Szóste miejsce na koniec sezonu 2022 przyjęto w Lesznie z niemałym niezadowoleniem. Teraz powtórzenie takiego rezultatu Fogo Unia wzięłaby w ciemno. Oznaczałoby to utrzymanie w PGE Ekstralidze, co patrząc po składzie Byków, wcale nie jest takie pewne.
Z zespołu odeszli Piotr Pawlicki i Jason Doyle. Jakby tego było mało, Australijczyk trafił do Cellfast Wilków Krosno, czyli klubu, który nie będzie chciał kończyć swojej przygody z PGE Ekstraligą raptem po jednym sezonie. Działaczom leszczyńskiej drużyny nie udało się, przynajmniej na papierze, sprowadzić zawodników, którzy w stu procentach zastąpiliby Pawlickiego i Doyle'a.
- Moim zdaniem Unię czeka trudny bój o utrzymanie. Nie wynika to tylko ze spadku wartości drużyny. Odeszli Doyle i Pawlicki, a w ich miejsce przyszli niżej notowani zawodnicy. W Unii Leszno, osiemnastokrotnym mistrzu Polski, jest jednak coś gorszego. Porównałbym to do tytułu filmu "Bohaterowie są zmęczeni" - mówi dla WP SportoweFakty Rufin Sokołowski.
ZOBACZ Prezes Włókniarza z aspiracjami politycznymi? Ta odpowiedź mówi wszystko
Widać zmęczenie materiałem?
Unia Leszno w latach 2017-2020 seryjnie sięgała po mistrzowskie tytuły. Choć na przestrzeni tych sezonów w klubie dochodziło do rotacji, jeśli chodzi o zawodników, to władze klubu pozostawały te same. Brakowało świeżej krwi, osoby, która wniosłaby coś nowego.
- Władze klubu są takie same od około 20 lat. Być może już ich to wszystko nie "podnieca" tak jak kiedyś. Wydaje mi się, że jest tam takie myślenie, że szkoda pieniędzy, dlatego weźmiemy tego tańszego zawodnika. Do tego grono właścicieli się zawęża. Między nimi też nie zawsze układa się najlepiej. W klubie jest stagnacja, brakuje tam powiewu świeżości. Kiedyś była kadencyjność władz po to, by przychodzili ludzie z nowymi pomysłami. Amerykanie określili to na 8 lat i ja się z tym zgadzam - kontynuuje były prezes Unii.
Kibice nie są do tego przyzwyczajeni
Gorsze wyniki w dwóch ostatnich sezonach odbiły się także na frekwencji. W minionym roku domowe spotkania Byków z perspektywy trybun śledziło około 5,5 tysiąca widzów, a jeszcze w 2019 było to ponad 11 tysięcy. To również pokazuje, że z leszczyńskim ośrodkiem nie dzieje się najlepiej.
- Na mecze Unii nie przychodzą już tłumy kibiców. Oni zostali przyzwyczajeni do zwycięstw. Dla nich czwarte, piąte miejsce to nic. Wszyscy wokół leszczyńskiego klubu, włącznie z fanami, są zmęczeni, mają przesyt żużla. To są bardzo niepokojące zjawiska. Historia pokazała, że było kilku dominatorów, którzy kończyli różnie. Tak było z Unią na przełomie lat 40. i 50., gdy zdobywała seryjnie mistrzostwa Polski, a później wylądowała w drugiej lidze. Później dotknęło to Rybnik, Gorzów, Bydgoszcz, Zieloną Górę, Piłę, Tarnów - wymienia Sokołowski.
- Gdy ja zostałem prezesem, to spotykałem się z każdym byłym prezesem Unii. Prosiłem ich o rady, wskazówki. Chciałem się od nich czegoś nauczyć. Jak Unia w 1989 zdobyła trzeci raz z rzędu mistrza Polski, to średnia frekwencja na stadionie wynosiła 1500 widzów. Ludzie zakładali się, czy Unia przekroczy 60 punktów, czy nie. Były prezes Marian Grys powtarzał mi, że w tym sporcie trzeba gonić zajączka, ale niekoniecznie trzeba go dogonić - podkreśla nasz rozmówca.
Jest iskierka nadziei
Mimo negatywnych trendów Unia Leszno wcale nie musi skończyć źle. Byki nie są wymieniane w roli głównych kandydatów do spadku, o czym świadczą typy ekspertów WP SportoweFakty. Ich zdaniem z PGE Ekstraligą, po rocznym pobycie w niej, pożegnają się Cellfast Wilki Krosno.
- W wyniku głupiej polityki PZM nastąpiło zacementowanie PGE Ekstraligi. Beniaminek wchodzi i od razu spada. Wyjątkiem był Lublin i Toruń, choć w przypadku tych drugich sytuacja wyglądała nieco inaczej, bo udało im się zachować bardzo silny skład po spadku, utrzymali również mocne grono sponsorskie. Teraz drużyny, które wchodzą do elity, są skazane na porażkę. Tak było z Ostrowem i tak miało być z Krosnem. Wilki jednak zamieszały na rynku, bo wzmocniły siebie, a przy okazji osłabiły rywali - dodaje Sokołowski.
Nasz rozmówca dostrzega jednak pewną iskierkę nadziei. Jest nią obecny prezes Unii, Piotr Rusiecki. - Bardzo dobrze oceniam prezesa Rusieckiego. On jest chyba ostatnim elementem, który ma ducha walki. On się szamocze, potrafi dosadnie coś powiedzieć i w ostrych słowach z kimś porozmawiać. To jest oznaka tego, że jeszcze serce w nim bije. To jest pewna nadzieja - mówi Sokołowski.
Czeka ich trudny bój o utrzymanie
Skład na tegoroczne rozgrywki nie pozwala myśleć o lokatach w górnej części tabeli na koniec sezonu. Po długiej przerwie od startów w PGE Ekstralidze powraca Grzegorz Zengota, po słabych sezonach w częstochowskim Włókniarzu jest Bartosz Smektała, a kariera Chrisa Holdera wyhamowała po groźnej kontuzji z 2013 i wypadku jego przyjaciela, Darcy'ego Warda. To jednak nie wszystko.
- Do tego terminarz nie jest dla Unii dobry, bo w pierwszym meczu pojadą u siebie z Krosnem. Teoretycznie leszczynianie powinni to wygrać, ale to będzie takie spotkanie, w którym Byki będą musiały wygrać, a Wilki nie. Krośnianie są w lepszej sytuacji, zaczynając na wyjeździe, bo nikt nie będzie miał do nich pretensji, jeśli przegrają. Nie daj Boże Unia potknie się na Wilkach i wtedy będzie tragedia. Unia nie może sobie na to pozwolić, przez co będzie na nich ciążyć spora presja - zaznacza.
- Zauważmy, że Unia, mając w składzie Doyle'a i Pawlickiego, zajęła w minionym sezonie szóste miejsce. Co będzie teraz, już bez tej dwójki? W dodatku w lidze nie będzie już takiego zespołu, jakim była Arged Malesa rok temu. Do tego GKM Grudziądz "krzepnie". Tam jest cały czas jakiś cel, w tym wypadku są to play-offy. A co ma być teraz celem Unii? Piąte, szóste miejsce? W Lesznie nie ma tego, co jest w innych ośrodkach, czyli zawziętości - kończy Rufin Sokołowski.