Był 24 czerwca 2001 roku. Polonia Piła, w barwach której jeździł wówczas Chris Louis pojechała do Częstochowy. Kierownik startu zapomniał zabrać słupek podtrzymujący taśmę. Miało to koszmarne skutki. Prowadzący Ryan Sullivan ominął słupek, niestety Jarosław Hampel go odkopnął.
Na kolejnej pozycji jechał wówczas Chris Louis. - Byłem trzeci i jechałem za Ryanem Sullivanem i Jarkiem Hampelem. Jarek kopnął słupek podtrzymujący taśmę, który został na torze i ten wyleciał w powietrze. Ja nie widziałem tego co się dzieje i słupek uderzył mnie w kask. Powaliło mnie na ziemię, a to była Częstochowa - tor z długimi, szybkimi prostymi, co miało wpływ na to, co się wydarzyło. Ja sam nie pamiętam momentu wypadku. Widziałem nagranie, ale gdyby nie ono, niczego bym nie wiedział - opisał.
Chris Louis miał wtedy 32 lata. Kariery po tym wydarzeniu nie zakończył, jednak nigdy nie był już takim samym zawodnikiem. Do polskiej ligi wrócił po pięciu latach, jednak w barwach klubów z Lublina i z Gdańska odjechał siedem spotkań i był cieniem samego siebie. - Myślę, że stwierdzenie że tamten wypadek był początkiem końca mojej kariery jest prawidłowe. Nigdy w pełni się z tego nie wyleczyłem, a także nie zrozumiałem co się tam stało - zaznaczył Louis w rozmowie ze Speedway Star.
ZOBACZ Wielka impreza i pakiet sponsorski dla klubu z PGE Ekstraligi? "Rozmowy trwają"
- To był po prostu uraz głowy. Nie pamiętam wszystkich medycznych terminów, jednak miałem krwiaka w mózgu. Gdy obudziłem się w szpitalu, widziałem zewsząd rurki, które ze mnie wychodziły. To było naprawdę przerażające. Byłem ostatnią osobą, która uzmysłowiła sobie moje zmiany psychiczne. Moja rodzina coś wtedy zauważyła, ale ja nie. Najwyraźniej tak to wygląda, gdy mamy do czynienia z urazami głowy - zaznaczył Brytyjczyk.
Kolejne lata były trudne dla byłego uczestnika cyklu Grand Prix, który w 1998 roku zajął 5. miejsce na świecie. Los mu podpowiadał, by nie wracać. - W 2002 roku w pierwszym meczu ligi szwedzkiej złamałem kręgosłup i straciłem dwa kolejne lata. Wykupiłem licencję promotora myśląc, że odchodzę na emeryturę, ale w 2004 roku walczyliśmy o skompletowanie składu, a moja średnia się zgadzała. Powiedziałem sobie, że jeszcze z tym nie skończyłem. Kontynuowałem więc karierę przez kolejne cztery lata, do kontuzji ręki - dodał.
Ostatecznie karierę zakończył upadek w Wielkiej Brytanii podczas meczu Ipswich Witches z Eastbourne Eagles. - Szkoda, że moja poważna kariera skończyła się w taki sposób. Było kilka osób, które pomogły mi wnieść sprawę do sądu po wypadku w Częstochowie, jednak wszystko zdarzyło się w Polsce, jeszcze przed tym jak ten kraj znalazł się w Unii Europejskiej i wszystko było trudne. Kosztowało mnie to kupę kasy i był to dla mnie zły czas. Na koniec jednak miałem jeszcze kilka lat ścigania i jestem dumny z tego, co osiągnąłem w tych dobrych czasach - podsumował.
Czytaj także:
Były prezes ostrzega Polonię
Mówi wprost o tym, co spotkał w PGE Ekstralidze