywale wygrali i wywalczyli awans. My uznaliśmy, że nie ma żartów i zgłosiliśmy sprawę na policję - opowiadał Władysław Komarnicki.
Ferjan propozycji nie przyjął i w ogromnym stopniu przyczynił się do awansu gorzowskiej Stali, która wygrała 49:41. On sam zdobył 10 punktów i dwa bonusy. - Tak naprawdę to on nas uratował. Tamten czas był bardzo trudny. Pamiętam, że sam byłem już naprawdę zmęczony pracą w klubie. Złożył jasną deklarację. Awans albo moje odejście. Kiedy go wywalczyliśmy i palili moją marynarkę, to od razu poszedłem do Mateja. Dziękowałem mu ze łzami w oczach. Do końca moich dni będę jego dłużnikiem. Myślę, że to samo czują wszyscy kibice Stali Gorzów, którzy wiedzą, że gdyby nie Ferjan, to Stal długo błąkałaby się po niższych ligach - przekonywał były prezes Stali.
Jako bohater przedłużył kontrakt, jednak sama Ekstraliga była już dla niego trochę za mocna. Pojawił się na torze w 62 biegach, ale nie udało mu się dobić nawet do średniej na poziomie 1,2. Po tym sezonie powrócił po długiej przerwie do Grudziądza. W 2009 był liderem drużyny, występując w każdym meczu. Później przez rok startował w Gnieźnie, a w 2011 pojawił się w Rzeszowie. Tam pokazał się tylko w jednym spotkaniu. Miał wystąpić jeszcze w meczu we Wrocławiu, ale tam nie dotarł. Jak sam tłumaczył, rzeszowski klub zbyt późno go poinformował, że ma stawić się w Polsce.
Niestety, w polskiej lidze więcej już nie wystartował. 22 maja 2011 roku na wielu portalach pojawiła się informacja "Matej Ferjan nie żyje". Ciało słoweńskiego zawodnika znaleziono około godziny 8:30 w samochodzie w Gorzowie. Wszczęto śledztwo, ale po trzech miesiącach jednoznacznie wykluczono udział osób trzecich. Potwierdzono, że do zgonu doszło z powodu ostrej niewydolności oddechowo-krążeniowej, spowodowanej przedawkowaniem środka odurzającego.
- Był wesoły, zawsze uśmiechnięty. Dobrze się z nim współpracowało. Dzwonił do nas w różnych sprawach. Przysyłał maile, nawet kiedy już nie był już naszym zawodnikiem - wspominał Robert Kempiński. - Byłem w szoku gdy dowiedziałem się o jego śmierci. To był naprawdę wspaniały żużlowiec i wspaniały człowiek. Był moim dobrym kolegą. Płynnie mówił po polsku i rewelacyjnie wkomponował się w gorzowski zespół, praktycznie jakby jeździł tu od lat - mówił kilka dni po śmierci Ferjana Piotr Paluch. - Matej, dziękuję Ci i nigdy Cię nie zapomnę! Zrobiłeś coś wspaniałego - pisał za to kilka lat temu Władysław Komarnicki.
Jeszcze, gdy żył, był uważany wręcz za pracoholika. - Jeździł niemalże we wszystkich większych europejskich ligach poza angielską. Tego podróżowania było naprawdę sporo. Jeździliśmy w trójkę i zmienialiśmy się za kółkiem - przytaczał Nizioł. Miał on również wiele wspólnego z samym Gorzowem. - Utożsamiał się z tym miastem. Miał tutaj wielu przyjaciół. Podejrzewam, że chciał na długo związać się z Gorzowem. Czasami przyjeżdżał do nas i długo rozmawialiśmy, żartowaliśmy. Ostatnio nawet wiozłem dla niego silnik. Często opowiadał o swoich planach - przypominał Paluch.
W 2018 roku został on upamiętniony na muralu, który powstał na ścianie przy jednej z trybun grudziądzkiego stadionu. Obok niego znaleźli się także Robert Dados, Lee Richardson, Grzegorz Knapp oraz Jarosław Skarżyński. - Ferjan nie był wybitnym zawodnikiem, ale uważałem go za znakomitego rzemieślnika. Wybijał się na poziomie pierwszoligowym. Cieszę się, że dla mnie jeździł - podsumowywał w przeszłości Komarnicki. Gdyby Matej Ferjan żył, w czwartek obchodziłby 46. urodziny.
Czytaj także:
- Po bandzie: Różne twarze Torunia [FELIETON]
- Żużel. Wychowanek ROW-u Rybnik stoi nad przepaścią. To jego ostatnia szansa?